Ojciec Bernard od Matki Pięknej Miłości Kryszkiewicz

Przejdź do wybranego działu:
1. Życiorys
2. Rozważania Różańcowe - Tajemnice Radosne
3. Rozważania Różańcowe - Tajemnice Bolesne
4. Chrystus Król - kazanie
5. Pycha źródłem niewiary - kazanie
6. O słuchaniu Słowa Bożego - kazanie
7. Wezwanie do pokuty
8. List do rodzicówna na Boże Narodzenie
9. Ojciec Bernard o papieżu
10. Kazanie ojca Bernarda o Św. Annie
11. Matka Bolesna nagli do Miłosierdzia
12. Jezus Królem młodzieży
13. Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny
14. Modna rozpusta XX wieku
15. Plaże
16. Fac Bonum (Czyń dobrze)
17. Ofiarowanie siebie Wcielonej Mądrości Jezusowi Chrystusowi przez ręce Maryi
18. Pedagogikum
19. Krzyż uczy cierpieć z pogodą
20. Krzyż a grzech. Obowiązek korzystania z Męki Jezusa
21. Ukrzyżowanie. (Męka Jezusa - dziełem grzechu)
22. List do rodziców na Wielkanoc
23. Boże, kocham Cię
24. Niedziela misyjna
25. Święty Paweł od Krzyża
26. W Krzyżu pociecha
27. List do Babci
28. Cel życia
29. List z okazji kanonizacji św. Andrzeja Boboli

Życiorys o. Bernarda, pasjonisty (1915 - 1945)

Sł. B. Ojciec Bernard od Matki Pięknej Miłości Kryszkiewicz

Zygmunt Kryszkiewicz, pochodził z rodziny Apolonii i Tadeusza i urodził się w Mławie. Wczesne dzieciństwo spędził w rodzinie pozbawionej ojca, który podczas I Wojny Światowej został zesłany na Syberię, a powrócił dopiero w 1921 roku, kiedy młody Zygmuś miał 6 lat. Jego starsze rodzeństwo to Hilary, Helena, Maria i Jerzy, który umiera wcześnie. W tym czasie samotna matka wychowywała dzieci, zajmując się również początkowo sprawami męża, który prowadził warsztaty mechaniczne w Mławie. Obciążona różnymi obowiązkami zmuszona była oddać na jakiś czas małego Zygmunta na wychowanie babci, potem zaś wszyscy wyjechali na Pomorze do Lubawy, gdzie dzieci pobierały naukę m.in. u Sióstr Szarytek. Po powrocie do Mławy w 1922 roku na świat przychodzi najmłodszy syn, Jan, z którym Zygmunt będzie szczególnie związany.

Lata 20-ste u Zygmunta, to wzrost samodzielności i pobieranie nauki w Państwowym Gimnazjum im. Wyspiańskiego w Mławie. W szkole poznaje nowych kolegów, jest tam lubiany, gdyż jest wesoły i koleżeński, uczy się dobrze, lubi zawody i rozgrywki sportowe w szkole i po zajęciach. W szkole zachowywał porządek, ale był dość ruchliwym dzieckiem, potem uczniem. Choć potencjalnie zdolny, utalentowany, jednak nie potrafił wykorzystać swej zdolności z powodu lenistwa, rozproszenia, nie był pilnym i systematycznym w nauce. W trzecim roku nauki okazuje się, że Zygmunt musi zostać w tej samej klasie i powtarzać z powodu złych wyników. Uczeń zbyt pochłonięty innymi zajęciami nie przykładał się do nauki. Wobec takiej sytuacji matka zaproponowała przeniesienie Zygmunta do bardziej rygorystycznej Szkoły Apostolskiej Ojców Pasjonistów w niedalekim Przasnyszu. Miała nadzieję, iż pod okiem zakonników Zygmunt podejmie się systematycznej pracy, a może i ułatwi mu rozeznanie swej drogi życiowej. Można przypuszczać, iż matka marzyła o tym, by syn został kapłanem. Tadeusz Kryszkiewicz, wobec problemów szkolnych syna, przystał na tę propozycję.

W 1928 roku Zygmunt rozpoczyna naukę w Szkole Apostolskiej św. Gabriela poddając się rygoryzmowi szkoły zakonnej. W tym czasie zaczyna się jego bogata korespondencja z najbliższymi, na podstawie której można dowiedzieć się o rozwoju osobowościowym tego młodego ucznia. Dojrzewa w młodym człowieku myśl o wybraniu drogi życia zakonnego. Młody człowiek przyzwyczajony do swobody, rozrywek dziecinnych, musiał ze sobą rozpocząć swoistą walkę, by poskromić w sobie to co niedojrzałe, niedoskonałe, a z drugiej strony podejmuje ascetyczne praktyki. Jedną z nich jest nakaz milczenia albo przypominanie stałej obecności Bożej. W szkole zakonnej czyni postępy w nauce, zaczyna przewyższać pod tym względem innych kolegów, uczy się obcych języków, staje się pilnym uczniem, z którego pomocy korzystają też inni. Stara się być uczynnym i koleżeńskim wobec innych, zajmuje się często opieką tymi, którzy rozpoczynają naukę w szkole, zawsze uśmiechnięty, pogodny, udziela wskazówek i pouczeń kolegom z pierwszego roku nauki. Jednocześnie Zygmunt w szkole przasnyskiej lubił na wakacjach się bawić, pływać w rzece, wędrować pieszo, wykorzystać dobrze czas przeznaczony na rozrywkę. Jego religijność się pogłębiła, wzrasta zamiłowanie do modlitwy i miłość do Matki Bożej, w końcu powołanie kapłańskie i zakonne. W godzinach samotności umiał zatapiać się w modlitwie, skupiać się na tym co najważniejsze, oddawać się Matce Bożej. Już wtedy sam układa modlitwę ofiarowania siebie Jezusowi przez ręce Maryi. Czytamy w niej m.in.: "(...) Ja, Zygmunt, grzesznik niewierny, odnawiam i zatwierdzam dzisiaj w obliczu Twoim śluby chrztu św. wyrzekam się na zawsze szatana, jego pychy i dzieł jego, a oddaję się całkowicie Jezusowi Chrystusowi, Mądrości wcielonej, by pójść za Nim niosąc krzyż swój po wszystkie dni życia. Bym zaś wierniejszy mu był niż dotąd, obieram Cię dziś Maryjo, w obliczu całego dworu niebieskiego za swą Matkę i Panią. Oddaję Ci i poświęcam jako niewolnik Twój ciało i duszę swą, dobra wewnętrzne i zewnętrzne, nawet wartości dobrych moich uczynków, zarówno przeszłych jak obecnych i przyszłych, pozostawiając Ci całkowite i zupełne prawo rozporządzania mną i wszystkim bez wyjątku co do mnie należy według Twego upodobania ku większej chwale Boga w czasie i wieczności. (...)".

Pisząc do swego ojca Zygmunt przekonuje o większej wartości życia zakonnego aniżeli życia świeckiego, używając argumentów nadprzyrodzonych: "Przecież wiesz dobrze drogi ojcze, że największe bogactwo ziemskie trzeba będzie zostawić, a tylko nasze uczynki pójdą za nami, a my za nie odbierzemy nagrodę lub karę. Musimy zatem być zawsze gotowi na śmierć, bo nie wiemy kiedy ona przyjdzie. A czyż to nie łatwiej czynić w klasztorze aniżeli w świecie? Na cóż więc gromadzić sobie bogactwa, które niezawodnie i szybko przeminą? Czyż nie lepiej skarbić sobie żywot i chwałę nigdy nie przemijającą? A jakże łatwo to czynić w klasztorze w tym domu Bożym, gdzie mamy zawsze z sobą tego Króla nad królami. O jakże jestem tu szczęśliwy!" Pisze już bezpośrednio o ukrytym darze powołania, kierując w tym samym liście słowa pouczenia do matki: "Jeżeli bym tą duszę stracił, już nic nie miałbym do stracenia, bo już wszystko byłoby stracone. Więcej miłości nie mogłabyś mi okazać nad tą jakiej doznałem od Ciebie, gdy wstąpiłem do klasztoru i poznałem to ciche a tak szczęśliwe życie. O jak szczęśliwa jest dusza powołana do tego [życia], zacisza klasztornego, jeśli nie zdradza swego powołania, ale owszem wierna łasce Bożej chętnie i wytrwale odpowiada głosowi Bożemu. Im w murach klasztornych jest dłużej tem jest szczęśliwsza ponieważ lepiej poznaje tą wielką łaskę powołania a zatem do większej wdzięczności ku dobrotliwemu Stwórcy czuje się pobudzona".

W 1931 roku przychodzą na Zygmunta pewne wątpliwości, które zachęcają go do zerwania ze szkołą, do powrotu do rodzinnego domu. Pisze o tych wewnętrznych rozterkach w liście do swej matki: "cierpieniem moim jest tęsknota, która szatan stara się wyciągnąć mię z klasztoru. Jakże szczęśliwe życie przedstawia mi mimo wszystko w domu. Tam, zdaje się, znalazłbym tylko ukojenie i radość. Jakiś dziwny wstręt czuję do otoczenia, do klasztoru i Przasnysza całego. Nic mi się tu teraz nie podoba, wszystko mnie gniewa, nic mnie nie cieszy, w przeciwieństwie do domu i Mławy, które stają mi przed oczyma w najbardziej malowniczym i imponującym świetle.(...) czuję, że nie jestem na swoim miejscu, tak szatan stara mi się odebrać spokój i pogodę ducha". Przypisuje ten stan doświadczeniu, jakiemu poddaje Jezus wybrane dusze, które są mu oddane.

Wakacje w miejscowości Święta Rozalia. Przed rozpoczęciem nowicjatu.

W 1933 roku pragnie, by koledzy zapamiętali jego ostanie imieniny, gdyż po tym poważnie zaczyna przygotowywać się do nowicjatu. To zetknięcie się z Pasjonistami okazało się dla niego do końca nie wystarczające, bo choć przez 5 lat zjadał chleb klasztorny, jak sam pisał, to jednak dopiero dogłębne przeżycie samotności, w ciszy celi, blisko Boga, daje możliwość życia zakonnego w sposób prawdziwy. Pisał do rodziców: "O jakiż kontrast do życia koszarowo-miejskiego! Trzeba jednak samemu osobiście je poznać, aby potem bezstronnie je porównać i ocenić".

Pomimo różnych oporów ze strony niektórych członków rodziny, pomimo ich podejmowanych prób odciągnięcia Zygmunta od myśli wstąpienia do zakonu, ten jednak podejmuje ważny krok życiowy i jesienią 1933 roku, po 10-dniowych rekolekcjach przygotowujących, i po obłóczynach w Przasnyszu (14 września), już jako Bernard od Matki Pięknej Miłości rozpoczyna roczny nowicjat w klasztorze na Wielkopolsce (Sadowie- Golgota). Choć był to ciężki okres próby, sam pisał już przy jego zakończeniu: "Nie wiem dlaczego, ale dla mnie ten tak zwany najcięższy okres nowicjatu, w którym miały czekać różne próby ciężkie i twarde, w którym rygor miał być posunięty do najwyższego stopnia - dla mnie ten rok jest bezwzględnie najszczęśliwszym w całym mojem dotychczasowym życiu. Tutaj dopiero zacząłem pojmować tajniki tego serca, które tak bardzo ludzi ukochało". W nowicjacie pogłębił swoje nabożeństwo do Maryi, uczył się trwać na głębokiej modlitwie w kaplicy zakonnej, a także wykorzystał swe zdolności apostolskie, dzieląc się refleksjami podczas wygłaszania przemówień przez nowicjuszy. Stara się nie zaprzątać myśli sprawami błahymi, pisze do swej matki: "Zakonnik, a tem bardziej początkujący nowicjusz powinien bez przerwy dążyć do jak najdoskonalszego zjednoczenia się z Bogiem... a takie wiadomości są ku temu przeszkodą". Mistrz nowicjatu orzekł, iż jeżeli tak pójdzie, jak obecnie, będzie świętym. I rzeczywiście, szkoła nowicjatu okazała się dla młodego konfratra nie udręką, ale szkołą świętości i doskonalenia się by oddać się całkowicie Jezusowi i Maryi. To było dla niego fundamentem dla składanych czterech ślubów zakonnych (czwarty ślub - rozważanie i głoszenie Męki Chrystusa). Śluby zakonne złożył 11 listopada 1934 i od tej pory stał się pełnoprawnym członkiem Zgromadzenia Męki Chrystusa, czyli Pasjonistów.

Kolejne lata (1934-39) to czas studiów w Polsce i w Rzymie. Przez 2 lata pobiera naukę w Przasnyszu i w Sadowiu, korzysta z wykładów filozofii i teologii miejscowych Pasjonistów, potem z grupą innych kleryków wyjeżdża do Rzymu, gdzie studiuje teologię, mieszka w Domu Generalnym na Monte Celio. Nabiera postawy zrozumienia swego powołania, pragnie świętości dla siebie, aby służyć innym. Przełożeni byli z niego zadowoleni, gdyż od początku wykazywał się zdolnościami pedagogicznymi, powierzano mu pod opiekę innych postulantów, których wprowadzał w życie zakonne. Opiekuje się duchowo także swoim rodzonym bratem, Janem, który przechodzi okres dorastania i buntu, odchodzenia od praktyk religijnych. Sam poddaje się, jak by się wydawało, monotonnemu życiu zakonnemu, ale z drugiej strony było to okazją do nieustannego wzrastania w Bogu, oraz służby innym, jak sam pisał: "kochać Boga miłością świętych, poświecić dlań wszystko, jak najwięcej serc zdobywać dla Jego miłości, nade wszystko miedzy najbliższymi". Z drugiej strony ma świadomość swej niedoskonałości, małości wobec spraw ludzkich i Bożego zamysłu: "Mały ja jestem wobec Boga, mały w mych zasługach, mały w cnotach, o wiele mniejszy, jak sam o tem sądzić mogę, a jeszcze mniejszy, jak inni o tem myślą, ale to moje maleństwo pozwala mi właśnie, nie ufać, ale być pewnym, że modlitwy moje będą wysłuchane". Ten przejaw duchowości terezjańskiej jest szczególny dla Bernarda Kryszkiewicza, gdyż właśnie Teresę od Dzieciątka Jezus wybrał sobie jako patronkę i umiłowana świętą w czasie dojrzewania i formacji zakonnej.

Kleryk Bernard Kryszkiewicz przed wyjazdem na studia w Rzymie.

Jesienią 1936 roku klerycy wyjeżdżają do Rzymu, Bernard Kryszkiewicz poznaje Wieczne Miasto, pozostawia po sobie dobre wspomnienia zakonników. O Teofil, dyrektor studentatu nazywa go "najdroższym i najlepszym zakonnikiem i studentem". W Rzymie Bernard Kryszkiewicz jeszcze głębiej uświadamia sobie ogromny dar jaki otrzymał od Boga, swoje powołanie, które przysparza mu wiele szczęścia: " (...) Bóg jest bardzo hojny, za grosz daje miliony. Odkąd oddałem się Jego Sercu zacząłem żyć szczęśliwie, i to tak, że nigdy nie da mi się tego wyrazić jak należy. Dziwne to szczęście, którego nic zakłócić nie może, nawet cierpienie (...)". Dokonuje ponownie głębszej refleksji nad swoim życiem, zwłaszcza drugiej połowy tego okresu, od momentu rozpoczęcia formacji zakonnej aż do spodziewanych święceń subdiakonatu i diakonatu. Wyraża wdzięczność Bożemu Sercu, pragnie odpowiedzieć na Jego pragnienia, odnosi wrażenie, iż Bóg przemienia jego wnętrze, dokonuje się hierarchizacja wartości w życiu duchowym oraz ma poczucie niedoskonałości swych słów wypowiadanych o Bogu: "(...) jak mało ma dla mnie powabu wszystko to, w czem nie mogę dostrzec Boga! Serce moje nigdzie poza Nim nie znajduje zadowolenia. Przecież dobry Bóg pozwala poznać mi świat o wiele szerzej niż innym, a mimo to... jedyną treść znajduję w wielkiej ciszy wielkiego kochania - w sercu, w którym jest On. Z ludźmi nie umiem rozmawiać. Wszystko to co mi mogą powiedzieć stanowi dla mnie pustkę, a nawet kiedy mówię o Bogu trudność znajduję: do innego chciałoby się powiedzieć, a co innego wychodzi ze słów".

W tym czasie po raz pierwszy Bernard zaczyna odczuwać bóle głowy. Z czasem powtarzają się i nie pozwalają na studiowanie a nawet na modlitwę brewiarzową. W marcu 1937 r. przyjmuje tonsurę, w tym samym roku, w listopadzie składa śluby wieczyste, a subdiakonat w Wielką Sobotę 16 kwietnia 1938 r. Świecenia diakonatu i prezbiteratu otrzymał w roku 1938. Dnia 3 lipca w Bazylice świętych Jana i Pawła otrzymuje świecenia kapłańskie, zostaje prezbiterem. Wspomina swe odczucia w liście: "zostałem kapłanem Boga zastępów. Zostałem pośrednikiem między niebem i ziemią, Stwórcą i stworzeniem, tym, który każdego dnia wstępuje do ołtarza Pańskiego, tym, na którego rękach każdego poranka spoczywa Bóg, Słowo wcielone, tym, do którego mają przychodzić serca złamane, by mówić to, czego częstokroć nie ośmieliłyby się wyznać własnemu ojcu, matce, bratu, najzaufańszemu przyjacielowi ... zostałem kapłanem".

W tym też roku stan zdrowia na tyle się pogarsza, że przełożeni zmuszeni są odesłać go do Polski na odpoczynek. Początkowo zimą 1938 roku przebywa w Sadowiu, potem zostaje wysłany z innym współbratem do klasztoru SS. Szarytek w Pęcherach. Spędza tam czas nie tylko na rekonwalescencji, jego osoba, jak wynika z relacji sióstr, promieniowała osobowością na otoczenie, siostry, dzieci w świetlicy, młodzież przy pracach społecznych.

Po kilkutygodniowym pobycie w Pęcherach ojciec Bernard udaje się do klasztoru Pasjonistów w Rawie Mazowieckiej. Jeszcze w maju odprawia swoją mszę prymicyjną, podczas której usilnie pragnie aby wszyscy członkowie jego najbliższej rodziny przystąpili do sakramentu Eucharystii.

Z wybuchem II wojny światowej Bernard Kryszkiewicz znalazł się w Przasnyszu, dlatego wraz z grupą zakonników odbył podróż do Rawy Mazowieckiej. W Karniewie ojcowie pomagali miejscowemu proboszczowi w spowiedzi. Po dotarciu do Rawy Mazowieckiej do przepełnionego klasztoru, po rozpoczęciu ewakuacji ludności, odbyła się dalsza ucieczka przed zbliżającym się frontem walk. Z tego okresu wspomnienia o ojcu Bernardzie zostawił o. Stefan Szafraniec. Po rozdzieleniu się zakonników, do ojca Szafrańca w drodze do Żelechowa w ostatniej chwili przed nalotem dołączył o. Bernard, który chciał skorzystać z pomocy doświadczonego kapłana. Podróżowali w kierunku Międzyrzecza, Białej Podlaskiej, Piszczaca, Chotyłowa, i Dąbrownicy, aż w końcu do parafii Tuczna. Podróż przez cały czas odbywała się w strojach zakonnych, różnymi środkami transportu, pieszo, wozami konnymi lub okazją z żołnierzami Wojska Polskiego.

W tej miejscowości, jak wspomina o. Stefan Szafraniec obaj przebywali "blisko rok". Zakonników gościnnie przyjął ks. Józef Kocyk, który odradzał dalszej podróży. W Tucznej ojcowie pomagali proboszczowi przy nabożeństwach niedzielnych, w kolędowaniu oraz zorganizowaniu ministrantów. O. Bernard zgromadził wokół swej osoby chłopców, których nauczał służby liturgicznej, a którzy mogli zostać ministrantami. Brat Marcin Bielski wspomina o. Bernarda Kryszkiewicza z tego czasu jako człowieka odważnego, troskliwego, który zawsze gotów był służyć pomocą, radą, pocieszyć, wyspowiadać czy zatroszczyć się o chorych czy rannych.

W kwietniu 1940 r. O. Bernard dociera do klasztoru w Rawie Mazowieckiej i w tym miejscu pozostaje już przez całą II wojnę światową. Rawa Mazowiecka znalazła się pod okupacja niemiecką w ramach tzw. Generalnego Gubernatorstwa blisko granicy tego terytorium.

Ojciec Bernard Kryszkiewicz przebywał w jedynym działającym klasztorze pasjonistów w czasie wojny w Polsce, poddając się życiu zakonnemu i pracy apostolskiej na tyle na ile mogły pozwolić ówczesne warunki. W tym czasie podlegał swemu przełożonemu, o. Stanisławowi Michalczykowi, pełniącemu obowiązki wiceprowincjała. Wymóg sytuacji i czasów skłania go do noszenia odzieży cywilnej. Przez cały ten czas odczuwa bóle głowy, o których pisze: "głowa jak zwykle ni tak ni owak".

Okres rawski dla o. Bernarda Kryszkiewicza jest decydującym o jego wzroście w świętości, heroiczności cnót. Wiele świadectw, wspomnień, rozmów na temat tej postaci oraz same listy o. Bernarda pisane do rodziny, zachowane w archiwach i wykorzystane w procesie beatyfikacyjnym, są świadectwem takiej postawy Sługi Bożego wobec rzeczywistość w jakiej dane było mu żyć i pracować. Pisze w tym czasie o swym głębokim pragnieniu ofiarowania siebie dla innych: "Chcę żyć dla dusz, głównie tych najbiedniejszych, najnieszczęśliwszych. Pragnienie to z każdym dniem potężnieje we mnie z coraz większą siłą. Pożera mnie po prostu pragnienie niesienia pomocy, skutecznej pomocy tym najbardziej potrzebującym. Jakże piękne jest posłannictwo kapłana!". Pisze także, iż ma nadzieję na zdanie egzaminów w Kurii Warszawskiej co pozwoliłoby mu rozszerzyć swą działalność duszpasterską, dlatego potem w pełni czuje się kapłanem szczęśliwym, dużo czasu spędza w konfesjonale, początkowo z powodu bólu głowy nie wygłasza kazań, lecz potem wyjeżdża na rekolekcje i kazania okazjonalne do innych parafii. Zajmuje się opieką nad wysiedlonym księdzem z Wielkopolski, który zamieszkał w klasztorze rawskim, a przede wszystkim spełnia się jako kierownik duchowy i spowiednik.

W 1942 roku wyznaje rodzinie:: "praca moja zamyka się w słuchaniu spowiedzi, głoszeniu kazań, dysponowaniu chorych, uczeniu 3 naszych kleryków i uczeniu siebie samego". Dalej padają słowa: "Cel jaki w życiu wytknąłem sobie jest wysoki i wyższego pomyśleć się nie da. Czyż więc można się dziwić, że stoi mi on ciągle przed oczyma, że na wszystko patrzę tylko przez jego pryzmat, że on mnie pochłania całkowicie, i to wszystko, co się z nim nie łączy nudzi mnie śmiertelnie". W listach pisze o trudnych warunkach w mieście i w samym klasztorze, o panującej epidemii tyfusu, grasujących bandach rabujących dobra materialne, o wywożeniu ludności na roboty, likwidacji getta żydowskiego i pozostałych po nich nędznych domach- ruderach, ale też o doprowadzeniu przez formację zakonną i intelektualną trzech kleryków do święceń kapłańskich jesienią 1943 roku i podróży na prymicje na południe Polski. Udziela też tajnych lekcji religii i włącza się akcję zbiórki na rzecz rodaków przebywających w oflagach i stalagach.

Zajmuje się także pracą pisarską, spisuje swoje dziełka, "Dialogi z Ukrzyżowanym", "Pedagogikum", "Rozważania o Męce Pańskiej na każdy dzień tygodnia", układa własne modlitwy, sentencje oraz wygłasza wiele kazań i nauk rekolekcyjnych. W jego tekstach, osobistych modlitwach przejawia się także jego wewnętrzna postawa służby, ofiarności i cierpienia. W 1944 roku układa modlitwę do Matki Bożej, w której zapisuje słowa : "pozwól mi cierpieć - cierpieć wiele, cierpieć też bez miary i dlatego pozwól mi wyniszczać się (...)".

W 1944 roku o. Bernard udziela się licznie pracom apostolskim, jak sam stwierdza, jest "zahukany pracą" (od 12.II do 3.04.1944 r. przeprowadza pięć serii rekolekcji), dużo spowiada i odczuwa z tego powodu ogromną satysfakcję. W ostatnim roku wojny, dnia 16 stycznia, w dramatycznych okolicznościach, kiedy wojsko okupanta miało dokonać egzekucji mężczyzn rawskich, dochodzi do bombardowania miasta przez wojska sowieckie przychodzące ze wschodu, miasto zostaje zniszczone, jednak klasztor i kościół ocaleją. Wtedy klasztor zamieniono na szpital dla rannych, a swoją posługę ofiaruje o. Bernard wobec chorych, choć jak sam humorystycznie pisze, jemu pozostało "wymachiwanie warząchwią przy kuchni". W rzeczywistości, według relacji świadków, wraz z innymi dźwigał rannych do podziemi klasztoru, potem opiekował się, wspierał duchowo, psychicznie tych, którzy się załamywali. Relacjonuje dr Jadwiga B. Makowiecka: "Nie mógł (...) obojętnie przejść obok cierpiącego życia rannych leżących na bruku rawskim, po piwnicach i polach, mężnie pomagał znosić rannych broczących krwią do klasztoru (...). Pamiętam jak walczył z pewnym ciężko rannym porucznikiem, który w cierpieniach swych zaprzeczał bóstwu Chrystusa, co się równało przekreśleniu samej istoty chrześcijaństwa. O. Bernard i tę trudność, widząc nieufność rannego zdołał przezwyciężyć".

Po zakończeniu działań wojennych o. Bernard Kryszkiewicz zostaje skierowany jako nowy przełożony do zniszczonego częściowo klasztoru w Przasnyszu. Zajmuje się odbudową kościoła, który w czasie wojny służył za spichlerz oraz klasztoru, który służył za niemiecki szpital wojskowy i więzienie lub magazyn. Początkowo, w marcu 1945 r. zamieszkuje prywatnie u osoby świeckiej, potem u sióstr Klarysek - Kapucynek, u nich odprawia msze święte, wygłasza dla nich nauki duchowe i dopiero w Wielką Niedzielę zaczyna sprawować Eucharystię w kościele Pasjonistów. Przenosi się do zaimprowizowanego pokoju bez szyb, w którym niewiele jest mebli. Potem dołączają do niego inni zakonnicy. O. Bernard zajął się administracją terenu, odnową budynków, kompletowaniem mebli, wyposażenia, gromadzeniem bielizny kościelnej i klasztornej. W maju wygłasza kazania maryjne, a wiele osób spowiada się po długiej przerwie wojennej. W czerwcu O. Bernard wyjechał na parę dni do rodzinnej Mławy po bieliznę, po powrocie okazało się że jest chory, a lekarz zdiagnozował tyfus brzuszny.

Pod opieką siostry szarytki, o. Bernard leczył się parę dni w klasztorze, potem został przewieziony do szpitala. Choroba początkowo lekka, rozwijała się, niszczyła organizm. Siostra Helena Kasińska radziła wzmocnić serce jednak nie zdecydowano się na ten krok z powodu braku lekarza. Ostatnie jego dni dobrze pamiętał młody kapłan, o. Jan Wszędyrówny, który podczas wojny był jego wychowankiem. Odwiedzał chorego w szpitalu, udzielał mu Komunii Świętej. Ojciec Bernard czuł się coraz gorzej fizycznie, choć duchowo był mocny. Kiedy zaś stan się pogorszył do Przasnysza przyjechał wiceprowincjał, o. Juliusz Dzidowski, poproszony udzielił mu namaszczenia chorych. Wyczuwało się atmosferę przygnębienia, gdyż odchodził jakże potrzebny kapłan i zakonnik. Ostatniego dnia powtarzał słowa "Jezu kocham Cię". Jak relacjonuje świadek śmierci sługi bożego: "Klęczałem koło niego i płakałem. W pewnej chwili odezwałem się do niego: Ojcze Bernardzie, ja chciałbym umrzeć za ciebie, abyś ty żył, ponieważ jesteś lepszy, potrzebniejszy Zgromadzeniu. I wtedy wyszły słowa zdradzające człowieka Bożego: Co to znaczy, że ja bym chciał, lepsze to, co Bóg chce". Potem nastąpiła agonia, niespokojna walka jeszcze o życie. Ojciec Bernard Kryszkiewicz umarł w szpitalu, rano dnia 2 lipca 1945 roku. Po paru dniach modlitw przy trumnie, odbył się uroczysty pogrzeb ojca Bernarda Kryszkiewicza, trumnę ze szczątkami, obłożoną białymi liliami pochowano w podziemiach kościoła Pasjonistów w Przasnyszu.


O. Bernard był kapłanem maryjnym. Przez całe swoje życie kapłańskie, a wcześniej w trakcie formacji zakonnej oddaje się pod opiekę Matce Bożej Pięknej Miłości. Potem już w życiu dojrzałym przypomina o swoim poddaniu się Maryi. We wrześniu 1944 roku o. Bernard odnotowuje rocznicę swoich obłóczyn i to, że w uroczystość Podwyższenia Krzyża oddał się w szczególny sposób pod opiekę Maryi, która prowadziła go "w pokoju "i "uświęcała w prawdzie". W dziesięciolecie ślubów zakonnych ponawia swoje oddanie Matce Pięknej Miłości, a jest to akt pełen miłości spalającej się "bez granic i miary". Słowa wypisane na złożonej w czworo kartce, często używanej, noszonej przy sobie, teraz są ponowione nowym oddaniem Matce Pięknej Miłości:

O Maryjo, Matko moja, Matko Pięknej Miłości i Matko niezmiernej boleści! Pozwól mi kochać Boga, kochać Go sercem własnym i serc milionami, kochać bez granic i miary; kochać tak, jak On sam kochać się kazał. I dlatego pozwól mi cierpieć wiele, cierpieć też bez miary. I dlatego pozwól mi wyniszczać się, wyniszczać ciągle, ustawicznie, choć powoli i niepostrzeżenie, jak wyniszczałaś się dla mnie. Ty, nieporównana Matko moja, Ty Bezmiarze Boleści i Bezmiarze Miłości (...). Matko ukochana, ja cały do Ciebie należę. Wszystko, co posiadam twoją jest własnością i wszyscy mi bliscy do Ciebie należą. Ukochana Matko, uczyń mnie świętym. Doprowadź też do zbawienia i świętości wszystkich mi bliskich. (...)

W Notatkach zachowało się wiele innych myśli, sformułowań, nawiązujących do tego aktu oddania, świadczących o głębokiej wierze, oraz prostym przeżywaniu swej relacji z Maryją i Panem Bogiem. Oto niektóre myśli i postanowienia kierowane do osoby Matki Bożej:

Całe Jej życie - to jeden wielki ból, jedna rana, jedno rozdarcie. Uczynił mnie spustoszoną, przez wszystek dzień żałością utrapioną przez wszystek dzień doczesności

Matka Pięknej Miłości przede wszystkim na Golgocie

Wyniszcza się ustawicznie dla dziecka, ale wyniszcza tak cicho, tak niepostrzeżenie, że nawet sama tego nie czuje, i jedynym świadkiem tego wyniszczenia jest wszechwidzące oko Boga

Przyrzekam Ci, że w ciszy mego życia zakonnego nie zostawię Cię samej na Kalwarii. Pragnę stać pod Krzyżem z Tobą

Jego credo postawy w cierpieniu i kapłaństwie, w jego służbie Zakonowi Pasjonistów można wyrazić Jego słowami: "Odkąd rozpocząłem swe posłannictwo kapłańskie na tej ziemi, coraz wyraźniej wyczuwam, jak potężny jest jęk boleści, jaki każdego dnia wzbija się z tego wygnania ku niebu; a przecież objąć całkowicie jego ogromu nie zdążę nawet do śmierci. I dlatego też lubię mówić o cierpieniu. Lubię, bo przecież Chrystus tak dużo poświęcił na ocieranie łez wyciskanych bólem; kapłan zaś, będąc Jego zastępcą na ziemi, powinien też iść Jego śladami."


W czerwcu 2010 roku przekazano do Polski poprawioną i ukończoną tzw. Positio, pod pełną nazwą: Beatificationis et canonizationis servi dei Bernardi a Matre Pulchrae Dilectionis (in saec.: Sigismundi Kryszkiewicz) Sac. Prof. e Congregatione Passionis Jesu Christi (1915-1945). Positio super vita, virtutibus et fama sanctitatis. Congregatio de Causis Sanctorum, Prot.N.1216. Plocen. Jej opracowanie było dziełem Postulatora Generalnego Zgromadzenia Męki Jezusa Chrystusa, o. Giovanni Zubiani CP. Dokument ten przekazany został do Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych.


Powrót do spisu treści

Rozważania Różańcowe - Tajemnice Radosne

1. Zwiastowanie Najświętszej Maryi Panny

Nieprzewyższony dotąd przez nikogo wielbiciel Maryi, św. Bernard, taką moi drodzy, między innymi wypowiada myśl: Chrystus Pan przychodząc do nas, przyszedł przez Maryję, my - o ile chcemy dojść do Niego - musimy iść koniecznie przez Maryję, Maryja bowiem z woli Boga jest jedyną drogą, która ma nas doprowadzić do Niego. Pan Jezus potwierdza to zdanie całym swoim życiem tak, iż żadna wątpliwość miejsca tu mieć nie może.

Rawa Maz., 15.VIII 1940


2. Nawiedzenie Elżbiety

Przypatrzmy się, moi drodzy, jaką rolę zakreślił Chrystus Pan Swej ukochanej Matce w swym życiu ziemskim, i w ogóle w całym swym dziele Odkupienia. W uroczystej chwili Zwiastowania, Najświętsza Panna otrzymuje wiadomość, że Jej krewna Elżbieta, została matką. Powodowana jak zwykle tkliwym wyczuciem potrzeb bliźniego, śpieszy oddać jej swe usługi. Mówi o Maryi Ewangelista św. Łukasz: " I weszła- mówi o Maryi Ewangelista św. Łukasz - w dom Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę. I stało się, skoro usłyszała Elżbieta pozdrowienie Maryi, skoczyło dzieciątko w żywocie jej i Elżbieta napełniona została Duchem Świętym".

Oto moi drodzy pierwszy cud łaski, jaki Jezus, zamknięty jeszcze w łonie swej dziewiczej Matki, dokonał na ziemi cud - uświęcenia Jana Chrzciciela. A w jaki sposób dokonał go? Za pośrednictwem swej Matki. Słowa pozdrowienia Najświętszej Dziewicy były jak gdyby pomostem, po którym spłynęła łaska Ducha Świętego na Elżbietę i jej syna. Przyczyna Maryi wywołała pierwszy cud Jezusa, Jej Syna, i pierwszy cud w porządku łaski.

Rawa Maz., 15.VIII 1940


3. Narodzenie Pana Jezusa

Pokój, cisza, ubóstwo, pokora niby obłok jasny spowijają w siebie Narodzenie Bożej Dzieciny, całą tę uroczystość, nadając jej jakiegoś czaru przedziwnego, jakiegoś piękna, które odczuć można, opisać niepodobna.

Pokorą była Matka Jezusowa, przede wszystkim pokorną.

Pokornym był ten, którego Zbawiciel miał nazywać imieniem ojca.

Pokornym było miejsce Jego urodzin. Pokorną była Jego kołyska.

Pokornym było samo Betlejem. A pierwsi Jego wielbiciele - to ludzie najniżsi, najbiedniejsi, pasterze z okolic Betlejem.

Bracia, jeśli i my do groty betlejemskiej wejść pragniemy, jeśli razem z pasterzami Bożą Dziecinę chcemy oglądać i cieszyć się Nią, zniżyć się nam trzeba, bo wejście jest niskie. Bóg upodobał sobie niziny.

Bracia, pycha stworzyła piekło na ziemi, wygnała pokój. Szczęście na ziemię wraca drogą przeciwną - pokorą, szczęście do duszy naszej przez pokorę.

Rawa Maz. 21.XII 1941


4. Ofiarowanie Jezusa w świątyni

Obraz... Jezus był życiem Maryi. Ona przez Niego, dla Niego żyła, w Nim żyła. Jezus był wszystkim dla Maryi. Tchnieniem jej duszy, biciem Jej serca. Bo dziecko jest wszystkim dla matki. Gdzie Syn, tam i Matka; Gdzie Jezus tam i Maryja. Tak było za życia Jezusa, kiedy Jezus żył na ziemi w postaci ludzkiej. Tak jest i dzisiaj. Tak być powinno dziś, kiedy Jezus żyje na ziemi w postaci sakramentalnej.

Jezus celem... Matka drogą do niego...

Przasnysz, 6.V 1945


5. Odnalezienie Jezusa w świątyni

Życie nasze jest ciągłym szukaniem pokoju, szczęścia, Boga. Bo w Bogu tylko serce nasze... Jeśli tego pokoju nie ma, na nic majątek, na nic bogactwa, sława, znaczenie, potęga, nauka. Jeśli ten pokój jest - i w lepiance, i w ubóstwie, i w niedostatku - człowiek szczęśliwy...

Bo tylko w Bogu szczęście. Ale jak mamy dojść do niego?

Tą drogą poszła Maryja... Szukajmy Maryi. Ciągle. Z dnia na dzień, z godziny na godzinę, z chwili na chwilę.

Niech Jej szuka myśl nasza, serce nasze, dusza nasza, czyny nasze.

Żyjmy tak, byśmy mogli w każdej chwili mówić:

Matko, kocham Cię

Matko, Twoim jestem

Matko, błogosław mnie, strzeż mnie

Matko, prowadź mnie do Jezusa jak Jezusa sprowadziłaś do mnie.

Ty, Matko moja i Matko Jezusowa.

Przasnysz, 6.V 1945


Powrót do spisu treści

Rozważania Różańcowe - Tajemnice Bolesne

1. Modlitwa w Ogrójcu

"Udał się na Górę Oliwną. Szli z Nim także uczniowie. Gdy był już na miejscu, powiedział do nich: Módlcie się, abyście nie ulegli pokusie. Wtedy sam oddalił się od nich mniej więcej na odległość rzutu kamieniem, upadł na kolana i modlił się: Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ten kielich ode Mnie. Ale nie moja wola, lecz Twoja niech się dzieje". Łk. 22,39-42

Po ustanowieniu Najświętszego Sakramentu, tego zadatku niezmiernej ku nam miłości, Jezus opuszcza wraz z Apostołami Jerozolimę i udaje się do Ogrodu oliwnego, aby tu rozpocząć bolesną Swoją Mękę. U wejścia do ogrodu zwraca się do ukochanych uczniów i mówi głosem pełnym wzruszenia: Dusza moja jest pogrążona w smutku zdolnym przyprawić mnie o śmierć. Zostańcie tu i czuwajcie ze mną. Bierze z sobą trzech: Piotra, Jakuba i Jana, wchodzi z nimi w głąb ogrodu. Potem oddala się nieco od nich, pada na ziemię i w najgłębszej pokorze modli się do swego Ojca Niebieskiego: "Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich! Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty." I do modlitwy tej powraca po trzykroć.

O jakże wymowną naukę daje ci ukochany Twój Zbawca, naukę jak powinieneś się modlić. Modlić się mianowicie z uszanowaniem, z pokorą, z wytrwałą natarczywością, ale jednocześnie z miłosnym poddaniem się Boskim wyrokom ukochanego Ojca Niebieskiego. Jak Go dotąd naśladowałeś?

Ach, jakże często z opieszałości opuszczam ten środek zapewniający łaskę i zbawienie; jakże często modlę się ozięble i z roztargnieniem. Tutaj to mam dopatrywać się przyczyny swego tchórzostwa w walce z szatanem, swoich upadków w grzech, swoich trudności w poddawaniu się rozporządzeniom Boskim niezgodnym z moimi pragnieniami. I kiedyż zdecyduję się na stanowczość co do mojej modlitwy. Kiedyż zdecyduję się opuścić własną wolę, by pójść za wolą Ojca Niebieskiego.

Jezu drogi, przez zasługi tej bolesnej modlitwy Twojej daj mi, proszę, ducha modlitwy oraz pokornego i miłosnego poddania się Twoim sprawiedliwym zarządzeniom.


2. Biczowanie

"A oni znowu krzyczeli: Ukrzyżuj Go! Piłat odparł: Cóż wiec złego uczynił?. Lecz oni tym głośniej krzyczeli: Ukrzyżuj Go!. Wtedy Piłat, chcąc zadowolić tłum, uwolnił Barabasza, a Jezusa kazał ubiczować i wydał na ukrzyżowanie". Mk 15,13-15

Prorok Izajasz widział z odległości wieków cierpią­cego Mesjasza i opisał go w słowach pełnych grozy: " Nie ma krasy ani piękności, i widzieliśmy, a nie było na co spojrzeć ... wzgardzonego i najpodlejszego z mężów, męża boleści i znającego niemoc, i jakoby zasłoniona twarz jego i wzgardzona .... Myśmy go poczytali za trędowatego i od Boga ubitego i uniżonego . Lecz on zranion jest za nieprawości nasze, starty jest za złości nasze... Sinością jego jesteśmy uzdrowieni...". Takim okazał się Jezus oczom świata.

Kiedy kaci biczując Jezusa spostrzegli, że jest już mało żywy, zlękli się by nie umarł w tej nieludzkiej katuszy i skończyli biczowanie. Po chwili milczenia do uszu Maryi dolatuje odgłos upadającego ciała i śmiechy zgrai. To Jezus odwiązany od słupa, nie mając sił by się utrzymać na nogach - upadł.

O niepojęta miłości Boga wyniszczająca się tak do ostatnich granic dla człowieka! Oto Ty, moc sama i potęga leżysz bezwładny w kałuży swojej krwi, poczym czołgasz się jak dziecię nieletnie na miejsce, gdzie leżały twe szaty, by okryć nimi swe poszarpane w strzępy ciało...

Rawa Maz., 21.III 1943


3. Cierniem ukoronowanie

"Żołnierze wyprowadzili Go więc na wewnętrzny dziedziniec czyli pretorium, i zwołali cały oddział. Okryli Go purpurowym płaszczem, upletli cierniową koronę i włożyli Mu ją na głowę. Zaczęli Go też pozdrawiać: Witaj królu Żydów! Bili Go przy tym trzciną po głowie, pluli na Niego i przyklękając, oddawali Mu pokłon". Mk 15, 16-19

Okrutni kaci splatają w rodzaj korony gałęzie cierniowe o długich i ostrych kolcach i wtłaczają Ja na najświętszą głowę Jezusa, bijąc przy tym kijem, rękojeściami mieczów. Wynalazek zaiste piekielny.

Ciernie przebijają głowę ze wszystkich stron. Przypatrz się duszo moja jak twój Zbawiciel drży z bólu dla nieznośnej męczarni. Patrz, jak z całej Jego głowy spływa obfita krew. Ach, to Boskie czoło, te pogodne oczy, to najczcigodniejsze oblicze, te święte piersi spływają całe krwią. Jak nieznośny ból zadawać musi Jezusowi ten okropny wieniec cierniowy, wpijający się w najdelikatniejszą i najwrażliwszą część Jego ciała.

O niesłychane męczeństwo! Zbawco ukochany, jak wiele kosztują Cię moje złe myśli, moje zmysłowe upodobania, moje dumne zamysły, moja próżność i moja pycha! Ach, żałuję, o Jezu, za to, żem Ciebie tak okrutnie dręczył, wijąc dla siebie wieniec z niegodziwych rozkoszy. Wstyd ogarnia mnie, że unikałem i najmniejszego nawet trudu, nie pomnąc na Ciebie, Boże Najświętszy, udręczonego dla mnie nieznośną koroną z cierni.

Dobro moje najwyższe, żałuję serdecznie, żem najświętszą głowę Twoją ranił cierniami światowych myśli. Za żadną cenę nie chcę już do nich wracać w przyszłości. Wyrzekam się od tej chwili rozkoszy ziemskich i wybieram sobie cierniową koronę pokuty. Chcę, o Jezu, być wraz z Tobą ukoronowany tu na ziemi koroną upokorzenia i boleści, aby tak zasłużyć na koronę chwały w niebie. Zbawco najdobrotliwszy, udziel mi tej łaski.


4. Droga Krzyżowa

"Gdy Go wyprowadzili, zatrzymali niejakiego Szymona Cyrenejczyka, wracającego z pola, i włożyli na niego krzyż, aby go niósł za Jezusem. A szedł za Nim wielki tłum, w tym także kobiety, które lamentowały i płakały nad Nim". Łk 23,26-27

Jeśli rozejrzysz się po tej świątyni, i w ogóle po wszystkich naszych kościołach, uderza nas jedno, że krzyż - rzec można - wypełnia je po brzegi. Krzyż na ołtarzu, krzyż na konfesjonale, krzyż na sztandarach, krzyż na każdej stacji Drogi Krzyżowej, krzyż na szatach kapłańskich, krzyż na sklepieniu, krzyż na ścianach. (...)

Cóż ma to znaczyć ? - zapytasz. To, że w krzyż Zbawiciela winieneś wpatrywać się ciągle, że krzyż Jego nie powinien nigdy ustępować sprzed oczu twoich.

Dlaczego? - Bo w krzyżu znajdziesz wszystko, co znaleźć pragniesz, i co znaleźć powinieneś. Znajdziesz wszystko - powtarzam, - ale przede wszystkim znajdziesz pełną, skończoną odpowiedź na najbardziej palące cię pytanie: dlaczego cierpisz na świecie.

I cóż ci może dać krzyż Jezusowy?- zapytasz. Więcej niż myślisz. Da ci nie tylko cierpliwość, nie tylko pokój w cierpieniu, ale da ci więcej: da ukochać cierpienie, da pragnienie go. Nie wierzysz? (...) Popatrz zatem, co dał innym, co dał bez wyjątku wszystkim tym, co którzy umieli nań patrzeć. (...)

Wiara nasza święta wiele mówi o cierpieniu, szeroko je wyjaśnia, ale najpiękniejszą odpowiedź daje ci, bracie i siostro, kiedy prowadząc pod krzyż zbawiciela, każe ci wpatrywać się weń, i stawia ci trzy pytania : kto cierpi?, za kogo?, dlaczego?. Odpowiedz na swoje pytanie: dlaczego cierpię na świecie.

Rawa Maz., 14.III 1943


5. Śmierć na krzyżu

"Była już prawie godzina szósta, a ciemność ogarnęła całą ziemię aż do godziny dziewiątej. Gdy słońce się zaćmiło, zasłona w świątyni rozdarła się przez środek. A Jezus zawołał donośnym głosem: Ojcze, w Twoje ręce oddaję mojego ducha. Gdy to powiedział, skonał ". Łk 23,44-46

Krzyż jest pokarmem, krzyż jest księgą. Nie wystarczy pokarm mieć na stole, trzeba go spożywać. Nie wystarczy mieć księgę - nawet otwartą - trzeba ją jeszcze czytać. I żołnierze na Kalwarii, i zły łotr po lewicy, stali blisko krzyża, patrzyli na Chrystusa umierającego w boleści. Patrzyli - a jednak nie widzieli. Byli u źródła - ale nie pili. Byli u stołu - ale nie jedli. Patrzyli na księgę - ale nie czytali. I dlatego krzyż zbawienia im nie dał. Gorzej jeszcze - dał im większe potępienie. Patrząc na krzyż, trzeba z uwagą, ze zrozumieniem, z wiarą. W krzyżu trzeba czytać, trzeba kopać - a wtedy odkryjesz skarb. Jak to zrobić? Bardzo prosto. Rano i wieczorem, kiedy mówisz pacierz, popatrz uważnie przez jedną, dwie minuty na Ukrzyżowanego.(...)

Z krzyżem w sercu idźmy przez życie - to nasza podpora. Krzyż włożą w stygnące nasze dłonie - to nasza nadzieja. I krzyż wreszcie ujrzymy w strasznym dniu Sądu - to będzie znak naszego zwycięstwa, ostatniego. Ujrzawszy go, płakać będziemy. "I będą Go opłakiwać wszystkie pokolenia ziemi." - mówi sam Zbawiciel. Ale łzy te nie będą łzami tej ziemi - łzami bólu, cierpienia, udręki. - To będą łzy radości, zwycięstwa, szczęścia - przez Krzyż Jezusowy zdobytego. (...).

Czerniewice 6.XII.1942


***

Jesteśmy na Kalwarii. Chrystus Pan, Syn Boga Żywego i Zbawiciel świata wisi na trzech gwoździach między niebem a ziemią. Na tę jedyną tajemniczą, uroczystą chwilę ludzkość czekała 4000 lat. Wszystkie wieki stanęły, zatrzymały się jak gdyby przejęte wzniosłością chwili. Jezus na krzyżu rozpięty dokonuje dzieła odkupienia, pojednania nieszczęsnej ludzkości z zagniewanym swym Ojcem. I w tej chwili pamiętnej, Jezus jeszcze uczy Daje ludzkości ostatnie swe wskazania. Z wysokości krzyża Zbawiciel, zanim odejdzie w zaświaty, zanim odejdzie do Ojca, wypowiada siedem wielkich słów, streszczających całą Jego Boską naukę. Naukę miłości nieprzyjaciół, naukę ufności dla grzeszników, naukę cierpienia dla miłości Boga, naukę szukania jedynie woli dobrego Boga, naukę synowskiego zdania się na dobroć wielkiego Boga, i wreszcie naukę, kim ma być Maryja dla nas i kim każdy z nas - kim ja, ty, on i ona - dla Maryi; kim mamy być wszyscy w stosunku do Najświętszej Dziewicy. Oto całokształt nauki Chrystusowej. Niczego więcej Jezus w swym życiu nie uczył nigdy. Kimże więc ma być Maryja dla ludzkości, i kim ludzkość w odniesieniu do Maryi?

Rawa Maz., 15.VIII 1940

Na Kalwarii więc mówi Jezus: "Oto syn Twój - oto Matka twoja". I w tej chwili rzeczywiście Matka Boga staje się rzeczywistą Matką naszą, Matką człowieka - tylko w sposób odmienny. Rzeczywistość jest ta sama, sposób jest inny. Matką Jezusa stała się przez niepokalane Swe ciało, Swoją krew - Matką naszą staje się przez miłość niepokalanej Swej duszy, Swego serca. Matką Jezusa stała się w samotni cichego Nazaretu - Matką naszą staje się na publicznym miejscu Golgoty. Chwila, w której stawała się Matką Jezusa, była dla Niej chwilą największego szczęścia, zachwytem miłości - chwila w której staje się Matką naszą, jest dla Niej chwilą największej niedoli, bezmiaru boleści.

(...) Zatrzymajmy się i zobaczmy. Na krzyżu wisi Jej Syn, Jej skarb, Jej Miłość wcielona. Wisi wśród nieopisanych katuszy. Skarży się, że nawet ukochany Ojciec Niebieski opuszcza Go, że pali Go nieznośne pragnienie. A Ona, Ona Matka stoi przy Nim. Widzi to wszystko, słyszy to wszystko... I najmniejszej ulgi przynieść Mu nie może. Ona może Mu tylko powiedzieć : Synu ukochany, chyba tylko łzami swoimi mogłabym ugasić Twoje pragnienie, bo nic innego, ja Matka dla Ciebie, Jedyny Synu mój, w tej chwili zrobić nie mogę... A dlaczego tyle bólu dla matczynego Jej Serca? Bo każda matka za swą godność macierzyństwa drogo płacić musi. Drogo, bo nieraz nawet i narażeniem życia własnego. Stając się matką musie wiele cierpieć, by potem jako matka mogła wiele kochać . Miarą miłości jest miara boleści. Maryja miała nas kochać niezmiernie, dlatego i cierpieć musiała niezmiernie. Musiała cierpieć i chciała cierpieć- On, Matka dla nas, swoich dzieci.

Rawa Maz. 31.X 1944


Powrót do spisu treści

Chrystus Król - kazanie

Chrystus Król. Radością wzbierają serca nasze na dźwięk tych słów. Jezus Królem! Ten Jezus - pełen dobroci, pełen łaskawości. Ten Jezus tak ukochany przez nas - jest królem naszym i jednocześnie jest nieśmiertelnym królem wieków.

Kimże jest Jezus? O, moi drodzy! Jakże trudno na to odpowiedzieć. Zbierz wszystką dobroć, piękność, wspaniałość; wszystką moc, potęgę, majestat z jakimi kiedykolwiek spotkałeś się w życiu, i dodaj do tego wszystko to, co wyobraźnia i umysł wystawić sobie zdoła - wszystko to jest kroplą wobec morza piękności, dobroci, majestatu Jezusa.

Posłuchajmy co mówi On sam o sobie: "Jam jest pasterz dobry". "Jam jest szczep winny", "Ja jestem światłością świata", "Ja jestem chlebem żywota". "Jam jest droga, prawda i żywot", "Jam jest zmartwychwstanie i życie", "Jam jest Alfa i Omega, początek i koniec... Który jest, który był i który przyjdzie - Wszechmogący". "Jam jest korzeń i rodzaj Dawidów, gwiazda jasna i zaranna". "Jam jest król, król wieków i pan panujących".

Oto czym jest Jezus. A któż z nas zdoła objąć cały ogrom treści zawartych w tych nazwach, które już nie kto inny, ale On sam daje o sobie. Św. Jan, ten uczeń najbardziej ze wszystkich przez Jezusa umiłowany i nawzajem najgłębiej Go kochający, kończy swą Ewangelię tak wymownym wyznaniem: "Gdyby chciano opisać wszystko, co zrobił Jezus na ziemi, jakim się okazał w ciągu całego swego życia ziemskiego, to i cały świat nie zdołałby objąć książek, które by trzeba było napisać".

Oto wymowna przesada umiłowanego ucznia. On Go rozumiał najlepiej, bo on Go kochał najgoręcej. Znał, bo kochał. Oto sekret poznania Jezusa. A św. Bernard wyjaśnia: "chcesz poznać, kim jest Jezus, nie pytaj o to uczonych - pytaj kochających". - Bo Jezus jest tą wyjątkową Istotą, którą poznaje się raczej sercem nie rozumem. Chcesz Go poznać- kochaj Go. Chcesz poznać głębiej- kochaj Go goręcej. Chcesz poznać zupełnie - kochaj Go niezmiernie. Miarą poznania jest miara kochania.

A gdzie mamy uczyć się kochać Go? Tu, u stóp krzyża. Może zdziwicie się - Jak to? Uroczystość Chrystusa Króla, a tu mowa o krzyżu? Czy to się zgadza? Czy to wypada? Królestwo - to chwała, a krzyż- to hańba. Królestwo oznacza triumf, a krzyż oznacza największe upodlenie. A jednak, mimo wszystko, wskazuję wam dziś na krzyż, i uporczywie wskazuję wam na krzyż. Bo Chrystus jest Królem z krzyża.

/Prefacja .../

Jezus jest królem, ale tronem Jego krzyż. Berłem jego krzyż. Sztandarem jego zwycięstwa krzyż. Mówił o sobie, że jest Alfa i Omegą - Początkiem i Końcem. I to samo mógłby powiedzieć o swym krzyżu. Bo i krzyż Jego jest początkiem i końcem dziejów ludzkości na ziemi. Co to znaczy? - zapytacie. To znaczy, że jak dzieje człowieka na ziemi rozpoczęły się od krzyża, tak też krzyż kiedyś je zakończy. Czy naprawdę? - tak! Dzieje człowieka rozpoczynają się od znaku krzyża. Gdzie i kiedy? W raju. Tam było drzewo żywota, ale nie dało nam ono życia; nie uchroniło od grzechu, i dlatego nie uchroniło od śmierci, ani doczesnej, ani wiecznej. Ono tylko wskazywało na inne drzewo, na prawdziwe drzewo żywota - na krzyż Jezusowy. Ono było Jego figurą, Jego zapowiedzią i Jego obrazem. Ono chroni od grzechu, ono wymazuje grzech. I tak daje życie i ciała i duszy. Ciało umiera, ale z pewnością zmartwychwstanie do życia, dusza nie umiera.

Tak było na początku dziejów człowieka na ziemi. Obraz krzyża zapoczątkował je. A podobnie będzie na końcu. Kiedy zaświta ostatni, najstraszliwszy w dziejach świata dzień, kiedy wybije ostatnia jego godzina - ukaże się na niebie znak Syna Człowieczego. Jaki znak? - Krzyż. Bo Jezus jest Królem Zwycięzcą, a krzyż jest Jego sztandarem.

Oto, bracia drodzy, dlaczego wam dzisiaj - w uroczystość Chrystusa Króla- wskazuję na krzyż, i to z takim naciskiem. Jezus jest Królem, ale ten Król z krzyża panuje. Sam to powiedział: "Gdy będę podwyższon, wszystko pociągnę ku sobie".

Bracie i siostro, chcesz poznać, kim jest Jezus? - kochaj Go. Chcesz kochać Go głęboko? - kochaj Go u stóp krzyża. Chcesz się weselić? - wesel się u stop krzyża, bo smutkiem swoim wysłużył ci /radość/.

Ale panowanie Jego zaczęło się ukazywać nie wówczas, kiedy nauczał; nie, kiedy robił cuda; ale kiedy konał na krzyżu, bo sam powiedział.

Niech ten Jezus panuje krzyżem twoim sercu i w twojej duszy, w twoich myślach, w twoich czynach, w całym życiu twoim. A kiedy zapanuje w tobie, niech dalej przez ciebie panuje w innych. Prowadź doń inne dusze, prowadź inne serca, a prowadź ich jak najwięcej. Prowadź doń swoim przykładem, bo to najłatwiejsze z jednej /strony/, a najwymowniejsze, najskuteczniejsze i najtrwalsze kazanie. A potem prowadź doń innych modlitwą.

Jak się modlić? Tak, jak serce czuje, tak jak ono ci dyktuje. Jezusowi nie potrzeba ani twoich pięknych myśli, ani wielkich uniesień - potrzeba Mu tylko twego serca, prawego i szczerze Mu oddanego. A jeśli chcesz mieć przykład, jak można szerzyć panowanie Chrystusa: - Króla nad światem, to posłuchaj. Słuchaj uważnie i naucz się tej krótkiej, a Sercu Jego bardzo miłej modlitwy:

"O Jezu Ukrzyżowany Królu nasz. Przez Krzyż i Mękę Twoją, przez najdroższą krew i najświętsze rany Twoje, przez boleści Serca Twego i serca Matki Twej ukochanej: przyjdź Królestwo Twoje. Daj grzesznikom nawrócenie, nam od złego wybawienie, duszom zmarłym odpoczniecie. Amen".

Rawa Mazowiecka, 29.11.1944


Powrót do spisu treści

Pycha źródłem niewiary - kazanie

Smutno brzmią słowa, które czyta dziś kapłan: "Przyszedł do własności, a swoi go nie przyjęli". I smutniej jeszcze brzmią słowa samego Jezusa: "Przyszła światłość na ziemię, a ludzie bardziej umiłowali ciemności...".

Jakie tego przyczyny główne? Jedna - to rozum pychą nadęty, druga - to serce ogniem namiętności płonące, ogniem pożądliwości, ogniem zmysłowości. Dziś chodzi nam o pierwszą.

Kiedy Chrystus przyszedł na świat, Faryzeusze i Saduceusze - duma Jego narodu, marzącego o ziemskiej wielkości - wyrzuciła Go od siebie, wzgardziła Nim, odwróciła się od Niego z uśmiechem politowania na ustach. Przyszedł do swoich...

Gdy dziś Chrystus puka do serca człowieka, niosąc mu życie, radość, pokój, gdy chce wnijść, by narodzić się ponownie w jego duszy, gdy przychodzi do własności - widzi drzwi zamknięte, swoi Go nie przyjmują. Zbyt mały, biedny, skromny jest ten Bóg przychodzący, więc nie ma dla Niego miejsca w gospodzie.

Człowiek dumą nadęty, chce mieć Boga wspaniałego, takiego o jakim marzyli Żydzi 2000 lat temu. I dlatego nie wierzy, nie może uwierzyć, by to biedne betlejemskie Dziecię było jego Bogiem, jego Zbawicielem. Ta wiara jest mu niemożliwą do przyjęcia.

Wiara w Boże Dziecię - ta wiara, którą przyniósł jako jeden z najcenniejszych Swoich skarbów, i której potem zawsze żądał dla siebie i dla swoich obietnic, ta wiara, którą dla tych, co ją posiedli jest niebem na ziemi - ta wiara dla umysłu pychą opanowanego jest niepodobieństwem, jest czymś, co się po prostu odrzuca.

A jakie tego skutki? Więcej niż opłakane. Jak wiara z serca pokornego wypływająca, daje przedsmak nieba, tak brak tejże, tak niewiara, z dumy, z pychy biorąca początek, daje przedsmak piekła, stwarza w sercu ludzkim pustkę, beznadziejność, rozpacz, do której podobną tylko w piekle znaleźć można.

Po co tyle wysiłków, zabiegów, trosk - jeśli nie wiem, co po tym będzie? Czemu tyle trudności na świecie, tyle nieporozumień nawet bez złej woli bliźniego, tyle niedorzeczności na każdym kroku? Ale, co najgorsze, dlaczego tyle łez, tyle cierpień u istot, które najmniej zawiniły? Czemu złość tak często tryumfuje, czemu uczciwość tak jest wzgardzona, zdeptana, sponiewierana? Kto rządzi tym światem właściwie, w którym tyle zamętu, zamieszania, rozterki? Dlaczego cała natura, cały świat, jest taki piękny, a tylko człowiek, który przecież jest jego koroną, jest taki podły, niski, brutalny, krwiożerczy?... Skąd ta wieczna walka dobra ze złem, cnoty ze zbrodnią, prawdy z fałszem? Czemu ja sam czuję w sobie tak wielkie, tak górne pragnienia, a jednocześnie brnę w błoto występku, który napełnia mnie potem wstydem i odrazą śmiertelną?

O, bracia drodzy, jak smutna jest dusza pozbawiona wiary. Dusza, której wiara nie da odpowiedzi na te piekące pytania. "Żyłem wśród wątpliwości, umieram w niepewności, nie wiem, dokąd idę"...

Chrystus modlił się: "Wyznaję tobie, Ojcze! Panie nieba i ziemi, żeś to zakrył przed mądrymi i uczonymi, a objawił to maluczkim" (Łk 10,21).

Nie dojdziemy do Niego, jeśli głowa nasza zbyt górnie podniesiona. Wszelka wyniosłość, wszelka góra ma być poniżona - woła Jego Poprzednik, a im bliżej wielka chwila przyjścia, tym wołanie natarczywsze - a kto z nas jest mądry, kto wystarcza sobie - ten nie rozumie tajemnicy nocy betlejemskiej, ten wzruszy ramionami, ten przejdzie obok stajenki pytając z uśmiechem politowania: "Tu miał się narodzić Bóg? Dziwne to, że tu w Betlejem"... albo powie, jak ów Amerykanin: "Gdyby dziś miał Chrystus się narodzić, na pewno nie urodziłby się w Betlejem, ale wybrałby Chicago". Tak mówi mądrość świata...

A między nami: skąd ta pogarda dla niższych, tak zatruwająca im życie? Skąd szorstkość w mowie? Skąd pochopność do strofowania innych? Skąd złośliwe sądy o innych? Skąd twardość dla upadłych?

Skąd tyle zabiegów o poklaski kosztem sławy bliźniego? Skąd taki dystans między szefem, a pracownikiem? Skąd zawiści między gospodarzami, który lepiej gospodarzy? Skąd lapis ofensionis - nienawiść, nie darowanie uraz? Skąd trudności w rzeczach wiary? Skąd trudność w słuchaniu Słowa Bożego? Skąd tyle rozterek osobistych? Skąd rozpacz, kończąca samobójstwem?

Czy to nie wierny obraz dzisiejszych naszych stosunków? A skąd to zło? Z tego jednego słowa, złożonego z dwóch liter: "ja" - moja godność! Ja ustąpię? Ja pozwolę na to? Ja mam ulegać? Ktoś ma mi rozkazywać? Szanuję swoją godność, i inni powinni to samo. Poniżanie innych nie udaje się zupełnie. I ogień pali ciągle. Cierpi człowiek... Wszelkie dobro z pokory! (myśl św. Bernarda)

Osiem błogosławieństw - magna carta... Wielkie obietnice... Zniechęcenie skąd? Z miłości własnej, z polegania na sobie... Kto się dorwał do władzy, pomiata... częściej z mściwością... Skąd tyle zarozumiałości, krytykującej wszystko i wszystkich - nawet prawo i naukę Boską, jeśli nie ze zbyt wysokiego sądu o własnej naszej wiedzy, zdolnościach?

Skąd tyle ambicji, tyle uganiania się za honorem, zaszczytem, godnością - mniejsza z tym, czy godziwa droga, czy nie, byle celu dopiąć? Skąd, jeśli nie z naszego "ja", wyższego nad innych?

Skąd tyle próżności, tyle popisywania się swoim urodzeniem, swoim bogactwem, zdolnościami, pięknością? Moje ja, ja, ja! I dochodzi się też do śmieszności. Hrabia... Skąd tyle obłudy, tyle pochlebstw dla wyższych, tyle szorstkości dla podwładnych? Skąd tyle kłótni, sporów, niesnasek, procesów? - zastaw się, a nie daj się... Stracę chudobę, sprzedam ostatnią krowę, w zastaw dam koszulę, ale swego dopnę - pokażę, co to ja... Rzędzian z Jaworskim...

Skąd zazdrość, nienawiść, stronnictwa, mściwość, chciwość? Oto, czym jest pycha! Oto dlaczego Bóg tak się nią brzydzi! Pycha - początkiem wszelkiego złego, piekła na ziemi. Naprawa od pokory się zaczyna. Pokora trudna, ale w pokorze wielkość nasza. Pycha zabrała i zabiera nam synostwo Boże. Zepchnęła nas z godności królewskiej. Wróci nam to pokora, uznanie naszej zależności od Boga. W pokorze nasza wielkość, wielkość synów Bożych.

Pycha, zarozumiałość, własne ja, własny sąd o wielkości naszego rozumu - oto jedne z przyczyn niewiary. Słońcem dla człowieka - wiara w Boga. Pycha ją utrudnia, jeśli w ogóle nie udaremnia. Duma nie pozwala wiary praktykować, publicznie wyznawać. Utrudnia zrozumienie prawd wiary świętej, potem utrudnia stosowanie ich w życiu, a dalej wyznawanie wiary wobec innych.

Wiarę traci się powoli, ale nierzadko zupełnie. Aby wierzyć, trzeba swój rozum poniżyć. To jest prawo Boskie niewzruszone. Bóg żąda pokory. Chrystus powiedział: "Jeśli się nie staniecie jako dzieci, nie wnijdziecie do Królestwa Niebieskiego". I Bóg swe postępowanie zmienia.

Wiara daje niebo w duszy. Chcemy, by ono było naszym udziałem? - bądźmy pokorni. Bo wiara silna tylko na gruncie wielkiej pokory się rodzi.

Środki do zdobycia wiary: modlitwa, spowiedź, Komunia św., wyznanie wiary wobec innych, słuchanie kazań.

Rawa Mazowiecka, 28.12.1941


Powrót do spisu treści

O słuchaniu Słowa Bożego - kazanie

"Błogosławieni, którzy słuchają słowa Bożego". Wyście błogosławieni... Słuchacie. Słowo Boże zawsze przynosi pożytek. Słowo Boże buduje w was Świątynię Bożą. Słuchanie słowa Bożego w stanie łaski - szczebel chwały niebieskiej. Pomaga więcej kochać Boga przez całą wieczność.

Ale nie wszyscy słuchają. Dlaczego? - Pewne lekceważenie. Brak szacunku. "Innym potrzebne, dla mnie nie konieczne"... Jakie tego skutki? Okropny brak uświadomienia religijnego. Kazań nie, książek jeszcze mniej, więc cóż dziwnego, ze potem nie wiadomo co powiedzieć na zarzuty... Nieświadomość, nieugruntowanie, chwiejność - potem niewiara. Szatan wyrywa wiarę... Kto nie słucha traci.

Bóg cudów nie robi - żąda słuchania. Pokornego słuchania. Jeśli ono jest, każde kazanie jest owocne. Główna trudność: jak przyjmować, jak ustosunkować się do kazań. Skutek kazania głównie zależy od ustosunkowania się... Jeśli ono właściwe - zawsze będzie korzystne, choć nieudolne. Jeśli nie - najlepsze szkodę przyniesie.

Kapłan-kaznodzieja to nie aktor, poeta, mówca - to coś więcej. Czy mówi zajmująco, czy nie, skorzystasz, jeśli twa dusza jest spragniona prawdy. Słuchaj kazań w pokorze jak słowa Bożego, a nie jako... Kaznodzieja buduje w twej duszy Chrystusa nie tyle swą wymową, ile łaską Bożą. Kazanie, nawet najmniej udolnie powiedziane ma swój skutek. O jaki skutek chodzi? O budowanie..., o zbliżenie dusz waszych choćby o krok do Boga. Kaznodzieja osiągnął cel, jeśli choć jedno serce..., a to zawsze... jego wysiłki dobre... Woda z kielicha czy z kufla?... zależnie od pijącego.

Kaznodzieja to nie artysta, ambona nie scena, kościół nie teatr...

Vianney: "nie grzeszcie..." nawracał Boga w człowieku... Heretycy, świetni kaznodzieje, a jednak odrywali... Kazania tak prosto, nieudolnie. Które się więcej udało? Nie to... ale to, po którym słuchający powie sobie: dobry Bóg dla mnie... jak wielkim złem jest grzech... jak dobrą, pożądaną jest pokora - muszę się o nią starać bardziej niż z dotąd, wycinać u korzenia...

Pierwsze kazanie Piotra, po otrzymaniu Ducha św. - jaki skutek... Kaznodzieja ojcem, daje życie. Nie bawi, poucza... "Non in persuasibilibus"... Pokora... Chwalcie kapłana - on w pychę się wzbija i... zero.

Kazania omodlone... Skutek nie ludzkich wysiłków, ile łaski... "Ego plantami..." Dlatego modlimy się przed kazaniem: "Duchu Święty, daj natchnienie i rozumu oświecenie na słuchanie słowa Twego do serc naszych mówiącego", do serc... Łączność...

Nie krytyka, ale słuchanie słowa Bożego z pokorą wam pomaga - i kapłanowi. Zniżenie się do poziomu... całego człowieka wziąć pod uwagę. Jezus... Paweł... Ale jeśli tego nie ma - dla braku czasu... Nie na to zważać, kto mówi, jak mówi, ale co mówi.

Bracia, pragnijcie prawdy Bożej! Uznajcie w pokorze serc waszych, że wam potrzeba światła, pomocy - a z każdego kazania odniesiecie pożytek, i wielki, choć niewidoczny.

Wiara coraz silniejsza... im większe pragnienie... im pokora... Wiara z pokory - niewiara z dumy, zarozumiałości.

Bracia, za kilka dni mamy oglądać Zbawienie świata. Bądźmy małymi, bądźmy małymi jak dziecię, bo tylko czyste, jasne i proste oko dziecięce dojrzeć potrafi w Maleństwie z Betlejem Boga świat zbawiającego. Amen.


Powrót do spisu treści

Wezwanie do pokuty

Żył w ziemi żydowskiej człowiek imieniem Jonasz. Pewnego dnia Bóg odzywa się do niego: "Jonaszu, wstań, pójdź do Niniwy, miasta wielkiego, i głoś mu wiszącą nad nim zagładę, bo wstąpiła złość jego przede mną". A Jonasz jednak nie chce. Wstaje więc, wsiada na okręt, by uciec na morze. Ale Bóg uciec nie dozwala. Zrywa się burza wielka i Jonasza wyrzucają na morze. Tam jednak zamiast śmierci znajduje ocalenie. Oto ryba wielka połyka go, a po trzech dniach zdrowego wyrzuca na ląd. A Bóg rozkaz swój powtarza. Zrozumiał Jonasz, że nie uda mu się uciec od Boga. Idzie więc do Niniwy, i chodząc po ulicach i placach miasta wołał: "Jeszcze czterdzieści dni, a Niniwa będzie wywrócona". I uwierzyli mężowie Niniwici, i uwierzył król i ogłosił pokutę: "Ludzie i bydło, i woły i owce niech nic nie jedzą i wody niech nie piją, i niech wołają do Pana mocno, i niech się nawróci mąż od drogi swej złej..." I rozkaz swój - pierwszy król spełniać zaczął, bo wstaje ze stolicy swojej i zrzuca odzienie królewskie, obleka się w wór, siada na popiele, i czyni pokutę. A z nim miasto całe. I widział Bóg uczynki ich, że się nawrócili - i zlitował się, i nie uczynił im zła, które zapowiedział".

Opowiada Ewangelista, że pewnego dnia przyszli do P. Jezusa Żydzi, oznajmiając Mu wydarzenie jakie miało miejsce w Jeruzalem. Mianowicie, kiedy Żydzi zgromadzili się w świątyni, by składać ofiarę, Piłat wysłał żołnierzy i wyciął ich w pień, mieszając własną ich krew z krwią zabijanych ofiar. P. Jezus, wysłuchawszy opowiadania, odpowiada: "Więc cóż wy myślicie, czy ci Żydzi, którzy padli ofiarą w świątyni, grzeszniejsi byli od innych? Nie! - powiadam wam, ale jeśli pokutować nie będziecie, wszyscy społem zginiecie. Albo czy mniemacie, że ci, na których upadła wieża w Sylce gorsi byli od innych? Nie, powiadam wam, ale jeśli pokutować nie będziecie, wszyscy społem zginiecie".

Moi kochani! Nigdy człowiekowi za dobrze nie było na ziemi - cierpienia nie opuszczały go nigdy. Ale dzisiaj boleści zwaliły się na głowy nasze w takiej mierze, z taką siłą, że włosy na głowie stają na widok tego, co się wokół nas dzieje. Powiedz mi, bracie i siostro, kiedyś płakała więcej, kiedy twe jęki były rozpaczliwsze jak dziś? Wszystkiego już braknąć ci zaczyna. Chleba ci braknie, drzewa ci braknie, syna, córki. To dzisiaj, to w tej chwili. A jutro co będzie? Bo jutro to wcale nie zapowiada się lepiej. I rozpacz ściska serce. I człowiek szuka ulgi. Ale jak szuka? Podnosimy błędne oczy do nieba, i pytamy z rozpaczą: skąd i za co tyle boleści? Czyż Boga już w niebie nie ma? A jeśli jest, czy nie widzi tych łez goryczy? Czy nie słyszy tych jęków rozpaczy jakie zewsząd wznoszą się do nieba? A jeśli widzi i słyszy to wszystko, czemu nie skróci tej męki? Czemu nie zakończy tych okropności? Czemu zostaje głuchym na te błagania człowieka i miłosierdzie i litość? Czemu nie wysłuchuje?

Tak pytamy samych siebie - przygnieceni nieszczęściem wojny, która skończyć się nie może. I cóż Bóg na to? Co nam odpowie?

Posłuchaj. W imieniu Twego Boga, którego darmo o miłosierdzie błagasz, a któremu wyrzucasz może brak serca dla niedoli człowieka, w Jego imieniu ja dziś do ciebie przychodzę. Ja ci odpowiem: Jest Bóg! Widzi twoje nieszczęście, słyszy twoje wołanie, ale wysłuchać ich, nie wysłuchuje i męki twej nie kończy. A wiesz dlaczego? - Bo nie jeden, ale dwa krzyki, dwa wołania do Jego tronu się wznoszą od ciebie: jedno głośne, pełne jęku, pełne rozpaczy, to twoje wołanie o litość, o miłosierdzie; a obok niego wznosi się i drugi krzyk, głośniejszy od tamtego - to twój krzyk o pomstę, o chłostę, to krzyk twego grzechu, z którym skończyć nie chcesz. Ustami wołasz o miłosierdzie - ale czyny twoje głośniej wołają o karę! A Bóg patrzy nie na słowa, On patrzy na czyny.

Posłuchaj, co mówi Bóg do duszy grzechem splugawionej: "Wiedz, a obacz, że zła i gorzka jest rzecz, żeś ty opuściła Pana Boga twego... Złamałaś jarzmo moje, rozerwałaś więzy moje i mówiłaś: "Nie będę służyła!" Tak woła do Boga każdy twój grzech: "Nie będę służył!" A Bóg co na to? Czy będzie milczał?

Słucha i milczy, bo jest cierpliwy, bo myśli, że opamiętasz się i wrócisz do Niego. Ale milczy i czeka do czasu tylko. Jeśli czekanie to próżne, jeśli cierpliwość Boga nie skłania cię ku poprawie, wówczas odzywa się, a odzywa się po swojemu - zaczyna chłostać, zaczyna karać. Przez grzechy opuściliśmy Boga, znać Go nie chcemy. - Opuścił nas i On, i on także znać cię nie chce. Przestaliśmy być dziećmi Jego - przestał i On być ojcem naszym. Oblicze ojca kochającego odwrócił od nas, oblicze Boga sprawiedliwego, który za grzechy karze okropnie. Mamy, o cośmy grzechami naszymi prosili. Wysypiamy się tak, jakeśmy sobie posłali. Ale posłanie to okropne: znieść go już nie możemy.

Posłuchaj, co mówi Bóg przez proroka do grzesznego Izraela: "Słuchaj i obacz... że zła i gorzka rzecz, żeś ty opuścił Pana Boga twego... Słuchaj i obacz, czy dziś na nas nie spełniły się te słowa: "Oto oczy Pana boga na królestwo grzeszące. Zetrę je z oblicza ziemi... Ja rozkażę i roztrzęsę między wszystkimi narodami dom Izraełów, jako roztrząsają pszenicę w rzeszocie... Od miecza pomrą wszyscy grzesznicy ludu mego... I obrócę święta wasze w płacz, a pieśni wasze w narzekanie, i oblekę wór na wszelki grzbiet wasz... A ostateczne rzeczy... jako dzień gorzki".

Tak mówi Bóg. Przestał nam być Ojcem, i od tej chwili krew i łzy jak rzeka wezbrana płyną po świecie. Dokądkolwiek się obrócisz, nic nie usłyszysz, tylko jęki i płacz i zawodzenie, że od zmysłów ludzie odchodzą. A kiedy chłoszcze, jęczysz, ale na próżno.

Dlaczego do duszy, do sumienia swego nie wglądasz, grzechów swoich nie widzisz, nie wyrzucasz ich sobie, i do poprawy nie garniesz się? Nic, tylko płaczesz, narzekasz, i Bogu brak litości dla siebie wyrzucasz. Wszystkiemu winien Bóg, nie ja - jam dobry, On zły, On karze niesprawiedliwie. Ileś razy tak myślał? W siebie wmawiasz niewinność, uczciwość, a w Boga okrucieństwo wmówić usiłujesz. I co z tego? - O miłosierdzie ze łzami błagasz, a chłostę otrzymujesz.

Nie. Tą drogą do porozumienia się z Bogiem nie dojdziesz nigdy. Bóg żąda uznania Swych praw, któreś ty w zarozumiałości swej sponiewierał.

Bracia! W imieniu Boga zagniewanego przychodzę dziś do was. W imieniu Boga karzącego wołam: "Pokutę czyńcie ze wszystkich nieprawości waszych, a nie będzie wam nieprawość na upadek, jak dotąd staje się wam ku karze. I Bóg nas karze dotkliwie, to prawda, ale pomnij, bracie i siostro, że karanie Jego na tej ziemi, choćby najsurowsze, jest zawsze tylko miłosierdziem. Zdziwisz się może na to słowo. A jednak nie cofam go. Karząc nas za życia, karze ku poprawie, by nie karać po śmierci. Karze w czasie, by nie karał w wieczności. Ale karząc domaga się skruchy, pokuty: "Nawróćcie się do mnie ze wszystkiego serca, a ja nawrócę się do was. Bo nie chcę śmierci grzesznika, ale żeby się nawrócił i żył.". "Pokutę czyńcie, albowiem przybliżyło się królestwo niebieskie" - wołał Jezus, zaczynając swą naukę. Kto usłuchał, został zbawiony. "Pokutę czyńcie!" - wołał Jonasz do Niniwy. Uwierzyli słowom jego, pokutowali, i ocaleli. Pokutę czyńcie! - woła Kościół, wołają jego kapłani, wołam i ja dziś do was. Jeśli uwierzycie, zbawieni będziecie; jeśli nie - żałować będziecie, ale za późno może. Kto nie chce pokutować dobrowolnie za życia, będzie pokutował poniewolnie po śmierci; kto nie chce pokutować lat kilka, będzie pokutował przez lat tysiące. Kto nie chce pokutować na ziemi, będzie pokutował w piekle. Ale pokuta za grzechy musi być!

A zatem, bracia, wybierajcie: albo jedno, albo drugie. Innego wyjścia nawet anioł z nieba wam nie wskaże. Wołamy was do pokuty, nie dla naszego interesu, ale dla waszego tylko dobra. Usłuchajcie nas - wasze szczęście; nie usłuchacie - wasza szkoda, nie nasza. Bo wołanie nasze nigdy próżne nie będzie. Słowa nasze zawsze owoc przyniosą, ale owoc, niestety podwójny. I jak słowa proroków, jak słowa samego Jezusa - jednym życie, drugim śmierć, jednym zbawienie - drugim potępienie. Kto uwierzy, zbawion będzie., kto nie uwierzy, będzie potępiony. Pamiętaj, bracie i siostro, że słowa, które słyszysz z ust kapłańskich, twój Anioł skrzętnie zapisuje w księdze, i kiedyś odczyta ci wszystko! Kiedy staniesz przed Bogiem, tę księgę pokaże ci i przypomni wszystko. Tyle razy słyszałeś wołanie kapłanów do pokuty, a usłyszawszy wzgardziłeś nimi, głupstwami nazywałeś, bajkami, strachami dla dzieci. Przyszedł koniec. Teraz poznasz, że głupstwem one nie były... Nie chciałeś pokutować za życia - będziesz pokutował teraz, będziesz pokutował na wieki. A wiemy co to za pokuta: wieczna męka, wieczny ból, wieczne zgrzytanie zębami, wieczny ogień. Lękasz się tego, nie chcesz takiej pokuty. I Bóg też, który cię kocha, nie chce jej dla ciebie. Jeśli mówi ci o niej, to nie po to, by cię do niej zachęcić, ale by cię przestraszyć, aby uchronić od niej. Ale, by się tam nie dostać, jedna pozostaje ci droga: pokuta tu na ziemi.

Pan Jezus wołał: "Jeśli pokutować nie będziecie, wszyscy społem pomżecie" - pomżecie na wieki. Tak mówił Jezus. A ludzie co mówią? - Na słowo "pokuta" jakże wielu dziś odpowiada uśmiechem politowania: "Nie mają księża co robić, więc grożą, więc straszą - to ich zawód". A dla tych, którzy mimo tych szyderstw garną się do pokuty, jedną mają nazwę: "ludzie ciemni", ograniczeni, naiwni, na pasku Kościoła jak trzoda prowadzeni.

Bracia, bądźcie mężni, kiedy usłyszycie podobne drwiny. Nie wy pierwsi z tą nazwą się stykacie. Świat zawsze udawał mądrego - a kto z Bogiem trzymał, uchodził za wariata, zacofańca. Za czasów Potopu wszyscy byli "mądrzy", tylko Noe z rodziną był "głupcem"... W Sodomie tylko jeden "dziwak" się znalazł - z rodziną...

Każdy prorok w Izraelu był "głupcem", i wielu z nich "głupotę" swoją śmiercią przypłacić musiało.

Wreszcie przyszedł na ziemię Chrystus, Syn Boga żywego. Jaki sąd wydał o Nim "mądry" świat? Weźcie Ewangelię i czytajcie: "Czyż my nie dobrze mówimy" - czytaliśmy w ostatnią niedzielę - "żeś ty samarytanin i czarta masz?". "Szaleje!" - mówili o Nim sami Jego krewni. A Herod, za wariata skończonego uznaje Go, i w szatę białą odziewa, i odsyła jako półgłówka do Piłata. I podzielił Jezus los proroków, i "głupotę" Swoją przypłacił śmiercią na szubienicy krzyża. Taki jest sąd świata.

Ale to tylko początek. A zwycięża nie ten, który zwycięża na początku, ale ten, który zwycięża ostatni. Ten się śmieje, kto się ostatni śmieje. A kto się śmiał ostatni? I kto płakał ostatni?

"Zdziwaczał stary... wiek rozum mu pomieszał... przyśniło mu się coś o karze Boga...?" - mówili współcześni Noego i Lota. A "mądrość" świata za czasów Noego skończyła się potopem - ocalał tylko Noe; za czasów Lota ogniem z nieba - ocalał tylko Lot; za czasów Proroków "mądrość" świata skończyła się niewolą, jedną za drugą. Zginęli prorocy - ale tylko dla tej ziemi, nie dla nieba. Naród poszedł w niewolę.

A "mądrość", która "szalonego" Galilejczyka zawiesiła na drzewie hańby, jaki miała koniec? Słyszeliście już nie raz na kazaniach pasyjnych, ale przypomnę wam jeszcze dziś, bo warto mieć głęboko w pamięci wyryty koniec "mądrości" świata: Chrystus zginął w czasie świąt Wielkiejnocy. Jerozolima legła w gruzach także w czasie Wielkanocy. Rzymian używali Żydzi do zgładzenia Jezusa - Rzymian użył Bóg do zniszczenia miasta i świątyni. Na górze oliwnej rozpoczęło się upokorzenie Jezusa - na górze oliwnej rozpoczęli Rzymianie oblężenie Jerozolimy. Na Kalwarii stanął krzyż Jezusowy - na Kalwarii postawił Tytus 300 krzyżów, i do nich dziennie przybijano 500 Żydów, po kilku do jednego krzyża, bo już drzew zabrakło na szubienice.

Jezusa, dla Jego szaleństw odziano w szatę białą - Tytus 2000 Żydów odział w szaty białe, prowadził ich w swoim triumfalnym pochodzie, by potem na Kapitolu ściąć ich wszystkich.

Taki miała koniec "mądrość świata". Czy naprawdę koniec? Nie! Izrael dokąd będzie żył na tej ziemi, za "mądrość" swoją krwawo płacić będzie.

Własnymi oczyma widzimy, jak płaci. Bracia, wspomnijcie szósty sierpnia zeszłego roku. Co się tu działo blisko na zamku... cośmy patrzyli... Spełniają się słowa straszliwe: "Krew jego na nas i na syny nasze", "czarta ma", "nie chcemy go, precz z nim!", "nie mamy króla jeno cesarza!" - I mają, co chcieli: Bez króla, bez kapłana, bez ofiary, bez ojczyzny. Wszędzie są, i wszędzie ich nienawidzą. Potężni są, mają pieniądze i umieją nimi operować, a jednak kończą zawsze jednakowo. Krew, której pragnęli niegdyś ojcowie ich, spada na nich i ciąży okropnie.

Tak kończy się mądrość świata! Nie wierz jej, Bracie i Siostro; wierz Temu, który mówił o sobie: "Niebo i ziemia przeminą, ale słowa moje nie przeminą". Nie śmiej się z pokuty, byś potem nie płakał. Ale raczej dzisiaj płaczmy tu, u stóp Ukrzyżowanego, tu w konfesjonale, byśmy na końcu cieszyć się mogli wiecznie. Amen


Bracie! Pokuty, pokuty, i jeszcze raz pokuty!

A cóż to pokuta? - To zerwanie z grzechem, to odmiana na lepsze, to poprawa życia. Odwróć się od grzechu, a powróć do Boga, a żyć będziesz. Popatrz, co święci robili, by życie swe poprawić...

Od Ciebie nie żąda Bóg tyle. Od ciebie żąda mniejszej ofiary. Trudno ci to przychodzi? Chodź ze mną na Kalwarię, i patrz: Oto Jezus na krzyżu. Ręce i nogi przebite, ciało poszarpane, głowa skłuta, język spieczony, oczy łzami zalane, twarz sińcami pokryta, a dusza w morzu boleści. Któż to? Twój Bóg!

Za co? - Za grzechy twoje! Dlaczego? - Dla twego zbawienia!

Oto krew Syna Bożego leje się strumieniami, z całego ciała - by ciebie obmyć, by ciebie zbawić, by za ciebie pokutować, by tobie pokuta nie była za ciężka! Czy możesz narzekać jeszcze?

Nie! Nie narzekaj! Ale rzuć się na kolana do stóp Ukrzyżowanego.

Płacz tu z Magdaleną, pokutuj z Magdaleną, a potem idź, zbliż się do konfesjonału, a tam - jak Magdalena - powie Bóg i tobie: "Odpuszczają ci się grzechy Twoje". Amen.

Cielądz, 7.III.1943r.


Powrót do spisu treści

List do rodzicówna na Boże Narodzenie

Drodzy rodzice!

Najmilszem, w roku świętym dla rodziny jest bez wątpienia Boże Narodzenie. Wielkanoc - to dzień triumfu, dzień wielkości, przypominający nam naszą przyszłą chwałę. Ale sam ten charakter wielkości, który zawsze bije w nasze oczy, nastraja nas poważnie, uroczyście. Boże Narodzenie przeciwnie - tu najzupełniej góruje prostota, cichość, i serdeczność, tak ceniona, tak droga dla każdego kółka rodziny. Bóg ukrył swój majestat, w tej maleńkiej Dziecinie, aby tą swą maleńkością podbić serca ludzi. Nic tu wielkiego-nic wzniosłego, nic uroczystego, nawet chóry Aniołów prędko zamilkły, jakby z obawy, by nie psuć tego nastroju prostoty.

Każde jednak święto w kościele katolickim ma w sobie jakąś myśl ukrytą, która je objaśnia i uczy nas, co mamy zeń wyciągnąć dla duszy naszej. Czego obrazem może być to ciche i pełne uroczystego pokoju Boże Narodzenie? Mnie się zdaje, że jak Wielkanoc jest obrazem życia chwały w niebie, Tak Boże Narodzenie jest obrazem życia duszy, życia człowieka, w której mieszka Bóg tu na ziemi. Jezus rodzi się w ciszy, w pokoju najgłębszym, w pokorze przechodzącej nasz ograniczony rozum i takie cechy będzie nosiło całe Jego życie. Jest to obraz, jest to pierwowzór życia naszego. W duszy, w której przez chrzest i łaskę niezniszczoną grzechem mieszka Bóg, powinien panować pokój, dlatego, że On sam jest pokojem, w duszy takiej panuje wieczna, cicha radość, choćby nawet znosiła najcięższe próby zesłane od Boga, tak jak w stajence mimo krańcowej nędzy, mimo chłodu, mimo to wszystko, co się nazywa cierpieniem, panowała cisza, pokój pełen radości. Żłóbek ten powinien nas najzupełniej przekonać, że jedynym źródłem szczęścia może być Bóg i On Jedynie.

Dlatego też skupieni u stóp tej maleńkiej i tej wielkiej zarazem Dzieciny, która dała w końcu rozwiązanie zagadnienia przez całe wieki niezrozumianego, zagadnienia "gdzie szukać szczęścia", złączmy serca nasze w uwielbieniu, podziwie, dziękczynieniu za tę miłość niepojętą Boga, który widzi jak biedna ludzkość błądziła po manowcach, szukając, co ja może uszczęśliwić, zniżył się do tego stopnia, że sam stał się człowiekiem i sam bezpośrednio uczył nas prawdy i mądrości swojej. Dziękujmy Mu, dziękujmy Mu ciągle, bo nigdy dostatecznie podziękować nie zdołamy, za tę miłość, która będzie nas wprawiać w zdumienie przez całą wieczność. Dziękujmy mu zwłaszcza, przez wprowadzenie w czyn Jego boskiej nauki, przez składanie Mu ciągłych dowodów, że największą dla nas rozkoszą pełnić Jego wolę, jest wywoływać uśmiech zadowolenia na Jego Boskich usteczkach. W taki sposób Boże Narodzenie będzie nie tylko zewnętrznie świętem rodziny, ale i wewnętrznie t.j. ono nauczy nas, jak mamy kochać tych, z którymi Bóg nas połączył węzłami krwi i ducha przez nauczanie się, jak mamy prawdziwie kochać samych siebie. W ten sposób na wzór Jezusa przez należyte obchodzenie ziemskiego Bożego Narodzenia przygotujemy się dobrze do wiecznego triumfu wiecznej Wielkanocny.

Oto życzenia jakie składa w dniu Bożego Narodzenia Ukochanym Rodzicom najprzywiązńszy syn, konfrater Bernard od Matki Pięknej Miłości, nowicjusz - Pasjonista.(...).

Sadowie 20.XII.1933


Powrót do spisu treści

Ojciec Bernard o papieżu

J.X.P.
Droga Ciociu!

Za późno, ale celowo. Chciałbym napisać dużo, ale właśnie, dlatego nie wiem, co wybrać.

Mieszkam, więc w Rzymie, przy Ojcu Św. blisko, blisko. Ściślej: prawie w centrum starożytnej Romy, już obok znanego Koloseum, gdzie lała się krew wyznawców Boga prawdziwego, w pobliżu pałaców Cezarów- dziś z nich tylko ruiny zostały. Klasztor nasz znajduje się nad świątynią pogańską Klaudiusza i nad pałacem św.św. Jana i Pawła, męczenników, zamordowanych we własnym domu. Byli to dworzanie cesarscy.

Każda przechadzka ma za cel zwiedzanie Rzymu. Jestem zachwycony! Nade wszystko imponuje mi, co starożytne. Oglądać własnymi oczyma, dotykać, chodzić po tem, co się znało li tylko z książki, z ławy szkolnej - to za dużo naprawdę. Jak dobry jest dla mnie Bóg?

No, a co mówić o Romie jako sercu katolicyzmu. Jak to dużo mówi, prawda? Być u św. Piotra, którego bramy piekielne mimo dwutysiącletnich usiłowań nie zdołały ani na włos osłabić, być w tych kościołach, bazylikach, o których wspaniałościach śnić można... Droga ciocia widzi, że tylko bardzo ogólnikowo piszę, bo naprawdę nie wiem, co wziąć i nazwać początkiem. (...) Przesyłam życzenia, które jeśli nie zdążą być noworocznymi, niech będą tak ot na Trzech Króli. Niech maleńki Jezus dużo, dużo błogosławi. Proszę o dużo modlitw za siebie; bardzo proszę.

Kochający Confr. Bernardo Passionista, Italia, Roma

List o. Bernarda Kryszkiwicza z Rzymu do Cioci, Roma 28.12.1936


Papiestwo - przez Chrystusa ustanowione, stąd jego wielkość.

Gdzie Piotr tam Kościół, gdzie Kościół tam żywot wieczny? Tymi słowy skończyłem kazanie o tradycji czyli drugim źródle objawienia. Tymi słowy rozpocząć też pragnę naukę dzisiejszą. O czym chcę mówić? Bracia drodzy ośrodkiem widzialnym Kościoła jest papież jak ośrodkiem niewidzialnym jest Chrystus, którego on zastępuje. Żeby to zrozumieć trzeba sięgną do początków papiestwa. I chętnie korzystam z tej okazji by więcej mówić o Ojcu Świętym.

Papież jest pierwszą osobą w Kościele i pierwszą na świecie. Uznają to nawet niekatolicy. (Thier 5/121) Skąd ta wielkość i moc.

Liturgicznym nakryciem głowy papieża jest tiara, czyli coś w rodzaju wysokiej czapki zakończonej małym krzyżykiem i okolonej trzema koronami jedna nad drugą. Co oznaczają te korony - władzę, jaką piastuje w swym ręku papież. Koron jest tych jest trzy, bo potrójna jest Jego władza - kapłańska, pasterska i nauczycielska. Papież jest najpierw kapłanem - najwyższym kapłanem, pierwszym głównym widzialnym pośrednikiem między Bogiem i ludźmi i miedzy ludźmi a Bogiem. Potem jest pasterzem najwyższym. Pasterz rządzi, bowiem całym Kościołem tak wiernymi i ich poszczególnymi pasterzami - kapłanami i biskupami i wreszcie jest nauczycielem całego świata - jest najwyższym nauczycielem. Kiedy uczy, mylić się nie może.

Pamiętamy, bowiem, że rok ten jest wielkim dla obecnego nam Ojca św., jest to rok jubileuszowy - 25 lat upływa jak otrzymał konsekrację biskupią. Przy każdym wystawieniu za niego się modlimy.. Podzielamy jego radość, rozumiemy jego godność, doceniamy odpowiedzialność jego urzędu, poczuwamy się do obowiązku modlenia się za niego o siłę, o światło, o łaskę. Ale wszystkie te nasze przekonania pogłębią się o ile bliżej poznamy, kim jest dla Kościoła Ojciec Święty, kim jest dla nas, kim jest dla ludzkości.

Kim jest dla Kościoła papież. Wczesnym rankiem Pan Jezus stał na brzegu jeziora, a za nim rzesza ludzi spragniona jego słów. Do brzegu przybiła barka rybacka i Piotr z towarzyszami zabiera się do oczyszczenia łodzi. Chrystus wszedł do łodzi i stamtąd nauczał lud a później przemówił do Piotra: "Zejdź na głębię a zapuście sieci wasze na połów"(Łk 5,4). Piotr ze zdziwieniem patrzy na Jezusa. Był starym doświadczonym z dziada pradziada rybakiem, ale nigdy nie słyszał żeby ktoś w biały dzień wybierał się na połów na jezioro. Przypomniał sobie, że Pan Jezus nie zna zawodu rybackiego, bo przecież urodził się w Betlejem. Nie chce mimo to sprzeciwiać się rozkazowi swego ukochanego mistrza i zarzuca sieci wbrew swemu przekonaniu. "Nauczycielu! - mówi - przez całą noc pracując, niceśmy nie ułowili, wszakże na słowo twoje zapuszczę sieć".

Pogrążyły się sieci w głąb jeziora i o dziwo - połów był tak obfity,że sieci rwać się poczęły i musiano wezwać sąsiednią łódkę na pomoc. Napełniono obie łodzie po brzegi.

Zdumiał się Piotr na cud tak wielki i zawstydził swojej małoduszności. Pada ze wzruszeniem na kolana przed Jezusem i woła: "Wybacz mi, Panie, żem wątpił w Ciebie". Nie jestem godzien brać udziału w twym wielkim dziele, tym mniej być jego kierownikiem. Odejdź ode mnie Panie. Potrzebujesz kogoś wielkiego, potrzebujesz bohatera a jam prosty, słaby i grzeszny człowiek. Nad cichym jeziorem zabrzmiało szczere wyznanie Piotrowe; słyszeli je ci, którzy stali wokoło a Pan Jezus spojrzał głęboko w oczy klęczącego rybaka i powiedział:

Właśnie ciebie chcę i dlatego tobie właśnie kazałem stanąć przy sterze i wiosłować na otwarte wody, żebyś się przekonał,że tylko z moją pomocą dokonasz wielkiego połowu dusz. Przypatrz się Piotrze ilu rybaków pracuje na jeziorze a ilu jest na wszystkich wodach - z ciebie jednak zrobię rybaka słynnego na cały świat. "nie bój się, odtąd już ludzi łowić będziesz" (Łk. 5,10), nie swoją mocą ale moją, którą ci dam.

Oto pierwszy kamień pod fundament papiestwa. Tutaj Pan Jezus tylko lekko zaznaczył o władzy papiestwa. Kiedy indziej zaznaczy go zupełnie wyraźnie. Kiedy? Gdzie? W Cezarei Filipowej pewnego dnia Pan Jezus będąc we wspomnianym mieście pytał uczniów za kogo ludzie Go mają. Apostołowie odpowiadali jak niektórzy z ludu sądzili,że Jan Chrzciciel wstał z martwych w osobie Jezusa, a inni że Chrystus jest Eliaszem, inni że Jeremiaszem albo jakimś innym prorokiem. Te zdania tak pochlebne dla każdego innego, Pana Jezusa jednak nie zadowoliły. Czegoś więcej żąda dla siebie i pyta dalej Apostołów: " A wy za kogo mnie uważacie?" Wy którzy znacie moje czyny i Moją naukę lepiej niż inni.

Wówczas Piotr przed wszystkimi śpieszy z pamiętną odpowiedzią, którą - jak potem powie Pan Jezus - sam Ojciec niebieski włożył mu niejako w usta: Piotr mówi z mocą: "Tyś jest Chrystus, Syn Boga żywego". Tego tylko oczekiwał Pan Jezus, tylko taka odpowiedź zadowoliła w zupełności. Nie pyta już więc dalej, nie tylko nie pyta, ale to wyznanie nagradza po swojemu. Zwraca się do biednego rybaka z nad Jeziora Genezaret i wypowiada słowa pamiętne, słowa, które dziś każdy wstępujący do Bazyliki Św. Piotra czyta wypisane metrowej wielkości literami: Błogosławiony jesteś Szymonie synu Jana, albowiem ciało i krew nie objawiły tobie, ale Ojciec mój, który jest w niebiesiech. A ja tobie powiadam żeś ty jest opoka, a na tej opoce zbuduję Kościół mój a bramy piekielne nie przemogą go. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego a cokolwiek zwiążesz na ziemi będzie związane (...).

Tak odzywać się może zaiste tylko ten, o którym Piotr powiedział:" Tyś jest Chrystus syn Boga żywego", tak mówić może tylko Bóg i człowiek równy Bogu, tak mówić może tylko Jezus.

Chrystus porównuje Kościół do gmachu, którego fundamentem jest Piotr. Piotr przedtem nazywał się Szymon. Piotr, po hebrajsku Kefa, po łacinie Petra Petrus - znaczy kamień, skała, opoka. Imię to dał Szymonowi Pan Jezus spotkawszy go po raz pierwszy. Zamiana ta miała wskazywać na jego przyszłe posłannictwo - miał być podwaliną, fundamentem Kościoła. Klucze mają też swoje wyraźne znaczenie. Co oznaczają? Pełnię władzy naczelnej. Związywać i rozwiązywać, bowiem w języku hebrajskim oznacza to samo, co zabraniać i pozwalać, zasądzić i zwolnić, czyli przedstawia moc prawodawczą i rządzącą.

Bracia jeszcze jeden wzruszający obraz wyjęty ze złotej księgi Ewangelii - wskazującej na zupełne wyjątkowe stanowisko, jakie Piotr w Kościele Chrystusowym miał zająć. Opis jest tak piękny tak rzewny, że nie pozostaje mi nic innego jak tylko przeczytać go dosłownie (...)

Trzykrotnie, więc Chrystus powierza mu urząd pasterzowania - Paś baranki moje, paś owce moje... innemi słowy mówi, powierzam ci swoich Apostołów i wiernych byś nimi rządził, kierował, nauczał.

I dziwne to, nie poleca Pan Jezus tej najwyższej władzy Janowi, którego najwięcej kochał, Jakubowi, którego był krewnym, Andrzejowi najstarszemu z pośród apostołów ani Mateuszowi najbardziej uczonemu. Powierza go Piotrowi, Piotrowi, który upadł nawet, który trzykrotnie się go wyparł... Wybór najwyższy urząd Kościoła zależy tylko od woli Chrystusa, u którego nie mają znaczenia żadne względy ludzkie ani przyjaźni ani pokrewieństwa ani nauki ani doświadczenia, - bo ostoją Kościoła jest tylko Bóg, Jego czujna ojcowska Opatrz[ność].

Okręt na morzu - burza, panika, "Jestem spokojny, bo mój tatuś przy sterze".

Bracia ufajmy, wokół nas burza, wokół na łzy, rozpacz, nieszczęścia zalały świat jak wody potopu, ale nad wodami unosi się arka zbawienia, Kościół, a sternikiem jej Chrystus- Syn Boga żywego w osobie następcy Piotrowego - Piusa XII.

Jeśli tylko pozostaniemy wiernymi dziećmi tego Kościoła to jest, jeśli nie oddalimy się z tej arki przez naszą dobrowolną niewierność - zginąć nie możemy, zginąć nie zginiemy nigdy. Amen.

Rawa Mazowiecka 19.07 1942 r.


Powrót do spisu treści

Kazanie ojca Bernarda o Św. Annie

Święta Anna: Matka Najświętszej Dziewicy- babka Syna Bożego! Ile mówią nam te słowa! Któż z nas wątpi, że Bóg, wysyłając na świat Syna Swego, chciał otoczyć Go istotami, w których miał szczególne upodobanie? O tych istotach myślał od wieków i sam ozdobił je szczególnymi łaskami. Taką był Maryja, Jego Matka - królowa nieba i ziemi. Takim był św. Józef. Taką była św. Anna.

Ale popatrz, bracie i siostro, na tę istotę uprzywilejowaną. Co wielkiego w niej zobaczysz? Czy naukę, wykształcenie? Czy znajomość wśród ludzi? Czy majątek? Czy chwałę ziemską, czy przepych? Nic z tego u św. Anny nie ujrzysz. A jednak Bóg ją ukochał wyjątkowo. Jakimi darami ją więc ubogacił? Tymi, co i Jezusa. nie ciała, ale duszy. Nie doczesnymi, ale wiecznymi. Pokorną, cichą, nieznaną była u świata, ubogą w dobra doczesne, ale za to z niezmierną radością spoczywały na niej oczy Boga, bo była bogata w dobra duchowe.

Czego zatem uczy nas św. Anna? Uczy nas najważniejszej z umiejętności: uczy nas, jak mamy popatrzeć na życie, i jak oceniać jego wartość. A czy naprawdę ta sprawa jest najważniejsza? Tak, po tysiąc razy tak! Nie ma, nie było i nie będzie ważniejszego pytania, jak to: po co żyjesz na świecie? I jak żyć powinieneś? I nie ma, nie było i nie będzie dla człowieka straszliwszej pomyłki, jak pomyłka co do tego, o co w życiu troszczyć się powinienem najwięcej. (...)

A teraz popatrz, bracie i siostro, na świętą Anną. Nie nosiła na głowie złotej korony. Nie odziewała się w królewską purpurę. Nie miała na swoje rozkazy zastępu służebnic nadwornych. Nie przyjmowała hołdów od królów i książąt i nie mieszkała w pałacu. A jednak Bóg wybiera ją na Matkę Królowej nieba i ziemi, na matkę samej Bogarodzicy chce ją mieć.

Bracie i siostro, a teraz obróć oczy na siebie samego. Zastanów się nad sobą. Jak ty patrzysz na życie. Co, która z trosk, dla ciebie jest najważniejsza w tej chwili? A pytam o to z tym większym naciskiem, że mam do tego pełne prawo.

Jakie prawo? - zapytasz.

Moi kochani, znamy się przecież. Cztery miesiące temu spędziliśmy razem pięć dni. W końcu przyszła chwila rozłąki. rozstaliśmy się ze wzruszeniem - wszyscy, i ja i wy również. Ale rozstając się, prosiłem i błagałem: pamiętaj, po co żyjesz na świecie ... wytrwaj do końca ... I przyrzekłeś ... wytrwałeś? ... (bez zakończenia).

Jeżów 30.07.1944


Powrót do spisu treści

Matka Bolesna nagli do Miłosierdzia

(Kazanie wygłoszone po wybuchu Powstania Warszawskiego).

"Matko pociesz, bo płaczemy,
Matko prowadź, bo zginiemy"

Rozlega się to wołanie po sklepieniu tej świątyni. O, bo tej pociechy tak trzeba sercu naszemu. Zawsze było jej trzeba, ale dziś potrzeba jej szczególnie. Gdzie się obrócisz, tam łzy płyną, tam serca krwawią, tam dusze bezsilne szamocą się w bólu. Cierpienie, to chleb powszedni człowieka. Pełno go w życiu ludzkim od kolebki aż do grobu. Jak cień za człowiekiem, a deszcz za chmurą, tak ono idzie w ślady nasze. I jak chmura deszczu pełna, niekiedy drobnym dżdżem się rozpłacze, ale częściej spada deszczem obfitym, a czasem rozsroży się nawałnicą i burzą śmierci i zniszczenie siejące dokoła, tak i cierpienie. Najczęściej niby tym dżdżem drobnym a gęstym trapi człowieka, często ulewą wielkich zmartwień i ciężkich bolesnych doświadczeń go przygniata, a niekiedy rozsroży się jak ta burza, i straszne gromy ciska, do ziemi chyli i omal nie łamie, nie miażdży biednej duszy ludzkiej.

Bracia ukochani! Dni dzisiejsze, to dni burzy, dni nawałnicy, jaka rozszalała się nad głowami naszemi. Gromy biją z każdej strony. Cierpienie doprawdy miażdży niejedno serce i niejedną duszę. Pod brzemieniem nieszczęść pada niejedna dusza ludzka, bo nie mając z nikąd ratunku ni pomocy, w otchłań beznadziejności i rozpaczy się toczy i już niczego się nie spodziewa, niczego nie śmie prosić, jeno łzami gorzkimi się karmi.

Ale dlaczego tak się dzieje? Czy dlatego, że doprawdy nie ma już dla niej ratunku, nie ma już serca, które by się wzruszyło, która by otarła łzy i podźwignęła z niedoli?

O nie! Jest takie serce, jest taka dłoń. Jest to Maryja, Matka nasza! O tak! Bo matka nigdy dziecka swego nie opuści, bo kochające serce matki nigdy nie zwiedzie położonej w nim ufności serdecznej i oddania się dziecięcego. Bo wreszcie, tylko serce matki odczuć i zrozumieć do głębi potrafi omdlewające z bólu serce dziecka swego. Takim już jest serce każdej matki na tej ziemie, ale takim jest przede wszystkim serce Matki Niebieskiej- Maryi. Umie współczuć to Serce Niepokalane, umie, bo wie, co to udręczenie, wie co to smutku łzy. Zaznało to Serce takiego smutku, takiej boleści, jakiej po Sercu Jezusa nie zaznało i nie zazna żadne serce na tej ziemi. Popatrz bracie i siostro, na Maryję pod krzyżem stojącą. Patrzy tam Ona, Matka, na syna Swego, na rany straszliwe, na krew strumieniami płynącą, na głowę cierniem skłutą, na usta gorączką spalone. Słyszy, jak woła "pragnę!" i kropli wody podąć Mu nie może, Ona, Matka, Dziecku Swemu, Czyż zdołasz pojąć, cos się dziać musi w Jej Sercu?

"Ty, coś płakałaś nad śmiercią syna
przez te łzy gorzkie, Matko jedyna
Oddal śmiertelność, co lud zabija,
Broń nas od moru, Zdrowaś Maryja.

Bracie siostro! Gdy więc ból ściska duszę twoją, a nieszczęścia niby wieniec cierniowy ranić poczną serce twoje, nie bij się sam na sam z myślą: dlaczego cierpię tyle bólu? Nie wołaj: dlaczego Bóg jest tak bezlitosny, ale przyjdź tu, przed tę Hostię białą i tu zapytaj: Panie...

Jeśli powiesz: nie mam odwagi, lękam się: grzechy moje onieśmielają mnie zbliżyć się do ołtarza Pańskiego, jeśli tak to rzuć się do stóp tej Matki nieporównanej, i przed nią otwórz swe serce zbolałe, swą duszę skołataną. Dla ciebie ma Ona czułość, dla Boga modlitwę zaniesie. A modlitwa Jej jest tak droga, tak miła Sercu Jej Syna, że nigdy oprzeć się jej On nie może.

"Matko, pociesz, bo płaczemy". Staliśmy pod krzyżem... widzieliśmy Jej bladą, łzami zalaną, twarz pełną spokoju i pełną bólu. Do nas zwracała Ona słowa: "O wy wszyscy, którzy idziecie drogą, spójrzcie i popatrzcie, czy jest boleść, jako boleść moja?"

Patrzyła na śmierć swego Dziecka. Dlaczego? Dla nas! Z miłości ku nam. Z woli Boga miała być matką naszą, a od słowa "matka" słowo " b ó l" na tej ziemi odłączyć się nie da. Kochała nas jak matka, jak nikt po Bogu kochać nie umie i nie może. Dlaczego?- Dla nas, dla naszego szczęścia. Drzwi do tego szczęścia były przed nami zamknięte. Adam i Ewa zatrzasnęli je przed nami na wieki. Otworzył je dopiero drugi Adam i druga Ewa: Jezus i Maryja.

Żeby wznieść się do nieba, trzeba wstąpić na drabinę krzyża. Ażeby wstąpić do niego, trzeba wstępować przez Bramę Niebieską. I oto Jezus podaje nam swój krzyż, krzyż ciepłą Jego krwią ociekający. A Maryja, to Brama Niebieska jedyna, oddaje nam swe serce, ale to serce straszliwy miecz przeszywa. O, bo inaczej było z odebraniem nam szczęścia, a zupełnie inaczej z przywróceniem nam go. Do zamknięcia bram nieba wystarczyło jedno nieposłuszeństwo, jedna chwila zakazanej przyjemności - do otworzenia ich z powrotem, trzeba było całych dziesiątków lat posłuszeństwa, posuniętego aż do ofiary, aż do całkowitego wyniszczenia, całego morza boleści. Nie sądźmy, że cierpienie Jezusa i Maryi trwały jedynie od wielkiego czwartku do wielkiego piątku, czy niedzieli wielkanocnej, rozpoczęło się nie w wielki czwartek dopiero. Nie, ona rozpoczęła się trzydzieści trzy lata wcześniej, rozpoczęła się w chwili kiedy Jezus stał się człowiekiem, a Maryja Jego matka - od chwili Zwiastowania. Miecz Symeonowy na Kalwarii najgłębiej wprawdzie wbijał się w to Niepokalane Jej Serce, ale zaczął ranić je już dawno, dawno przedtem. O, jakże często tam w Nazarecie oczy Jej łzami zachodziły, a jakże często i jak boleśnie Serce Jej krwawiło. Całe Jej życie ... Dlaczego? Bo jest matka naszą, a od słowa "matka", słowo "ból" jest nieodłączony. A miara cierpienia jest miarą kochania. Miała kochać Boga i nas bez miary, i dlatego musiała cierpieć bez miary. Wielkie było jako morze skruszenie Jej. Dla nas, dla naszego szczęścia, dla naszej miłości.

Wygnańcy z Warszawy. Wczoraj bogaci panowie i panie - dziś nędzarze w torbą... Wielu zabraknie... matki dzieci swe w papier owijały... Poszli w świat bez dachu nad głową, bez odzienia, bez pieniędzy, bez kawałka chleba.

Patrzmy na Maryję łzami zalaną - z jednej strony, - a z drugiej na tych nieszczęśliwych i pomyślmy: to moi bliźni, bracia. Krew Jezusowa w ich żyłach. To dzieci Maryi. Nieszczęśliwi... Pomóżmy im szklanką wody, modlitwą. Nam jest dobrze- myślmy o tych, którym bardzo źle. Miłość bratnia... dużo módlmy się, by inni dali chętnie... Mało zrozumienia dla niedoli innych...

Tobiasz: ... Anioł do Tobiasza powiedział: Gdyś się modlił z płaczem i grzebałeś umarłych, i zostawiałeś posiłek swój, a chowałeś umarłych przez dzień w domu twoim, a w nocy ich grzebałeś, jam ofiarował modlitwę twą Panu" (por. Tb 12,12 nn)

Miłujmy bliźnich naszych, a zasłużymy na miłość aniołów naszych. A kiedy przyjdą bliźni po wsparcie, okażmy zrozumienie. Mnie dziś - jutro tobie. Skarby prawdziwe są niezniszczalne.

Wobec rzeczywistości widzimy z przerażającą wyrazistością prawdę słów Jezusa: ["Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemie, gdzie mól i rdza niszczą" (MT 6,20)]

Tak mówił 2000 lat temu. Dziś mówiłby to samo, tylko inaczej: "gdzie bomba je roztrzaska, a ogień z dymem puści - ale w niebie, gdzie nie będzie ani ryku dział, ani huku bomb, ani warkotu samolotów- gdzie będzie pokój, pokój wieczny, niezmącony, boży pokój".

A cóż to za skarby? - To przyjaźń z Bogiem. T o miłość Jego. To wolność od grzechu. Jeśli nie masz tych skarbów, jeśli duszy twej brak Boga, bo brak jej czystego, wolnego od grzechu sumienia, - na litość Boską! - bracie i siostro, zaklinam cię, obudź się z tego snu śmierci duchowej, z tego letargu wiecznej zguby, obudź się co rychlej, bo jutro może być za późno. Bo ci nieszczęśliwi wygnańcy z Warszawy, ci wczorajsi bogacze, dziś bez dachu nad głową, bez odzienia, bez grosza i kawałka chleba, do nas mówią: Mnie dziś, jutro tobie! Co będzie z nami - Bóg tylko wie...

O co chodzi? Nie o to, w jakim stanie znajdzie się ciało w chwili śmierci, ale w a jakim stanie susza. Nie to jest ważne, [czy ja będę umierał na miękkiej pościeli, otoczony zapłakaną rodziną, czy może w schronie w z głodu, czy żywcem będę spalony, czy bomba mnie rozniesie na cztery strony świata. Nie to jest ważne! Ważne jest jedynie to, czy dusza moja w chwili śmierci będzie w przyjaźni z Bogiem.]

Rawa Mazowiecka 17 września 1944


Powrót do spisu treści

Jezus Królem młodzieży

Chrystus Król. Jest on królem wszystkich ludzi i wszystkich stanów, a zatem i was młodych także. Nie! - źle powiedziałem. Nie mogę mówić, że jest On królem także i was młodych, ale musze powiedzieć, że jest On królem p r z e d e w s z y s t k i m was młodych. A gdyby ktoś z was zapytał mnie, dlaczego Jezus ma być królem przede wszystkim młodych, to bym powiedział, że pytanie to nie jest zupełnie na miejscu. Jak to, dlaczego?

Co to znaczy to znaczy król? Król oznacza potęgę, opartą na majestacie, wspaniałości i miłości. I prezydent panuje i cesarz panuje. I król panuje. Ale prezydent panuje raczej dzięki swoim prawom, cesarz panuje raczej dzięki swej sile i przemocy, król panuje przez potęgę, ale pełną miłości, wspaniałomyślności i majestatu. A komu imponuje, kogo pociąga najsilniej potęga, majestat, wspaniałość i miłość, jeśli nie wam, młode dusze i młode serca?

Oto, dlaczego powiedziałem, że Jezus jest Królem przede wszystkim was, młodych. Jezus - najwspanialszym, najbardziej majestatycznym i najsilniej kochanym ze wszystkich synów tej ziemi! Tak, ze wszystkich, których ziemia nasza kiedykolwiek widziała, widzi i widzieć będzie. Na każdej stronie Ewangelii [jest o tym mowa].

Jezus jest wspaniały. Sam to mówił o sobie. Do Apostołów pewnego dnia wyrzekł te pamiętne słowa: "Błogosławione oczy ... /które widzą co wy widzicie, błogosławione uszy.../" Innym razem porównuje siebie do wielkiego proroka Jonasza i do wspaniałego, mądrego Salomona. I kończy tak : "Oto tutaj ktoś większy niż Jonasz, ktoś większy niż Salomon..."

Magdalena namaszcza Mu nogi, wylewa na nie cenny olejek. Apostołowie- Judasz, a za nim reszta - oburzają się: "Po co taka strata?" - wylać olejek wartościowy na nogi? Jezus ujmuje się za nią: "dobrze zrobiła", wylewając ten olejek na moje nogi. Żadna to nie jest strata. I wreszcie, kiedy wjeżdżał do Jerozolimy, wjazd ten zamienił się w jeden wielki triumf. Rzesze odzienie słały pod stopy Jego, dzieci gałązki oliwne rzucając Mu pod stopy wołały w uniesieniu: "Hosanna synowi Dawidowemu!" Faryzeusze oburzają się. Zgrzytają zębami z wściekłości: Co się dzieje? Wszystkich porwał ze sobą! Mistrzu, czy nie słyszysz, co oni wołają ? Nakaż im milczenie! A Jezus - ten zawsze cichy i pokorny Jezus - odpowiada: "Zaprawdę powiadam wam, jeśli by oni milczeli, kamienie wołać będą".

Młodzieży droga! Jezus, twój Król, jest wspaniały. Ale jest On również pełen majestatu. Kiedy pewnego dnia rodacy Jego chcieli strącić Jezusa ze skały, On spojrzał na nich, i to wystarczyło. W Jego Boskim wejrzeniu było tyle majestatu, że na ten widok tłum oniemiał." A Jezus - mówi Ewangelia- przeszedłszy przez środek ich, odszedł spokojnie". Kiedy Jezus przemawiał do wielotysięcznych tłumów, rzesze dziwią się nad mocą i potęgą, jaka bije z całej postaci, z każdego Jego słowa. Bo mówił, jako władzę mający.

W Ogrójcu, pyta uzbrojoną tłuszczę, kogo szukacie? A otrzymawszy odpowiedź, wypowiada dwa słowa: "Jam jest!" I w słowach tych było tyle mocy, tyle majestatu, że cały ten tłum, niby piorunem rażony, pada na ziemię. Dalej, Jezus wobec Piłata. Staje Jezus skrępowany, sponiewierany, wzgardą i plwocinami okryty przed Piłatem. I ten dumny, zarozumiały wielkorządca rzymski, wobec tego skatowanego więźnia traci grunt pod nogami, miesza się, plącze, denerwuje. Stawia pytania, i nie czekając odpowiedzi, odchodzi. Tego człowiek spokojny nie czyni. Jak to rozumieć?- Przygniata go majestat Jezusa.

Młodzieży droga! Chrystus, twój Król, jest pełen majestatu. Ale, to co was najwięcej porywa, to miłość. Jezus umie kochać i umie być kochany. Jezus umie zdobywać serca. I to jak! Królowie tej ziemi powinni być, z tytułu swej królewskości, kochani. Niestety, nie zawsze umieją zdobyć tę miłość u swoich poddanych. Bywa, że zamiast miłości, skarbią sobie ich nienawiść, a w najlepszym razie obojętność. Nie tak (jak ) Jezus. On porywa za sobą nie tylko najbliższą rodzinę, nie tylko oddanych sobie przyjaciół, nie tylko własny naród. Nie. Tego wszystkiego mało Mu jeszcze. On porywa za sobą wszystkie narody. On zdobywa dla siebie ludzkość całą.

Kiedy Napoleon otrzeźwiał z szalonej swej dumy, kiedy na wygnaniu mógł spokojnie zastanowić się nad kolejami swojego życia, życia innych władców tej ziemi, i wreszcie nad kolejami życia Jezusa, takie miał wspaniałe wyznanie o Nim. Słuchajcie, co to mówi ten bóg wojny, który trony królewskie wywracał, jak zabawki dziecięce. W rozmowie ze swym przyjacielem gen. Bertrandem: "Co to za zdobywca! Co za cud! Anektuje On duszę ludzką jej władzami na wyłączne posiadanie. On żąda miłości ludzi, czyli tego, co najtrudniej na świecie zdobyć, czego nie może wymusić mistrz od swych uczniów, ojciec od własnych dzieci, narzeczony od narzeczonej, brat od brata - serca... Obecnie przykuty do skał wyspy, czyż mam kogoś, kto by za mnie i za moje cesarstwo walczył? Kto o mnie pamięta? Kto mi pozostał wierny? Jakaż przepaść między mą nędzą i wiecznym trwaniem władzy Chrystusa, który jest przepowiadany, kochany, czczony, i który żyje dalej w sercach ludzkich!"

Młodzieży droga! Chrystus, twój Król, umie zdobywać sobie serca, umie być kochanym. Ale dlaczego? Skąd ta Jego potęga? Z Jego Boskiego Serca. Przysłowie mówi: daj miłość, a znajdziesz miłość; daj jej wiele, a znajdziesz jej wiele. Królowie nie są kochani, bo nie umieli kochać. Jak Napoleon.

Jezus umiał kochać. Ukochał wszystkich, ale młodych szczególnie. Jana Apostoła..., Sam o sobie powiedział: "większej nad tę miłość..." nikt nie ma, jak ten kto życie daje za przyjaciół swoich. Jego Boskie Serce ukochało człowieka, swych poddanych, bez granic i miary, aż do śmierci, aż do krzyża, aż do tragedii Golgoty.

Młodzieży droga! Teraz kolej na ciebie. Chcesz zdobyć miłość Jezusa, daj mu miłość swoją. Daj miłość, a znajdziesz miłość. Daj wiele, a znajdziesz jej o wiele więcej. Ale daj miłość prawdziwą. Nie tylko słowa, nie tylko nazwę, ale miłość czynną, ofiarną.

"Vos estis, qui permansistis..."

Rawa Mazowiecka, 29.10.1944


Powrót do spisu treści

Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny

Wniebowzięcie Matki Najświętszej jest, moi kochani bracia w Chrystusie, koroną uroczystości maryjnych w Kościele wojującym. To święto wplata ostatnią perłę w koronę ukochanej Matki naszej tu na ziemi. To bowiem, co się stało w Kościele triumfującym w chwili, kiedy Najśw. Dziewica tam wstąpiła, jest dla nas tylko aktem wiary, aktem najgłębszego przekonania. Ale sama niepojęta chwała jaką Trójca Przenajświętsza ozdobiła Matkę Najśw., wkładając na Jej dziewicze skronie koronę Królowej nieba i ziemi, pozostaje dla nas zakryta, dokąd jesteśmy członkami Kościoła wojującego.

Uroczystość dzisiejsza jest świętem triumfu dla naszej Matki Niebieskiej. Świętem zaś radości, radości głęboko zrozumiałej i głębokiej jeszcze odczutej przez nas, dzieci Maryi.

I cóż, moi kochani, mam wam z racji tej drogiej nam uroczystości powiedzieć? Trudny to zaiste wybór. Maryja bowiem jest tak wielka, tak piękna, tyle niepojętych doskonałości zamyka w sobie, że nie wiadomo, o czym właściwie mówić, by godnie Ja wysłowić, jeśli by to godne Jej przez nas wysławienie było w ogóle możliwe. W tym swoim kłopocie uciekam się do św. Teresy od Dzieciątka Jezus, która mówi, że nie należy sławić Najśw. Maryi Panny w sposób, który zmusza słuchaczów do wydawania tylko okrzyków zdumienia, zachwytu wobec wielkości Matki Najśw., nie pociąga jednak do Niej serc, nie zbliża nas do Niej, do tej Matki Przedziwnej, i zamiast uczucia ufności, budzi nas pewnego rodzaju lęk wobec tej przepaści, jaka dzieli nas od Maryi. Takie sławienie Maryi wypacza wprost myśl Kościoła, myśl samego Jezusa, który osobiście jasno i dobitnie określił nasz stosunek do Maryi słowami: "Oto Matka twoja".

Tak, Maryja, jest przede wszystkim naszą Matką, naszą idealną Matką, a dla matki dziecię ma nade wszystko miłość płomienną i ufność bez granic, a dopiero potem, z tych podstawowych uczuć wypływa ich reszta: szacunku, czci itp. O rozwiniecie tej myśli postaram się za pomocą Bożą, w tym rozważaniu. Aby ono było jednak dla nas jak najowocniejsze, prośmy o to Ukrzyżowanego Zbawcy, który z wysokości krzyża zostawił nam w testamencie, jako najcenniejszy, po Eucharystii, skarb, Matkę Swoją ukochaną, odmawiając pobożnie w tej intencji jedno "Ojcze Nasz".(...)

Nieprzewyższony dotąd prze nikogo wielbiciel Maryi, św. Bernard, taką moi drodzy, między innymi wypowiada myśl: Chrystus Pan, przychodząc do nas, przyszedł przez Maryję, my- o ile chcemy dojść do Niego - musimy iść koniecznie przez Maryję. Maryja bowiem z woli Boga jest jedyną drogą, która ma nas doprowadzić do Niego. Pan Jezus potwierdza to zdanie całym swoim życiem tak, iż żadna wątpliwość miejsca tu mieć nie może.

Przypatrzmy się, moi drodzy, jaką rolę nakreślił Chrystus Pan Swej ukochanej Matce w swym życiu ziemskim, i w ogóle w całym swym dziele Odkupienia. W uroczystej chwili Zwiastowania, Najświętsza Panna otrzymuje wiadomość, że Jej krewna, Elżbieta została matką. Powodowana, jak zwykle, tkliwym wyczuciem potrzeb bliźniego, spieszy oddać jej swe usługi. "I weszła - mówi o Maryi Ewangelista św. Łukasz - w dom Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę. I stało się, skoro usłyszała Elżbieta pozdrowienie Maryi, skoczyło dzieciątko w żywocie jej i Elżbieta napełniona została Duchem Świętym". Oto, moi drodzy, pierwszy cud łaski, jaki Jezus, zamknięty jeszcze w łonie swej dziewiczej Matki, dokonał na ziemi - cud uświęcenia Jana Chrzciciela.

A w jaki sposób dokonał go? Za pośrednictwem swej Matki. Słowa pozdrowienia Najśw. Dziewicy były jak gdyby pomostem, po którym spłynęła łaska Ducha Św. na św. Elżbietę i jej syna. Przyczyna Maryi wywołała pierwszy cud Jezusa, Jej Syna, pierwszy cud w porządku łaski.

Zupełnie podobnie miała się rzecz z pierwszym cudem w porządku natury. Znamy wszyscy to wydarzenie. Maryja, ta Matka ukochana, dostrzega zakłopotanie nowożeńców w Kanie Galilejskiej, spieszy naglona tkliwym współczuciem do swego Boga i swego Syna, i wyprasza cud. Pierwszy cud w życiu publicznym Jezusa wyprasza Ona, Jego Matka Maryja, Woda zamieni się w wino. Czyż mało nam mówią te dwa fakty? Idźmy jednak dalej.

Jezus, Syn Boga żywego, przychodzi na ten świat uczyć drogi zbawienia. Będąc zaś Mądrością odwieczną, nie mógł nie obrać do osiągnięcia tego celu metody najlepszej, najodpowiedniejszej, tej mianowicie, który by Bogu przyniosła jak najwięcej chwały, a ludziom jak najwięcej pożytku. Jakaż to metoda? Oto, moi drodzy, trzydzieści lat spędzonych w ukryciu, pod okiem swej dziewiczej Matki, a tylko trzy spędzone na apostolstwie. Czyż nie byłoby lepiej, gdyby Jezus wcześniej zaczął głosić Dobrą Nowinę, tak np. jako 21-letni młodzieniec? Czyż tak nie zrobiłby dużo więcej dobrego? Nie, moi drodzy. Największą chwałę Bogu i najowocniejsze apostolstwo dla ludzi Jezus rozwinął właśnie przez owe 30 lat życia ukrytego u boku Matki swej Najświętszej, a przez tylko3 lata życia czynnego. Gdyby była inna, lepsza droga do tego celu, Jezus tak zazdrosny o chwałę swego Ojca, i tak spragniony naszego dobra, nie mógłby jej nie wybrać. Jeśli jednak spośród tych wielu możliwości, wybrał tę właśnie - to najoczywistszy dowód, że przez tę Matkę swą dziewiczą najdoskonalej spełnił posłannictwo przez Ojca zlecone.

Moi drodzy, te trzy fakty zbyt jasno zdają się mówić o woli Zbawiciela. Zbyt silnie przekonują nas o tym Jego pragnieniu, byśmy Maryi oddawali się całkowicie. A jednak to jeszcze nie wszystko. To jeszcze nie ostatni Jego wysiłek, by nas pchnąć w objęcia ukochanej Swej Matki. Najsilniejszy do tego argument Jezus zachował na najuroczystszą chwilę w dziejach ludzkości, i w ogóle w dziejach świata. Jesteśmy na Kalwarii. Chrystus Pan, Syn Boga żywego i Zbawiciel świata wisi na trzech gwoździach miedzy niebem a ziemią. Na tę jedyną tajemniczą, uroczystą chwilę ludzkość czekała przeszło 4.000 lat. Wszystkie wieki stanęły, zatrzymały się jak gdyby przejęte wzniosłością chwili. Jezus na krzyżu rozpięty dokonuje dzieła odkupienia, pojednania nieszczęsnej ludzkości z zagniewanym swym Ojcem. I w tej chwili pamiętnej, Jezus jeszcze uczy. Daje ludzkości ostatnie swe wskazania. Z wysokości krzyża Zbawiciel, zanim odejdzie w zaświaty, zanim odejdzie do Ojca, wypowiada siedem wielkich słów streszczających całą Jego Boską naukę. Naukę miłości nieprzyjaciół, naukę ufności dla grzeszników, naukę cierpienia dla miłości Boga, naukę szukania jedynie woli dobrego Boga, naukę synowskiego zdania się na dobroć wielkiego Boga, i wreszcie: naukę, kim ma być Maryja dla nas i kim każdy z nas- kim ja, ty, on i ona - dla Maryi; kim mamy być wszyscy w stosunku do Najśw. Dziewicy.

Oto całokształt nauki Chrystusowej. Niczego więcej Jezus w swym życiu nie uczył nigdy. Kimże więc ma być Maryja dla ludzkości, i kim ludzkość w odniesieniu do Maryi? Posłuchajmy: "stała podle krzyża Jezusowego Matka Jego, i siostra Matki Jego, Maria Kleofasowa i Maria Magdalena. Gdy tedy ujrzał Jezus Matkę i ucznia, którego miłował, stojącego, rzekł do Matki swojej: Niewiasto, oto syn Twój, Potem rzekł uczniowi: oto Matka twoja" /J.19,25-26/

Oto, najmilszy bracie, słowa krótkie, ale zamykające w sobie wszystko. Słowa jasne i dobitne, wykluczające wszelką wątpliwość, Maryja, to nasza Matka, a my Jej dzieci. I to w ścisłym, najściślejszym znaczeniu tego słowa. Dlaczego? Dlatego, moi drodzy, że niebo i ziemia przeminą, ale słowa Jezusa nie; dlatego, że słowo Boże ma moc twórczą. Bóg to, co mówi i czego chce, to i czyni. Nic nie zdoła sprzeciwić się woli Jego i mocy Jego słowa. Słowa zewnętrzne wyrażają to, co w rzeczywistości następuje.

Przypomnijmy sobie fakty znane nam od dawna. "I rzekł Bóg: niech się stanie światłość, i stała się światłość. Potem rzekł: niech się zbiorą wody... I stało się tak. Niech zrodzi ziemia ziele... i zrodziła ziemia ziele...." Przychodzi do Jezusa trędowaty mówiąc: "Panie, jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić. Jezus - Bóg mówi: Chcę, bądź oczyszczon". I w tej chwili z trądu nie ma ani śladu. Do Magdaleny - grzesznicy mówi Bóg: "Odpuszczają ci się grzechy twoje". I dusza jej, zbrukana dotąd nieprawością, staje się czysta nad kryształ, jaśniejsza niż zorza. Jezus - Bóg mówi: "Niewiasto, oto syn Twój!" I w tej samej chwili czyni Ją dosłownie Matka naszą, stwarza w Jej sercu nieporównane uczucia matczyne.

Nas zaś obowiązuje święcie, byśmy robili wszystko ze swej strony, by stać się naprawdę Jej dziećmi. "Oto Matka twoja! - Oto syn Twój".

I Maryja rozumie dobrze doniosłość tych słów, boć przecież do tej uroczystej chwili przygotowywała się od dawna -od chwili Zwiastowania gotowała się, by spełnić jak najdoskonalej swoje względem nas obowiązki, swoje obowiązki matki względem nas, dzieci. Ile bólu, ile łez, jakie męczeństwo serca musiała przejść Maryja, by okupić to swoje miano Matki ludzkości! A jednak Matczyne serce nie zawahało się ani na chwilę. Na wszystko się godzi, dla nas, dla swoich dzieci, Wie dobrze, że być matką ludzkości, stając się matką Zbawiciela, to znaczy przejść męki Zbawiciela dla dobra upadłej ludzkości: znieść katusze, o jakich nikt ze śmiertelników nie ma, i nawet mieć nie może jasnego pojęcia. A jednak wobec tego morza cierpień, w które - stając się matką naszą - ma się pogrążyć, stoi mężnie - i z decydowanie wypowiada swoje wielkie "Fiat, - niech mi się stanie!".. "O Najwyższy, przyjmuję wszystko, Godzę się na wszystko. Niechaj skruszenie moje będzie -w myśl proroka - wielkie jak morze. - Godzę się na wszystko dla dzieci moich, dla biednej ludzkości, której z woli twojej, mam być matką. I ofiara zostaje przyjęta."

Maryja została Matką ludzkości za cenę męczeństwa przewyższającego męki wszystkich ludzi razem wziętych. Oficjalnie zaś imię "Matki ludzkości" otrzymuje w tej właśnie chwili, kiedy ból Jej sięga szczytu, zenitu, kiedy miecz boleści wbija się w ostatnią tkankę Jej wielkiego serca, w uroczystej chwili, kiedy stoi pod krzyżem, na którym kona w nieopisanej męce Jej Syn, Jej skarb najwyższy. "Niewiasto, oto Syn Twój - oto Matka twoja!".

Oto, co zrobiła dla nas nasza Matka ukochana. A nasza odpowiedź, moi bracia drodzy, jaka będzie? Cóż my damy tej najlepszej z matek, w zamian za niepojęta miłość? Miłość miłością tylko się płaci, innej zapłaty mieć nie może. A więc bez wahania dajmy Jej naszą miłość. Oddajmy Jej serce nasze, całe nasze serce, przez miłość płomienną i ufność bez granic. Nic więcej od nas nie oczekuje ani Ona sama, ani Jej Boski Syn. Jeśli otrzyma to od nas, to ja, Jej kapłan, zapewniam was, w Jej samej i Jej Syna imieniu, że będzie w zupełności zaspokojona, niczego więcej oczekiwać od nas nie będzie. Ale ukochajmy Ją prawdziwie, całym sercem, całą duszą.

Co znaczy kochać? Znaczy przede wszystkim upodabniać się do przedmiotu umiłowanego. Miłość bowiem albo równych zastaje, albo równych czyni. Upodobnijmy się do naszej Matki Niepokalanej! Jak? Najpierw przez unikanie grzechu. Czy wiecie, moi drodzy, kto kocha Maryję naprawdę? Ten, kto w głębi duszy mówi do Niej:

Matko moja droga, Ty jesteś niepokalana - ja zaś zbrukany grzechem. Matko, pozwól, dopomóż mi upodobnić się do Ciebie, pomóż mi podnieść się z nędzy mojej. Kocham Cię, Maryjo, i dlatego właśnie, że Cię kocham, dlatego, by odwzajemnić Ci się za tę miłość przeogromną, która kazała Ci tyle za mnie wycierpieć, dla Ciebie Matko zerwę z mym grzechem. Kosztować mię to będzie dużo, wiem o tym, ale zadam sobie ten gwałt, dlatego, że Cię kocham. Maryjo, Tyś Matką moją, jam dziecko Twoje, pozwól mi więc upodobnić się do Ciebie.

Oto moi drodzy, mowa serca prawdziwie kochającego Maryję. Zerwanie z grzechem wbijającym miecz boleści w matczyne serce Maryi - oto pierwszy odruch prawdziwej do Niej miłości. A jednak, jak wielu katolików nie rozumie tego. Bracia ukochani, zaklinam was na miłość dla tej najlepszej z matek, nie bądźcie wy przynajmniej, wy którzyście się tu zebrali by okazać Najśw. Panience cały bezmiar swego do Niej przywiązania, nie bądźcie wy przynajmniej z liczby tych, którzy słowem kochają Maryję, a czynem, czynem grzechu, ranią potwornie to serce, które tak nas ukochało. Bracia najmilsi, zlitujcie się nad tą Matką ukochaną, i otrzyjcie łzy, jakie Jej wyciskają grzechy ludzkie, grzechy naszych braci - a może, może i nasze grzechy osobiste. Drugim uczuciem, o które troskliwie powinniśmy się starać z racji tytułu dzieci Maryi, to ufność bezgraniczna w dobroci Jej serca.

Moi drodzy, powiedzcie mi, czym jest matka dla dziecka?- Wszystkim! W ramionach tej, która dała mu życie, czuje się ono bezpieczniejsze niż w jakiejkolwiek innej kryjówce, choćby skądinąd najbezpieczniejszej. Nie ma, nie ma na całym świecie miejsca dla dziecka bezpieczniejszego, nad ramiona matki. W nich ono i lwa się nie ulęknie. To samo powinno mieć miejsce i u nas w odniesieniu do naszej Matki z nieba. Nie ma, nie powinno być dla nas bezpieczniejszego schronienia - po Sercu Jezusowym - nad ramiona Najświętszej Dziewicy. W nich pozostając ukryci, nie powinniśmy lękać się niczego, nawet lwa piekielnego, który krąży szukając kogo by pożarł. Kto starł głowę tego potwora, jeśli nie Ona, Maryja, Dziewica Niepokalana, Matka nasza? Ufajmy więc tej nieporównanej Obronicielce tak, jak dziecko swej matce - bez granic.

Ile łask, ile dobrodziejstw niezliczonych rozlewa każdego dnia po świecie tkliwe serce Maryi! Dlaczego? Bo może, bo chce, bo gorąco pragnie ratować za wszelka cenę swe dzieci ukochane. Patrzmy, bracia drodzy, z jakim uczuciem ufności szli do swej niebieskiej Matki święci. Co mówił o Niej niepokonany św. Bernard?: "Dzieci, Ona jest podstawą całej mojej ufności". Jak rzewnie, jak ufnie modli się on do Niej: "Pomnij...", Św. Teresa, św. Gabriel,: "Oto Twoja sprawa - zbawienie moje"... A Kościół podaje słowa:

"Witaj, Królowo, Matko miłosierdzia,
życia, słodyczy i nadziejo nasza, witaj!
Do Ciebie wołamy wygnańcy, synowie Ewy;
do Ciebie wzdychamy jęcząc i płacząc na
tym łez padole. Przeto, Orędowniczko nasza,
one miłosierne oczy Twoje na nas zwróć,
a Jezusa, błogosławiony owoc żywota Twojego,
po tym wygnaniu nam okaż. O łaskawa,
o litościwa, o słodka Panno Maryjo!..."

Idźmy za przykładem świętych, za myślą Matki Kościoła. Kończę wezwaniem do ufności, słowami św. Bernarda...

Pomnij, o Najświętsza Panno Maryjo,
że nigdy nie słyszano, abyś opuściła tego,
kto się do Ciebie ucieka, Twej pomocy wzywa,
Ciebie o przyczynę prosi.

Tą ufnością ożywiony, do Ciebie,
o Panno nad pannami i Matko,
biegnę, do Ciebie przychodzę,
przed Tobą jako grzesznik
płaczący staję. O Matko Słowa,
racz nie gardzić słowami moimi,
ale usłysz je łaskawie i wysłuchaj.

Amen.


Rawa Mazowiecka, 15.08.1940


Powrót do spisu treści

Modna rozpusta XX wieku

Człowiek [jest] przedmiotem zabiegów dwóch stron sobie przeciwnych: Boga, który tak go umiłował - i szatana, który znienawidziwszy Boga i wszystko co do Boga się odnosi, rzucił wszystko na szalę, by człowieka przywieźć do stanu upodlenia. Niebo i piekło chciwie wpatrują się w serce człowieka, śledząc, dla kogo ono bić będzie, dla Boga czy dla szatana? Bóg i szatan zastawili człowiekowi dwa stoły, do których ma on zawsze wolny dostęp. Rozejrzyjmy się dobrze i postarajmy się poznać człowieka, jaki to pokarm? Czym karmi się dusza dzisiejszego człowieka?

Książka. Kto dziś czyta książkę dobrą, uczciwą ? Pismo Święte? Wystarczy o Bogu wspomnieć, by wzbudzić uśmiech politowania. Książka, żeby była poczytna, musi być lekka, lekko, dowcipnie wyrażacie o Kościele, religii, Bogu, a przede wszystkim lekko o szóstym przykazaniu. Tak- najłatwiej dziś o książkę szerzącą zgniliznę moralną, o tę, która w pięknych barwach przemyca zwyczajną rozpustę. Im więcej lubieżna, tym więcej poczytna, poszukiwana. Taką się czyta, za taką się ugania, taką się dziś upaja. A kto by śmiał się temu przeciwstawić, ten głupcem, idiotą, zacofańcem, nie mającym pojęcia o tzw. dobrym tonie.

Kino. Tłok..., kult ciała, kult eleganckiej rozpusty, kult niewiary małżeńskiej. Życie barwne, bogate, życie zbytku, lenistwa... Płynie złoto, płynie wino. Moda święci triumfy, flirt ... uczciwość małżeńska w błoto [ rzucona]...

Teatr. Poważny, mało [jest rozumiany]. Teatrzyki nocne. Rozebrane [ kobiety]. Im więcej nagości, tym lepiej, tym milsze. Handel żywym towarem [się dokonuje], wystawa ciał ludzkich.

Oto pokarm... Spróczniałe zęby, zgniłe podniebienie, gangrena stoczyła język. Nie smakuje jędrny, posilny, życiodajny pokarm nauki boskiej, dziesięciu przykazań, Chleb Anielski, mleko przykładu Najśw. Dziewicy. To nudzi, powoduje wymioty. Człowiekowi dzisiaj smakują zgniłe kartofle syna marnotrawnego.

Pragnie przeżyć niejeden rozdział [niemoralnej książki], przeżyć taki film, napić się z zatrutego źródła. Gorączkuje się, wzdycha ... i przeżywa...

Jakie tego skutki?

Kto się żywi padliną, tego cera zdrowa ... Kto je zgniliznę, tego twarz [zmienia się], ... Oblicze duchowe, moralne dzisiejszego człowieka... Dzieci mylą się, odmawiając "Wierzę w Boga", nie wiedzą jasno, co to Najśw. Sakrament, nie umieją powiedzieć kto to Pan Jezus. Ale wiedzą dobrze o czym innym, ale mówią bez zająknienia o tym, czego my starsi słuchając, patrzymy na siebie ze zdumieniem i pytamy z lękiem, co będzie, co wyrośnie z tego, jeśli już teraz małe o tylu rzeczach wie, o czym wiedzieć nie powinno. A młodzież? To kwiat ludzkości, nadzieja społeczeństwa ... Dużo tu mówić, ale... młodzież nasza dzisiejsza wychowana na romansidłach, w kinach, teatrach... Nieufność do Boga, coraz większa niechęć do Kościoła, który w imieniu Boga powtarza: "szóste - nie cudzołóż!"- Nigdy, nigdy! Ale niejeden milej słuchałby syku węża, zgrzytu żelaza - niż tego monotonnego: "nie cudzołóż!".

Tak nasza młodzież przygotowuje się do ślubnego kobierca. Przychodzą do Kościoła - ona w białym welonie, z wiankiem liliowym na głowie, on z białą kokardą u boku. A wszystko zblazowane, zakłamane, śmiechu warte. Ileż to razy welon podrzeć, wieniec rzucić w śmieci, kokardką zatkać szparę w oknie. To nie panna, przynosząca dziewiczy wstyd jako największy posag, ale spróchniały, stłoczony przez robaka grzechu pień, wobec ludzi, na zewnątrz woniejący, bo ćwierć litra [pachnideł] chlusnęła[ na siebie]. Ale wobec Boga - cuchnący gorzej niż rozkładający się w skwarne południe trup... A ten przyszły mąż- to nie pełen energii 22- letni młodzian, świadomy swego posłannictwa męża i ojca, o jasnym czole i śmiałym wejrzeniu, ale to 22-letni starzec, z okiem zamglonym, w małżeństwie widzący tylko spółkę akcyjną w celu... Z takich dzieci, z takiej młodzieży, z takich par narzeczonych wyłania się jeden typ dzisiejszych rodziców: Moda. Uświadomienie zdobyte za pośrednictwem książki, kina, teatru- nadają dzisiejszemu małżeństwu jeden kierunek. W małżeństwie dzisiejszym o jednaj myśli się najwięcej i mówi się: o nieaktualności szóstego przykazania, o regulacji urodzin - dwoje, najwięcej troje dzieci - więcej broń Boże!

Szóste przykazanie człowiekowi dziś nie odpowiada absolutnie? I uprawia się wytworną małżeńską rozpustę, tym bezczelniej im śmielej po roku znudziła się własna żona. A kobietom - specjalistkom ręce z nawału pracy opadają, w ich diabelskim sposobie zarobkowania, bo matki w ogonku czekają na "zabiegi" i za zbrodnie płacą jeszcze dobrze. Mnożą się poradnie świadomego małżeństwa, mnożą się zbrodnie ohydne na najniewinniejszych istotach dokonywane.

A do spowiedzi - rzecz zrozumiała - coraz większy wstręt, bo kapał mówi twardo: nie wolno! A do Boga coraz większa niechęć, bo Bóg jest "okrutny", bo Bóg jest uparty, bo Bóg nie chce powiedzieć: szóste i dziewiąte przykazanie wycofuję z mego Prawa, Bóg jest nieżyciowy. Trudno- dbać więc o Niego w życiu nie watro.

I tak z dala od Boga idzie się przez życie z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc, z roku na rok. A szatan dusi się z radości, że tak trafił do gustu człowiekowi, że z takim kunsztem przyprawił mu swą diabelską potrawę, ze tak sprytnie udaje mu się urzeczywistnić smutną prawdę Pisma Świętego: "człowiek, gdy był we czci nie zrozumiał..."

Bracie i siostro! Ty wychowanku dwudziestego wieku, pamiętaj, że Bóg nasz to nie tylko Bóg dobroci, łaskawości, ale też Bóg majestatu, Bóg mocny. Duch Święty jest wichrem- zdrowym drzewem, dającym życie, spróczniałym przewracający. To Bóg nie tylko ze żłóbka betlejemskiego, ale ten wielki i groźny Bóg z góry Synaj: "Nie będziesz miał bogów cudzych ..." Nie jest Bogiem ani ciało, ani krew, ani kobieta, ani pieniądz, ani wygody, ani słowa. Nie zabijaj, wyrodny ojcze, zbrodnicza matko, bo z ręki twej, krwią niewinną ociekającej, żądać będę duszy dziecka twego. Nie cudzołóż! Szóste nie cudzołóż! Czyś w biedzie, czyś na katedrze: czyś piękna, czy inni śmieją się z ciebie, czy chwalą - nie cudzołóż, nigdy, ani myślą, ani wzrokiem, nie patrz na kobietę pożądliwym okiem! Szóste: nie cudzołóż!

Tak mówi Bóg. A ty?- wykształcony, oświecony przez książkę, kino, teatr dwudziestego wieku człowiecze Boga głupcem nazywasz. Bóg, twoim zdaniem, nie znający wymagań nowoczesnego człowieka. Boga zwiesz przestarzałym, nieżyciowym starcem, potrzebnym dla pospólstwa, nie dla ciebie... Poczekaj, miej cierpliwość - zobaczymy, kto głupcem jest naprawdę. Czy Bóg, czy ty, wychowanku dwudziestego wieku?

Głupcem był Noe? (...) Jeremiasz...? Jezus...? "Jeśli pokutować nie będziecie, wszyscy społem zginiecie", "nie cudzołóż!" ... nie patrz na kobietę pożądliwym okiem..."

Głupi jest Kościół ... głupi, przestarzały, średniowieczny, zacofany. Nie ma najmniejszego pojęcia o postępie, o wymaganiach człowieka... Głupstwa gada o pokucie, o grzechu, o swoim straszydle- piekle. A już największe głupstwa plecie o tym szóstym przykazaniu, tamując wymagania natury, zabraniając ograniczenia potomstwa, które przecież nieznośnym staje się ciężarem, dziś w dwudziestym wieku. Dobre to było kiedyś, ale nie dziś. Głupstwa gada przez swoich kapłanów, i głupi ten kto ich słucha.

Na szczęście Bóg na razie jeszcze nauczycieli nie potrzebuje dla siebie, ale pozwala na chwilę błyszczeć mądrości świata, żeby jednak w swoim czasie przyjść na sąd.

Niemądre szóste przykazanie? Nie trzeba się nim krepować, nie na czasie liczne potomstwo, a więc regulujesz ojcze, regulujesz matko urodziny twych dzieci; nie chcesz ich więcej ponad dwoje- troje, uprawiając modną dziś małżeńską rozpustę. Poczekaj! Popatrz, kto ma rację. Czy Jego "zacofany" Kościół, czy mądry postępowy świat.

I przyszedł Bóg. Przyszedł do nas. Przyszedł niedawno. Przyszedł Bóg i pomaga ci regulować przyrost ludności ... niemodne czwarte i szóste dziecko- niech ci będzie niemodne i pierwsze i drugie! Syna zabrała ci bomba, córkę przywaliła belka walącego się domu. Jedno dziecko wzięła ci choroba przyniesiona przez wojnę, drugie zginęło bez wieści. A jeszcze nie wiesz, co dalej cię czeka, bo wojna jeszcze nie u końca, bo i głód dopiero się zaczyna. Oto zaczął Bóg regulować rodziny na Swój sposób. Zaczął regulować, a ty włosy rwiesz na głowie, a ty wijesz się w prochu z boleści. Oto sąd boży, sąd Ducha Prawdy.

Przebrała się miara nieprawości, i jak na Sodomę tak i na naszą modną dzisiaj rozpustę musiał spaść ogień pożogi wojennej- ogień sądu Bożego. Bo wojna w świetle wiary to nic innego, tylko sąd Boży, tylko najstraszliwszy bicz Boży, mszczący się nas sługami grzechu, za podeptanie prawa Bożego trzykroć świętego, Boga, który woła: "Jam jest Pan Bóg twój!"

Bracia! Nie podnośmy bluźnierczo oczu ku Bogu, wołając : Boże, czemu?..., ale uderzmy się wszyscy w piersi, wołając: Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu. Amen.

Rawa Mazowiecka 02.06.1941 (Poniedziałek Zielonych Świątek)


Powrót do spisu treści

Plaże

[Jesteśmy ]przed Wniebowzięciem NMP, Maryja w blasku wielkości światła staje przed nami, wzywając do naśladowania. Tu jest lekcja Wigilii Wniebowzięcia. "Kto mnie naśladuje..."

O czym [ma dziś mówić]? - O skromności. [Jest to] coś na czasie.

Litania: "Matko najczystsza ... najśliczniejsza ... Panno wsławiona". O tej cnocie, która Matce Najśw. była szczególnie droga, szczególnym wdziękiem Ją otaczała. I która dziś jest szczególnie potrzebna, a o której mało się myśli.

Co mam na myśli?- skromność, przyzwoitość chrześcijańską. Kąpiel i ubranie. Gorąco- plaże. Dzieci bez ubranka [razem się kąpią.] Czy można o tym milczeć?- nie! Nawołuję was, rodzice, do obowiązku... sprzeniewierzacie się obowiązkowi ... Poczucie wstydu od dziecka.... Płakać i narzekać, [będziecie jeśli nie zachowacie skromności].

Do wszystkich [mówię] - o skromności, wstydliwości, przyzwoitości przy kąpieli. Kąpiel daje wiele: wyrabia muskuły (pływanie), czyści, orzeźwia, daje tężyznę. Ale wiele też może zabrać- choć więcej daje. I niestety, często zabiera. Szedłeś po zdrowie ciała, a wróciłeś ze śmiercią w duszy. Czy warto? Kościół ostrzega, zwraca uwagę na obowiązek przyzwoitości chrześcijańskiej. Występuje przeciw wspólnym plażom, jako najbliższej okazji do grzechu.

Nie potępia plaż - nie chce mieć cherlaków, ludzi słabych, niedołężnych, skrzywionych. Święci nie potrzebują mieć skrzywionego kręgosłupa. W zdrowym ciele, zdrowy duch. Ale, jak przezorna matka, ostrzega, by nieroztropna, przesadna troska o ciało nie przyniosła śmierci dla duszy.

A jednak [jest] nieporozumienie. "Crux episcoporum" (krzyż biskupów) ... Kościół zacofany" .. Ja [jestem] niezrozumiany. krytykowany, wyśmiewany. Nie przez was, to.. Nie zmieszam się. Zdziwię się, i gniewać się też nie będę. Chcę być doradcą, przyjacielem. Jeśli nie znajdę zaufania i zrozumienia, będzie mi przykro - ale dla waszej szkody. Ja swoje zrobiłem. "Jeśli powiesz niezbożnikowi...".

Matki, do was się zwracam: Nie brońcie kąpieli, bo to im potrzebne, ale nie mówcie: przyzwyczai się, oswoi... Przyzwyczaił się, ale do grzechu.

Kościół jest zacofany? - To stary zarzut, a ja wytłumaczę.

Cystersi... praojcowie nasi, zarośnięci, zapocenia, brudni, w skóry odziani, z pałkami w ręku po lasach za zwierzyną uganiali się.

Kto ich uczył karczować lasy, uprawiać pola, rzemiosła, rybołówstwa, mieszkać po ludzku? A książki klasyków- kto nam dał? Mnich. Pierwsze u nas książki: to religijne, psałterz, książka do nabożeństwa i elementarz ... Nawet dziś można jeszcze szkoły przy kościołach spotkać, uniwersytety ... Który u nas król pierwszy umiał pisać? - ex kardynał. [Następowała] cywilizacja ludów barbarzyńskich- dziś [dalej prowadzi się ] misje.

Architektura, muzyka, śpiew, odkrycia ... [Takie postaci jak] Długosz, Kadłubek... O tym się nie myśli. Tego nie bierze się pod uwagę. Ale kiedy Kościół występuje przeciw poniżaniu godności ludzkiej, to się woła głośno- pod pozorem higieny - : "Kościół zacofany!" Kto ma rację? "Impinguatus recalcitravit...".

Zacofanie zakonów: [noszono] habity.. noce [ przepełnione modlitwą]... szpitale [wypełnione posługą] … - Zacofanie Pana Jezusa... przesadna troska o wygody ciała, mota dusze w pęta grzechu. Bóg powołuje tych, którzy wyrzekają się wygód ciała, godziwych przyjemności - by wynagrodzić [za grzechy innych] .. by zachęcić do umiaru.

Jezus i Jego naśladowcy- to zakonnicy, pustelnicy -[żyjący] w ciasnych, niewygodnych, mrocznych celach ... Pan Jezus w stajni narodzony, bo wielu z tych, którzy mieszkają w zdrowym, wygodnym słonecznym domu czy pałacu, mieszkają tam za pieniądze, krwią i łzami wyzyskiwanego robotnika, ociekającego [potem]. Jezus często czuł się zmęczony, chodząc po Galilei. Zakonnicy podobnie.. w grubych habitach. Grube i długie habity [noszą i dziś] - bo wiele katoliczek nosi za cienkie, za przeźroczyste suknie, .. Jedni dla przesadnej higieny poświęcają dusze - drudzy wyrzekają się niektórych dobrodziejstw higieny, by płacić za nich.. Suknie [są dziś takie, że]: na długie rękawy nie staje materiału... W sobotę w towarzystwie długo w noc [się przebywa]... a rano - dla zdrowia - nie można wstać na ósmą, dziesiątą, dwunastą na Mszę świętą.

Nie chcę być moralizatorem, któremu zawsze mało, zawsze źle, nigdy nie można dogodzić. Nie! Było gorzej- dziś jest dużo lepiej. Był czas, kiedy suknie ledwie sięgały kolan, rękawów w ogóle nie było. Teraz nie jest źle - jest względnie dobrze. Tylko mogłoby być jeszcze lepiej. Rękawy nie wiele - o 10- 15 cm dłuższe, to byłoby zupełnie dobrze, a nie omdlejecie przez to z gorąca. Mówię do was, które mnie rozumiecie: jeśli inni nie - ale ty tak! Co ci z innych? Jeśli choćby ktoś jeden [się nawrócił]... Do tego ja mówię. A mówię patrząc, i wam wskazując świetlany wzór pięknej i skromnej Maryi.

Bądźcie Jej dziećmi!

Chcecie być piękne? - Kościół nie broni, jest bardzo rozumny. Małżeństwo [jest piękną rzeczą a ] ... środek- by znaleźć męża, trzeba więc podobać się. Zdobić się można. Nie sądźcie, że to nowa nauka, że zbyt postępowo do was przemawiam. Nie lękajcie się - tego uczy Kościół, "qui vult finem, vult media" (kto chce osiągnąć cel, używa środków). Piękno jednak, to nie pustota obnażania się. Największą ozdobą kobiety chrześcijańskiej, to poczucie wstydu- cenny dar Boga, służący do ochrony osobistej godności. Piękno przenika z duszy na twarz... Trzy rzeczy przypominające utraconą niewinność: gwiazdy, kwiaty, oczy dziecka.

Piękność skromna ... Matka najczystsza, najśliczniejsza... Picja- poganka (córka filozofa Platona). Rozmawiała z ojcem [i pytała]: Co ty powiesz, który kolor jest najpiękniejszy?- [Ojciec odpowiada]: Dla mnie najpiękniejsza jest barwa rumieńca wstydu, jaki zdobi dziewczęce lica). Co mówią chrześcijanki? - słowem, a co czynem? "Dla ciebie sprzedałam..." Szacunek i miłość prawdziwa [musi być zachowana] bo - inaczej [będzie tylko] zmysłowa. Jeśli nie handlujecie [w niedzielę to], robicie wrażenie [w kościele]... Do kościoła przychodzicie, by przeszkadzać modlić się innym. Inni strzyga oczyma w prawo i lewo, wpatrując się z lubością nie w ołtarz, ale w twoje gołe ramiona.

Czemu tak jasno o tym mówię? Bo czyż nie jest to czysta rzeczywistość? Zdasz przed Bogiem rachunek - za siebie i innych.

Czy chcesz być "bez wstydu"?, bezwstydną? (...)

Zaniedbanie, lekceważone zaziębienie...

Szanujcie godność waszą! Kto żałował, że był posłuszny? Jeśli tak, dajcie choćby jeden przykład. A ja mogę wam przytoczyć setki i tysiące nazwisk tych, którzy palce gryźli sobie z rozpaczy, że udawali mądrych, nie chcieli słuchać przestróg Kościoła. Co wam dała walka z namiętnością, a co uleganie jej? ...

Rawa Maz. 08.08.1943


Powrót do spisu treści

Fac Bonum (Czyń dobrze)

Dużo mówiliśmy już o grzechu, teraz wypada mówić o cnotach. Bo nienawidzić grzechu i unikać go - to dopiero negatywna strona życia naszego, jedna strona medalu. Druga jest pozytywna - a jest nią praktykowanie cnoty.

Dusza i serce ludzkie jest rolą, przez Boga do uprawy nam daną. Owoce, w dniu sądu jakie na niej ujrzy oko Boże, będą decydowały o naszym losie w wieczności. Uprawa zaś roli polega na wyrwaniu chwastów i karczowaniu dzikich drzew, a potem na zasiewaniu kwiatów, na sadzeniu drzew i ich pielęgnowaniu. Tak samo jest z nami.

Unikaj złego, a czyń dobrze!"- woła do nas Prawda. Szukaj pokoju i zdobywaj go. Innymi słowy: jeśli tak szukać będziesz pokoju, zdobędziesz go. Tu na ziemi przez pokój czystego sumienia, a kiedyś przez niewysłowiony, niezmącony pokój życia wiecznego na łonie kochającego Ojca Niebieskiego.

Ale oto, patrz, młody bracie i siostro, na dobroć Boga. Inaczej wygląda praca na roli ziemskiej, a inaczej na roli duszy. Wyrywanie chwastów z gleby, żadnych jeszcze owoców nie przynosi- usuwanie zła z duszy, już jest owocne, już jest dobrym zasiewem. Walcząc z grzechem, już tym samym praktykujesz cnotę. Bo jak grzech ponawiany rodzi wstępny nałóg, tak czyn dobry ponawiany, rodzi szlachetny nałóg, rodzi cnotę.

Co to jest cnota? Kiedy możemy powiedzieć, że mamy cnotę? Wtedy, kiedy mamy stałe przyzwyczajenie czynienia dobrze. Kto przywykł mówić zawsze prawdę- ten ma cnotę prawdomówności. Kto zwykł oddawać bliźniemu, co się mu należy- ten ma cnotę sprawiedliwości. Kto wiernie, jak powinien, spełnia swoje obowiązki wobec Boga - ten ma cnotę religii. I tak dalej.

Cnót mamy wiele. Jedne z nich odnoszą się do Boga - nazywają się boskimi. Te są najdoskonalsze. A są to: Wiara, Nadzieja i Miłość. Inne odnoszą się do nas samych, do naszego życia, do naszych obyczajów. I dlatego nazywają się obyczajowe, moralne. Są to główne cztery: roztropność, sprawiedliwość, męstwo i wstrzemięźliwość. Te dzielą się jeszcze na inne, pomniejsze.

Kto ma cnoty, ten jest doskonały. Kto ma ich więcej, ten jest doskonalszy. A doskonałość ta jeszcze wzrasta w miarę jak cnoty te pogłębiają się. Z przyjemnością obcujemy z człowiekiem, który promieniuje cnotami. Pociąga nas. A urok jego cnoty nagli nas do naśladowania.

Młodzieży droga, gdzie masz szukać wzoru cnoty dla siebie? U tych, którzy praktykowali je w sposób doskonały: u świętych. Święci, to niby jasne gwiazdy na niebie, wskazujące nam drogę jaką iść mamy, by zdobyć pokój. Zachwyca cię męstwo?- patrz na tysiące świetlanych zastępów dziewic, które wszystko, nawet życie swe własne, składały na ołtarzu czystości. Imponuje ci sprawiedliwość?- patrz na świętych królów i cesarzy. Pociąga się miłosierdzie, dobroczynność?- patrz na święte królowie księżniczki. U jednych z nich znajdziesz mocną jak skałę wiarę; Taką była wiara Abrahama, św. Moniki. U drugich znajdziesz niezachwianą ufność w Bogu jak u Joba, św. Cecylii, Teresy od Dzieciątka Jezus. U innych jeszcze znajdziesz potężną jak wulkan miłość Boga - taką była miłość Pawła Apostoła. Magdaleny, Augustyna. Wpatruj się w te gwiazdy i zdążaj do celu. Ponad wszystkich jednak świętych wskazuję ci, młody bracie i siostro, na dwa najwyższe, najdoskonalsze dla ciebie wzory cnót - na Jezusa, na to słonce sprawiedliwości, najwyższy ideał każdego człowieka w ogóle, a każdego mężczyzny szczególnie; i na Maryję - piękną jak księżyc, najwyższy wzór każdego człowieka w ogóle, a każdej niewiasty szczególnie.

W te dwa wzory wpatruj się ustawicznie, i usiłuj naśladować. To jest nie tylko rada moja, to jest wyraźne życzenie Jezusa. O sobie bowiem mówił On: "Dałem Wam przykład, abyście jakom ja czynił, tak i wy czynili". O Maryi zaś mówił do ciebie: "Oto Matka twoja!", wpatruj się w Nią i usiłuj być do Niej podobny, jak dziecko podobne jest do swej matki.

Wpatruj się więc młody mężczyzno, w najpiękniejszy swój wzór, w Jezusa. Jakim go ujrzysz? Jaki jest Jezus? Jest dobry bez miękkości, sprawiedliwy bez surowości, mądry bez zarozumiałości, pokorny bez płaszczenia się, majestatyczny bez popisywania się, potężny bez zuchwałości, poważny bez grozy, wesoły bez lekkomyślności, a czysty bez śmieszności. Oto, jakim powinieneś usiłować być ty! Jak to osiągnąć? Bardzo prosto: pytaj się często, jak w takiej sytuacji, przy takim zajęciu zachowałby się Jezus i usiłuj być Mu podobny. I proś Go: O Jezu, ideale mój Boski, pozwól mi być podobnym do Ciebie.

Wpatrują się i ty, młoda niewiasto, w Maryję - najdoskonalszy swój wzór. W Maryi ujrzysz największe podobieństwo do Jezusa z jednej strony, z zachowaniem właściwości serca i duszy kobiety z drugiej. Jak Jezus w żadnej cnocie nie był doskonalszy, bo każdą z nich posiadał w stopniu najwyższym- tak i Maryja w żadnej cnocie nie była szczególnie wielka, bo w każdej jest niezrównaną Mistrzynią. Jaką jest Maryja? Jest czuła, ale bez słabości; jest miłosierna ale bez fałszywej pobłażliwości; jest cicha i pokorna, ale pełna dostojeństwa; cierpi niezmiernie, ale bez zamieszania, bez rozpaczy; kocha Jezusa bez granic i miary, ale w tej miłości nie szuka siebie. Nie szuka siebie, bo kiedy staje wobec obowiązku wydania Jezusa na śmierć- z sercem rozdartym, ale z mocą w duszy mówi swoje wielkie "Fiat!". Niech się stanie! - niech Jezus zginie. I nie tylko mówi! Nie! Bądźmy pewni, że gdyby na Kalwarii zabrakło katów, Maryja własną ręką Matki przybiłaby Jezusa do krzyża, gdyby taka była wola Boża.

Może zdumienie was ogarnia na te słowa. Ale ja ich nie cofnę. Jak wam się zdaje: czy wiara i męstwo Maryi mniejsze były od wiary i męstwa Abrahama, który własną rękę podniósł na jedyne swe dziecię, jedyny swój skarb? Jeśli to przypuszczacie, to niesłychaną krzywdę wyrządzacie Sercu Maryi. Maryja jest ideałem kobiety: jest w miłości tkliwa, w boleści mężna, w poświęceniu zdecydowana na wszystko- a taką musi być każda matka. A matką znów musi być każda kobieta! Każda, bez wyjątku - nawet zakonnica, nawet ta, która ślubowała dziewictwo, czystość dozgonną... bo macierzyństwo jest powołaniem każdej niewiasty.

Nie każdą Bóg powołuje na matkę ogniska domowego, to prawda, ale też nie tylko to macierzyństwo ma prawo do tego miana. Jest macierzyństwo wedle ciała, i jest inne - wyższe, doskonalsze - macierzyństwo serca, macierzyństwo ducha. Macierzyństwo, o którym marzyła 22-letnia karmelitanka, św. Teresa od Dzieciątka Jezus, kiedy pisała do swej siostry: "Celino, czy słyszysz, co mówi Jezus? "Proście Pana żniwa, aby posłał robotników na żniwa swoje". Żniwiarzami są kapłani, są misjonarze, ale matkami tych żniwiarzy jesteśmy my, przez nasze modlitwy, przez nasze umartwienia, przez naszą miłość dusz."

Niewiasto młoda? Czy ty jutro ślubować będziesz miłość i wierność młodemu mężczyźnie, czy też tę miłość i wierność ślubować będziesz Jezusowi, Królowi dziewic, pamiętaj, że i w jednym i drugim wypadku matką musisz być koniecznie - bo to jest twoje powołanie obowiązkowe, nieuniknione. A czy wiesz, jakie są warunki tego powołania? Patrz na Maryję, na ten niezrównany wzór kobiety - matki. Maryja umiała kochać, umiała cierpieć, umiała poświęcić się aż do zupełnego o sobie zapomnienia. Oto cena, za którą każda z was ma zdobyć sobie godność macierzyństwa. Która nie zdecyduje się na to dziś, jutro będzie dziwolągiem kobiecości, ale nigdy kobietą opromienioną aureolą macierzyństwa.

Młodzieży droga! U progu życia wypisz na swym sercu program tego życia - program, który sam Bóg stawia ci przed oczy: "Decline a malo - fac bonum" - Unikaj zła, a czyń dobrze! Walcz z grzechem- praktykuj cnotę! A ćwicz się w cnocie, wpatruj się nieustannie w najwyższy swój wzór: w Jezusa - ty młody mężczyzno, w Maryję- ty młoda niewiasto. Nie mów, że to za wysokie przykłady - to gruby błąd. Żeby dojść wysoko, trzeba mierzyć wyżej. Tak, jak w szkole: kto chce być tylko przeciętnym, ten łatwo wcale może nie zdać: ale kto chce być pierwszym w klasie, ten choć pierwszym nie będzie, ale będzie blisko pierwszego w klasie i świadectwo na pewno będzie miał bardzo dobre.

Młody bracie i siostro! Jeśli nie czujesz w sobie wielkich pragnień, jeśli nie pociągają cię wyżyny, szczyty, jeśli wystarcza ci przeciętność - nie jesteś godzien miana człowieka młodego.

Bo program młodych jest ten:

"Tam sięgaj, gdzie wzrok nie sięga.
Łam czego rozum nie złamie.
Młodości! Orla twych lotów potęga,
Jako piorun twoje ramię."

Mężczyzno młody i młoda kobieto! Szanuj swą godność! Nie gaś zapału! Mierz wysoko, jak najwyżej!

Tego żąda Bóg, i tego życzę ci ja z duszy i serca. Amen.

Rawa Maz. 10.12.1944


Powrót do spisu treści

Ofiarowanie siebie Wcielonej Mądrości Jezusowi Chrystusowi przez ręce Maryi

O, odwieczna wcielona Mądrości! O najmilszy i czci najgodniejszy Jezu, prawdziwy Boże i prawdziwy człowiecze, Synu Jednorodzony Ojca przedwiecznego i Maryi zawsze Dziewicy! Oddaję ci najgłębszą cześć w łonie i chwale Ojca Twego w wieczności oraz w dziewiczym łonie Maryi Twej najgodniejszej Matki w czasie Twego wcielenia.

Dzięki Ci składam, iżeś wyniszczył samego siebie przyjmując postać sługi, by mnie wybawić z okrutnej niewoli szatana. Chwalę Cię i uwielbiam, iżeś we wszystkim poddać się raczył Maryi Twej świętej Matki, aby mię przez Nią wiernym Swym niewolnikiem uczynić. Lecz niestety, w niewdzięczności i niewierności swej nie dochowałem obietnic, które uroczyście złożyłem Tobie przy chrzcie św. Nie wypełniłem zobowiązań swoich, nie jestem godny zwać się dzieckiem lub niewolnikiem Twoim, a ponieważ nie ma we mnie nic, co by nie zasługiwało na Twój gniew, nie śmiem już sam zbliżyć się do Twego najświętszego i najdostojniejszego Majestatu. Przeto uciekam się do wstawiennictwa i miłosierdzia Twej najświętszej Matki, którą mi dałeś jako pośredniczkę u Siebie. Za jej możnym pośrednictwem spodziewam się wyjednać sobie u Ciebie skruchą i przebaczenie grzechów, oraz prawdziwą mądrość i wytrwanie w niej.

Pozdrawiam Cię więc, Dziewico Niepokalana, żywy przybytku Bóstwa, w którym odwieczna ukryta Mądrość odbierać chce cześć i uwielbienie aniołów i ludzi. Pozdrawiam Cię, Królowo nieba i ziemi, której panowaniu prócz Boga wszystko jest poddane. Pozdrawiam cię, ucieczko grzeszników, której miłosierdzie nie zawiodło nikogo; wysłuchaj prośbę mą, pełną gorącego pragnienia Boskiej Mądrości i przyjmij śluby i ofiary jakie Ci w pokorze składami. Ja, Zygmunt, grzesznik niewierny, odnawiam i zatwierdzam dzisiaj w obliczu Twoim śluby chrztu św. wyrzekam się na zawsze szatana, jego pychy i dzieł jego, a oddaję się całkowicie Jezusowi Chrystusowi, Mądrości wcielonej, by pójść za Nim niosąc krzyż swój po wszystkie dni życia. Bym zaś wierniejszy Mu był niż dotąd, obieram Cię dziś Maryjo, w obliczu całego dworu niebieskiego za swą Matkę i Panią. Oddaję Ci i poświęcam jako niewolnik Twój ciało i duszę swą, dobra wewnętrzne i zewnętrzne, nawet wartości dobrych moich uczynków, zarówno przeszłych jak obecnych i przyszłych, pozostawiając Ci całkowite i zupełne prawo rozporządzania mną i wszystkim bez wyjątku co do mnie należy według Twego upodobania ku większej chwale Boga w czasie i wieczności.

Przyjmij, Panno łaskawa, tę drobną ofiarę z mego niewolnictwa dla uczczenia i naśladowania owej uległości, jaką Mądrość odwieczna macierzyństwu Twemu okazać raczyła; dla uczczenia władzy jaką oboje posiadacie nade mną, nikłym robakiem i grzesznikiem nędznym; jako podziękowanie za przywileje, którymi Cię Trójca Najświętsza łaskawie obdarzyła. Zapewniam, że odtąd jako prawdziwy Twój niewolnik chcę szukać Twej chwały i Tobie we wszystkim być posłuszny. Matko przedziwna, przedstaw mnie Twemu drogiemu Synowi jako wiecznego niewolnika, aby jako mnie przez Ciebie odkupił, tak też przez ciebie przyjąć mnie raczył. Matko Miłosierdzia, udziel mi łaski prawdziwej mądrości Bożej i przyjmij mię do grona tych, których kochasz, których pouczasz, prowadzisz, żywisz i bronisz jak dzieci Swe i sługi, Dziewico wierna, spraw abym zawsze i we wszystkim był tak doskonałym uczniem, naśladowcą i niewolnikiem Mądrości wcielonej ,Jezusa Chrystusa Syna Twego, abym za Twym pośrednictwem i za Twoim przykładem doszedł do pełni wieku Jego na ziemi i Jego chwały w niebie. Amen.

Modlitwa ta pochodzi z okresu Małego Seminarium, najpóźniej z roku 1930


Powrót do spisu treści

Pedagogikum

  1. Jezus uczył apostołów z wielką cierpliwością i łagodnością. Długo czekał na widoczne skutki swej nauki. Tyle im mówił o pokorze, a oni jeszcze przy Ostatniej Wieczerzy się kłócą. Jezus nie dziwi się, nie oburza, poprawia z łagodnością.
  2. Trzeba się zbliżać do poziomu wychowanka. Jeśli on nie ma zbyt górnego nastawienia nadprzyrodzonego, nie można tylko takimi motywami nakłaniać go do czynu. Trzeba wychodzić z koła jego zainteresowań, przekonań. Wszystkim - dla wszystkich. Umartwienie osobiste.
  3. Nie narzucać nigdy gwałtem swoich poglądów, przekonań, argumentów. Coacta non durant (To, co wymuszone, jest nietrwałe).
  4. Okazywać maksimum możliwego uznania dla przekonań, poglądów wychowanka, liczyć się z nimi jak najwięcej. Negacja - tylko tego, co naprawdę niedopuszczalne. A i tę nie od razu w całości ujawniać, ale stopniowo, powoli, niepostrzeżenie. Jak najwięcej pozytywnego podejścia.
  5. "Gdybyś w ciągu roku jedną tylko wadę z siebie usunął, prędko stałbyś się świętym" (święty Augustyn). Jeśli tak jest z poprawą osobistą, której się całym sercem pragnie, to jakże można się dziwić, jakoby poprawa bliźniego postępowała zbyt wolno? Czyż można natchnąć bliźniego takim zapałem, pożądaniem poprawy, jakie się ma u siebie samego? Trochę trudno. Nie chcieć zbyt prędko udoskonalać.
  6. Nie wytykać błędów dla samego stwierdzenia ich obecności. To ma zazwyczaj tylko negatywne skutki. O błędach mówić w sposób najbardziej ułatwiający ich poprawę. Tu trzeba serca matki. A jakże często wytykanie błędów jest wynikiem nie szczerej troski o poprawę bliźniego, ale raczej pragnieniem ulżenia sobie, subtelnej prawie zemsty.
  7. Nigdy nie upierać się przy swoim zdaniu. Swoje zdanie wyrażać możliwie jak najskromniej, a jak najwięcej racji przyznać interlokutorowi. Wychodzić z założenia: "Ja mogę się mylić, a on może mieć rację". Jakże często tak było, mimo najjaskrawszych przeciwnych pozorów.
  8. Jak najwięcej promieniować ciepłem, miłością, usłużnością, radością. Niech wychowanek czuje, wyraźnie czuje, że się go kocha, że się jego dobro ma na celu. Słowami mówić o tym jak najmniej - czynami jak najwięcej.
  9. Starać się siebie postawić w miejsce wychowanka. Co ja bym myślał, jak ja bym się czuł, jak ja bym na to reagował. To jest ważne i bardzo wydajne. Trzciny nadłamanej... Surowość - bodaj nigdy.
  10. Z delikatnością matki usuwać ze swych wysiłków poprawy innych wszystko, co przykre, rażące, drażliwe - ułatwiać, uprzyjemniać do maksimum. Starać się wyczuć pragnienia, upodobania, lęk. Wszystko uwzględnić w stopniu możliwie najwyższym. Jak mało, jak trudno o to u mnie.
  11. Nie szukać siebie, nie szukać siebie, nie szukać siebie. A to szukanie siebie jest bardzo częste, bardzo subtelne, w bardzo różnorodne odziane pozory. 90 procent zła w wychowaniu płynie najprawdopodobniej z tego źródła. Być namiętnie spragnionym dobra wychowanka, nie licząc się z żadnym trudem, żadną ofiarą, nawet taką, która najbardziej boli: z własnych zapatrywań wielkości - jak matka wyniszczająca się do ostateczności, nigdy nie mówiąca: trudno, dam spokój, nie warto.
  12. Zwracanie uwag - to najczęstszy kamień obrazy; jakiego tu potrzeba taktu. Z wychowankiem obchodzić się tak delikatnie, jak ze źrenicą oka. Uwagę starać się jak najbardziej nasycić uprzejmością, słodyczą, łagodnością i możliwie zawsze prywatnie - podkreślać dodatnie strony.
  13. Człowiek jest strasznym egoistą. Siebie sądzi bardzo łagodnie, dla innych jest bardzo surowy. Żąda dla siebie wielkiej wyrozumiałości, chce, by miano wzgląd na wszystko, co może zmniejszyć jego winę, a jakże mu trudno o tę wyrozumiałość dla bliźnich: tak łatwo o surowy o nich sąd.
  14. Nic nie spychać: podnosić. Nigdy nie deprymować -o to jak łatwo u mnie - mój ton jest tak autorytatywny, moje podkreślenie wad tak dokuczliwe, taka radość z ich podkreślenia.
  15. Nigdy nie dziwić się słabości ludzkiej.
  16. Jeżeli wychowanek wyraża swoje zdanie, pragnienie, trudności - okazać mu całą duszą zainteresowanie, zrozumienie i uwzględnić do maksimum. Nigdy absolutnie nie okazać lekceważenia, nawet wyrazem twarzy. Zwracając uwagę przyjąć za pewne, że tylko jedna czwarta zostanie w czyn wprowadzona: przygotować się na to i być z tego szczerze zadowolonym. A jeśli to nie nastąpi, nie dziwić się, ani tym mniej - nie gniewać; nawet wobec całkowitej głuchoty. O co właściwie chodzi? Nie o to, by moje zdanie tryumfowało, ale o to, by bliźniego poprawić, a właściwiej jeszcze - by samemu praktykować cnotę. Okazać, że się ma szacunek, uznanie dla wychowanka. Indywidualności nigdy nie umniejszać, zawsze podnosić. Nie pragnąć zbyt prędko widzieć skutków usiłowań osobistych. Pan Jezus i apostołowie. In patientia vostra (W cierpliwości waszej...).
  17. W zwracaniu uwag nie być pedantem. Nie czyhać z poprawianiem na każdą drobnostkę - to strasznie nuży. Brać pod uwagę rzeczy ważniejsze i od tych zaczynać.
  18. Nie uważać swych uwag za zbyt cenne, swych metod za idealne, bez zarzutu. Stąd bierze początek gniew, kiedy nie przynoszą skutku -jakoby to było moją obrazą. Przeciwnie - szafować nimi hojnie, licząc się z tym, że wiele z nich minie bez echa, a jednak dawać z niezmniejszoną ochotą.
  19. Uwagi nigdy próżne. Jeśli dla wychowanka dwadzieścia nawet okazało się bez pożytku, to dla mnie żadna. Uczy mnie przynajmniej cierpliwości.
  20. Pracą nad innymi pojmować przede wszystkim jako pracą nad osobistym urobieniem. Wychowawca musi być jak matka uosobieniem ofiary. Trzeba ogromnego zaparcia własnego "ja", poglądów, zamiłowań, wygód. Trzeba być przygotowanym na bardzo częste niezrozumienie, i to bardzo poważne, na oddalanie się wychowanka, przykrości, najczęściej nieświadome, a nieraz może celowe. I mimo to kochać wychowanka, być uprzejmym, siać radość, okazywać, że czują się dobrze. Jest to bardzo trudne, ale jak wiele dające. Wychowując innych mieć na względzie przede wszystkim własne wychowanie.
  21. Starać się o atmosferą rodzinną, być ojcem kochającym szczerze i głęboko, choć dzieci może mało okażą wzajemności.
  22. Przed każdym zwracaniem uwagi przyjmą Komunią duchową i będą starał się wczuć w usposobienie Serca Jezusowego. Potem zapytam siebie: "Czy naprawdę spośród możliwych stosują sposób najłagodniejszy, najbardziej przesycony słodyczą?" Samarytanka... Cudzołożnica... Spór apostołów...
  23. Przykrości, których nie zabraknie, uważać za skarby dla mego charakteru i odpłacać za nie w duchu Ewangelii. Ci, którzy je sprawiają - to najwięksi moi przyjaciele.
  24. Za wszelką ceną, niezmordowanie ułatwiać życie innym. Dawać z siebie wszystko. Dla siebie nie żądać niczego: ani wdzięczności, ani zrozumienia, ani oceny, ale jeśli będzie okazana, przyjąć ją, by wychowankowi zrobić przyjemność, by ocenić jego szlachetne odruchy.
  25. Nie wpatrywać się zbytnio w wady, w słabe strony wychowanka, chyba z wielką miłością, współczuciem, pragnieniem podniesienia. Nigdy z zewnętrznym rygorem lub zadowoleniem, że sieje może stwierdzić u niemiłego osobnika.
  26. Ogólnikowe wytykanie wad (Jesteś niecierpliwy, niezdarny itp.) przynosi smutne skutki. To tylko deprymuje, zabijając poczucie osobistej wartości, zniechęca. Trzeba być jak najbardziej konkretnym w miłości.
  27. Stwierdzając jakiś brak cnoty u wychowanka, na przykład brak ducha wiary, posłuszeństwa, pokory - liczyć się z tym i nie gwałtem naginać do uległości, pokory, ale stopniowo, niepostrzeżenie wpajać te cnoty. Ten brak brać za punkt wyjścia, od niego zaczynać budowę, a nie żądać zaraz aktów wysokiej doskonałości tej cnoty.
  28. W wypadku jakiegoś nieporozumienia egoizm pyta się: jak niewłaściwie postąpił wychowanek ze mną! Czemu tak i tak? Jak powinien? Dlaczego nie rozumie moich zamiarów? Należałoby zaś tak: co niewłaściwego było z mojej strony? Przede wszystkim doszukiwać się osobistych braków: to korzystniej. Dlaczego nie usiłuję zrozumieć jego intencji?
  29. Powiedzenie: "Mam żal do kogoś" - nie może mieć miejsca pośród zasad Ewangelii. Albo ktoś zrobił mi przykrość nieświadomie, bez złej woli i wówczas byłoby to niesprawiedliwością, albo też ze złej woli, a wówczas mam boleć nad jego upadkiem, obrazą Boga, nie rozczulać się nad swoją krzywdą, a dla winowajcy mieć serce szerokie, wielkoduszne.
  30. Błędy innych brać na siebie; współczuć, współboleć, nie separować się w poczuciu własnej wyższości: "nie tykaj mnie, bom czysty!" Uważać się z serca za gorszego. Mieć dla wychowanka szacunek. To przyszły współtowarzysz nieba.
  31. Czy mogę być pewny złej, uporczywej woli u wychowanka? Nigdy! A ileż mam dowodów dobrej woli, pragnącej poprawy, tylko słabej - a zatem pomagać, nigdy utrudniać podkreślając błędy, słabości. "Trzciny nadłamanej nie skruszy".
  32. Przesadzać dobrocią "26 lat"?
  33. Nigdy nie przeprowadzać swoich zamierzeń par force - musi tak być, jak chcę. Ale wywołać wewnętrzną tego potrzebę u wychowanka, by sam tego zapragnął jako osobistego dobra, zasługującego na to, by się o nie ubiegać. Przedstawiać więc to pozytywnie, jako coś wartościowego, nie negatywnego jako nędzny stan niedoskonałości.
  34. Unikać pilnie takich zestawień: "Ja dla wychowanka zrobiłem tyle (to i tamto), a on dla mnie nawet na to i to zdobyć się nie może". Rzadko kiedy porównanie takie jest sprawiedliwe. Miłość własna zawsze, ale szczególnie w rozdrażnieniu przesadza w podkreślaniu osobistych zasług i "niewdzięczności" wychowanka.
  35. Okazywać jak najwięcej serca. Nie czekać, aż ktoś przyjdzie do mnie z kłopotem, ale iść samemu, aby pytać, współczuć, okazać pragnienie pomocy i pomagać.
  36. Mieć zawsze szczerze pogodną twarz i pogodną duszę, nawet dla wyraźnie krzywdzących mnie.
  37. Błędy wychowanka traktować jako okazję do doświadczenia. Errando discimus (Uczymy się błądząc). Każdy błądził, doświadczał gorzkich zawodów, tam gdzie spodziewał się wiele. I Toth, i Foerster, i inni - a jednak.
  38. Element nadprzyrodzony w formie modlitwy jest tu decydujący (K. J.). Kwestia stawiana na ostrzu noża, a potem przez modlitwę unormowana nadspodziewanie (K. W.). Dubium grande (Wielka wątpliwość) i zapewniony spokój przez modlitwę. Dyskusja cięta i beznadziejna tak przedziwnie rozwiązana, po mojej myśli zupełnie, na skutek omodlenia rekolekcyjnego (K. J.).
  39. Dobroć, poprawa subtelna, niepostrzeżona, prawie spełnienie wszystkich pragnień; wykluczenie natrętności w poprawianiu, zostawienie działania czasowi - a jak pocieszające rezultaty.
  40. Wytykając wady, należy prawie przesadzać delikatnością. Śmielej można sobie poczynać dopiero wtedy, kiedy się po prostu naprawdę zdobyło kogoś (dla siebie?). A jeśli się stwierdza brak zaufania, trzeba brać to pod uwagę i łagodnie o to zabiegać, a nie par force narzucać się z poglądami.
  41. Jeśli wychowanek żąda zastosowania się do jego usposobienia - zrobić to, choćby to nie wiem ile kosztowało; wyniszczać się, wyzuć ze wszystkiego - omnibus omnia fieri (stać się wszystkim dla wszystkich). Zresztą nie powinienem nawet czekać na to żądanie: powinienem sam dążyć do tego.
  42. (28.02.1944) Każda dusza stanowi świat odrębny. Bóg nie powtarza się. Ja zaś chciałbym każdą wtłoczyć w swoje ramy. Popędami należy kierować, a nic wyniszczać ich.
  43. (24.04.1944) Każdy człowiek jest mniej lub więcej wrażliwy na punkcie miłości własnej. W wychowaniu ma to znaczenie zasadnicze. Możliwie nigdy jej nie ranić. Skutki tego są opłakane i to na długo. Raczej grać na jej strunie - powoli oczyszczając, podnosząc. Szczególnie kiedy chodzi o młodych, podchodzić pozytywnie. "Dobroć mnie porywa, czaruje".
  44. (20.07.1944) Pozytywne podejście. Zawsze go u mnie brak. Mówić o dobrym Bogu, a nie zakazującym Bogu. O pięknie cnoty przeciwnej, a nie brzydocie występku. Ja obfituję w zakazy: Tego nie, to źle, tamto niedobrze. Moja pedanteria i w dziedzinę wychowania wkracza w wielkiej mierze. Wszystko zło razi mnie, najdrobniejsze - jak policjant czyham i podchwytuję każdą drobnostkę. Chciałbym za prędko zreformować. Na pewne drobnostki nie należy w ogóle zwracać uwagi. Samo życie usunie. Jezus z apostołami.

Powrót do spisu treści

Krzyż uczy cierpieć z pogodą

Jeśli rozejrzymy się po tej świątyni i w ogóle po wszystkich naszych kościołach, uderza nas jedno, że krzyż- rzec można - wypełnia je po brzegi. Krzyż na ołtarzu, krzyż na konfesjonale, krzyż na sztandarach, krzyż na każdej stacji Drogi Krzyżowej, krzyż na szatach kapłańskich, krzyż na sklepieniu, krzyż na ścianach. A jednak, jak gdyby jeszcze ich mało było, od kilku dni jeden krzyż więcej znajduje się w kościele: tu na środku, na podłodze. I tak we wszystkich kościołach. Cóż to ma znaczyć?- zapytasz. To, że w krzyż Zbawiciela wineneś wpatrywać się ciągle, że krzyż Jego nie powinien nigdy ustępować sprzed oczu twoich.

Dlaczego?- Bo w krzyżu znajdziesz wszystko, co znaleźć pragniesz, i co znaleźć powinieneś. Znajdziesz wszystko- powtarzam-, ale przede wszystkim znajdziesz pełną, skończoną odpowiedź na najbardziej palące cię pytanie: dlaczego cierpisz na świecie.

Za czasów Chrystusa Pana uczeni, zwani stoikami, dawali bardzo mądre rady co do cierpienia. Uczyli, że w cierpieniu nie należy rozpaczać, że cierpieć należy z pogodą, że człowieka mądrego cierpienia nigdy nie może wyprowadzić z równowagi. Tego samego uczy i Kościół. Owszem, oni szli dalej jeszcze twierdząc, że cierpienia właściwie nie ma. Tego Kościół nie uczy. Tak uczyli, ale co mówiło życie? Jeden z tych uczonych znajdował się na okręcie i tłumaczył podróżnym tak właśnie o cierpieniu. Nagle zrywa się burza, bałwany miotają okrętem, wszystkim grozi zagłada. I nasz stoik zaczyna blednąć, pot występuje mu na czoło, przerażenie, lęk przed śmiercią ogarnia go zupełnie, jak u wszystkich innych. Ale burza mija i okręt płynie dalej spokojnie. Rozumiecie, co dzieje się na okręcie. Podróżni pytają stoika: "Jak to? Mówiłeś, że cierpienia właściwie nie ma, że człowiek rozsądny lękać się go nie powinien- a przed chwilą cóż się z tobą działo? Skąd u ciebie to przerażenie, ten pot i ta trupia bladość twojej twarzy? Czy to ma być ten spokój w nieszczęściu, o którym mówiłeś? ...

Nie wystarczy pouczyć rozum o konieczności cierpliwego cierpienia, trzeba i jeszcze serce umocnić i sercu pomóc. Co innego jest mówić o cierpliwym, pogodnym cierpieniu, a co innego cierpieć pogodnie. Wielu potrafi pierwsze, ale...

Wiara nasza święta wiele mówi o cierpieniu, szeroko je wyjaśnia, ale najpełniejsza odpowiedź daje ci, bracie i siostro, kiedy prowadząc pod krzyż Zbawiciela, każe ci wpatrywać się weń, i stawia ci trzy pytania: kto cierpi?, za kogo?, dlaczego?

Odpowiedz sobie na nie z uwagą, ze spokojem, a znajdziesz pełną odpowiedź na swoje pytanie: dlaczego cierpię na świecie.

Niejasnym może to ci się wyda? - powiem szerzej. Kiedy się mówi o cierpieniu, kiedy się chce dać na nią pełną, naprawdę zadawalającą odpowiedź, trzeba mówić i do rozumu, i do woli, i do serca naszego. Rozum oczekuje swego wyjaśnienia, serce swojego. Pierwsze jest potrzebne, ale drugie potrzebniejsze. Dlaczego?

Bracia moi, można słuchać bardzo wymownych, przekonywujących wyjaśnień o cierpieniu, o korzyściach z niego płynących, można je oglądać w bardzo miłych, pociągających kolorach. A za chwilę, kiedy cierpienie nas powali na ziemię, można rwać włosy na głowie i załamywać ręce w rozpaczy. Bo rozum miał pełne wyjaśnienie cierpienia, ale sercu brakło siły, wzmocnienia do zniesienia go. Wiara święta, Kościół - Matka nasza, rozumowi pomaga zrozumieć cierpienie, ale więcej jeszcze sercu pomaga je znosić. Rozumowi tłumaczy tak: cierpisz człowieku, boś upadł, boś złamał prawo Boże -trzeba to naprawić, naprawia pokuta, cierpienie. Cierpisz, by pokutować. Cierpisz, by się ustrzec od nowych upadków. Dawid cierpiący służył Bogu- mający dostatek, zgrzeszył haniebnie. Cierpisz, boś ty rolą Bożą, a rola nie wyda owocu, dokąd jej pług nie przyorze. Cierpisz, byś był wyrozumiały na cierpienia innych.

Oto tłumaczenie dla rozumu. Wiele one nam mówią, wiele dodają otuchy, ale czy wystarczają? Nie!- jesteśmy tacy słabi.

I co robi Matka nasza? Rozumie naszą słabość głęboką, i gdy pouczyła nasz rozum idzie dalej, i wzmacnia naszą wolę, nasze serce, by nie drżało na widok cierpienia. A wzmacnia to serce w sposób zdumiewający, choć bardzo prosty. Jak?

Stawiając ci przed oczy krzyż, krzyż Jezusowy. I cóż ci może dać krzyż Jezusowy, zapytasz. Więcej niż myślisz. Da ci nie tylko cierpliwość, nie tylko pokój w cierpieniu, ale da ci więcej: da ukochać cierpienie, da pragnie niego. Nie wierzysz? Powiesz, że to niemożliwe? Popatrz zatem, co dał innym, co dał bez wyjątku wszystkim tym, którzy umieli nań patrzeć. Św. Jan od Krzyża pragnął cierpienia. Dlaczego? Bo przejął się nauką, jaką daje nam o cierpieniu wiara święta. Św. Jan od Krzyża pracował wiele, cierpiał jeszcze więcej, a jednak mało mu tego było, bo na pytanie Chrystusa: jakiej za to wszystko żąda nagrody?- odpowiada: "Jeszcze więcej cierpieć, jeszcze więcej być wzgardzonym". Tak mówił Jan. A po nim, przyszły tysiące innych, którzy wołali podobnie: "Panie, pozwól mi więcej cierpieć".

"Cierpieć, albo umrzeć!"- wołała tak św. Teresa, "Cierpieć i nie umierać! - wołała także św. Maria Magdalena de Pazzia. A św. Andrzej Apostoł tak mógłby do nas odezwać się [Kiedy św. Andrzej ujrzał krzyż dla siebie zgotowany, z jego piersi wyrwał się okrzyk nieopisanej radości: "O krzyżu przedziwny, krzyżu od tak dawna upragniony, tak serdecznie umiłowany, tak nieustannie szukany, i wreszcie tak pożądającej cię duszy zgotowany! Zabierz mnie ludziom, a oddaj mnie Mistrzowi mojemu!" ( kazanie z dnia 6.03.1942)]

A św. Gemma- czterdzieści lat temu umarła [11.04.1903]- nie tylko mogłaby powiedzieć, ale mówiła rzeczywiście: patrząc na krzyż modliła się często: "O Jezu, pragnę cierpieć, pragnę krzyża, bo krzyż widzę na Twych ramionach, bo pragnę być córką boleści, boś Ty był mężem boleści". Słyszysz bracie i siostro? Nie mówiła: "Poddaję się cierpieniu, jeśli już nie mogę go uniknąć; godzę się, bo inaczej nie mogę". Nie! - Ona pragnęła, ona tęskniła za cierpieniem, za krzyżem. Dlaczego? Bo ten krzyż widziała na ramionach Jezusowych, bo wpatrywała się w krzyż swego Pana.

Szczęśliwi bylibyście, gdybym wam podał sposób, któryby wam pozwolił nie cierpieć, któryby wam odjął lęk przed cierpieniem. Dziś wam pragnę go podać. Dobrze się składa, że to rozważanie o cierpieniu wypada dziś, pierwszą niedziele Postu, kiedy to krzyż Odkupiciela staje się wam przed oczyma...., tu na środku kościoła.

O, jakim skarbem dla nas cierpiących jest krzyż Zbawiciela.

... Cierpisz - to prawda. Ale któż ci kazał cierpieć samemu? Dlaczego sam na sam bijesz się z cierpieniem? Dlaczego w cierpieniu potrafisz tylko całymi godzinami narzekać, jęczeć szlochać, może bluźnić, a nie przyjdzie ci na myśl pomodlić się, popatrzeć na Krzyż Zbawiciela, i tu szukać ulgi? Po co Jezus wstąpił na krzyż?

Czy ty w cierpieniu patrzysz na krzyż Zbawiciela? Czy tam starasz się znaleźć odpowiedź na to pytanie: po co cierpisz tak bardzo? Nie dziw się, że ci tak trudno cierpieć, że nie możesz pojąć, dlaczego tyle bólu w życiu. Próżny trud! Nie zrozumiesz tego nigdy zupełnie... Skąd i dlaczego zło na ziemi? - najlepszą odpowiedź daje nam właśnie nasza wiara święta. Tylko z krzyżem Jezusowym przed oczyma i w sercu dasz sobie radę ze swoim krzyżem na ramionach.

"Kto krzyż odgadnie, ten nieupadanie; W boleści sercu zadanej", śpiewamy.

Spełniło się to na wszystkich świętych. Nie upadli, bo zrozumieli tajemnicę krzyża. Cierpieli ogromnie - ty mniej od nich znosisz, a jednak upadasz: jęczysz, złorzeczysz, narzekasz. Nieznośnym się stajesz sobie samemu, ludziom, i na koniec Bogu... Bo nie rozumiesz i nie starasz się zrozumieć Tajemnicy krzyża. Bo nie masz krzyża Chrystusowego przed oczyma, I nie masz w sercu. A ten Krzyż jest posileniem słabych, napojem spragnionych, bogactwem ubogich...

Jakiż to nierozum: stać źródła, i umierać z pragnienia! Wpatruj się w krzyż, który Kościół święty, Matka nasza, stawia ci przed oczyma. On cię nauczy cierpieć. Nie mów, że nie umiesz. Krzyż zrozumieć potrafi nawet dziecko, byle chciało. Nie potrzeba tu mądrości, nauki, zdolności -potrzeba tylko serca pragnącego i szukającego.

Ale jeśli mimo to powiesz, że jednak trudno - znajdziesz pomoc praktyczną . Bracie i siostro, znajdziesz tam, u ołtarza, każdego tygodnia, nowe krótkie rozważanie Męki Jezusowej. Idź tam, weź do ręki, czytaj, a poznasz, jak miłe chwile spędza się u stóp Ukrzyżowanego. Rozważanie nauczy cię, jak patrzeć na krzyż, i poznasz jak wielką miłością bije ku tobie Serce Zbawiciela. I nauczysz się tego, co ci było dotąd w życiu najtrudniejsze - cierpieć pogodą, cierpieć z radością nawet. Amen

Zachowało się 10 rozważań, pisanych przez o. Bernarda w formie dialogów pomiędzy Chrystusem a uczniem. W maszynopisie były one umieszczane kolejno co tydzień na tabliczce- dykcie przy ołtarzu krzyża w 1943 roku w Rawie Mazowieckiej.


Powrót do spisu treści

Krzyż a grzech. Obowiązek korzystania z Męki Jezusa.

A ja gdy będę podwyższony nad ziemię wszystko pociągnę...

Bracia, nabożeństwa Gorzkich Żalów mają się ku końcowi. Dzisiejsza niedziela rozpoczyna Wielki Święty Tydzień.

Nie wystarczy rozczulać się chwilowo - Jezus żąda owoców trwałych, stanowczych, Jego Męka nie może pozostać dla nas tylko miłym wspomnieniem. Ona ma cel wyższy. Jaki? Zdobyć twą duszę. Wprowadzić do niej Boga. Rzucić cię w objęcia kochającego Ojca Niebieskiego. Słowa Zbawiciela są tu bardzo jasne. "A ja gdy będę podwyższony nad ziemię, wszystko pociągnę ku sobie." Pociągnąć wszystkich, obdarzyć pokojem na tej ziemi, a niebem po śmierci, wprowadzić wszystkich do domu Ojca swego- oto cel Jego przyjścia, oto jedyne wyjaśnienie Jego męki.

Za chwilę z konających Jego warg wyrwie się okrzyk zwycięstwa, tryumfu: "Wykonało się!". "Ojcze, wykonałem sprawę, jakąś mi zlecił". Przyszedłem na świat zdobywać dusze. Miałem uczyć, cierpieć, miałem być wyniszczony, zmiażdżony cierpieniem jako szczep winny. Ojcze, wykonałem wszystko, wyniszczenie moje dobiega końca. Piekło pokonane, grzech zniszczony, niebo otwarte, dusze ocalone. "Wykonało się". "Ojcze, pragnę, by ci, których mi dałeś ... aby wszyscy byli jedno, jako Ty, Ojcze, we mnie, a ja w Tobie, aby i oni w nas byli jedno". Tę myśl pożerała Go niejako.

Bracie, czy słyszysz? - "aby wszyscy byli jedno!" Jezus od Ojca swego żąda dusz, dusz wszystkich i twojej także! O twoją duszę modlił się do Ojca, a od ciebie żąda stanowczo. Musisz Mu ją dać - musisz koniecznie! To Jego własność. Kupił ją, a zapłacił bardzo drogo. Czy wiesz, ile dał? Wszystką krew swoją, wszystką! Ani kropli nie zostawił dla siebie.

Słyszałeś widok straszliwy najwyższej Rady: Winien jest śmierci ! Kto?- On, Król królów, Pan panujących. Słyszałeś Piłata, mówiącego: "Jesteś niewinny, ale pójdziesz na krzyż". I poszedł Chrystus, i stanął na Golgocie. I zawisł na krzyżu, i na nim skonał. Dla kogo? - dla ciebie, dla twej duszy. Tobie oddał krew swoją, a od ciebie żąda duszy twojej, całej duszy, bez podziału. On chce być jej panem, jej królem, jej władcą. On chce w niej założyć swoje królestwo miłości, bo On miłość tylko przyszedł rozlewać sercach: "Przyszedłem ogień puścić na ziemię...". O, słońce sprawiedliwości, pragnie wnieść do twej duszy radość, wesele, życie - jak wiosenne słonce wnosi radość i życie w naturę.

Rozejrzyj się najpierw jednak wokoło siebie, a potem wejrzyj w siebie, do twego wnętrza, do twej duszy. I cóż cię uderzy? Oto wielkie jakieś nieporozumienie, wielka sprzeczność między tym, co się dzieje na świecie, a tym, co w twoim sercu. Co takiego?- Wiosna w naturze, na zewnątrz, a zima w twej duszy, wewnątrz. W przyrodzie minęła zima, popękały lody, nowe życie przed nami. Radośnie witamy słońce wiosny. Tak długo czekaliśmy na nie!

Wiosenne słońce, to zapowiedź nowego życia - a życie, to radość. Minęła zima w naturze. Czy w twoim sercu także? Zima w moim sercu? - zapytasz. Tak!- bo jest i taka. Jest inna zima, przykrzejsza, boleśniejsza, straszniejsza od tej w naturze, której końca tak wyczekiwaliśmy - krzepną łzy pokuty i miłości w sercu. Duszę pokrywa martwota lodu. Odżywcze tchnienie słońca łaski zniknęło. Życie zamarło. Ogień pali serce - ale ogień grzechu, jest światło - ale to próchno, jest radość - ale końcem jej rozpacz, a w twej duszy mrok, cisza grobowa, tchnienie śmierci, zima grzechu. Spełniają się może i na tobie słowa Apokalipsy: "Mówisz, że żyjesz..., a jesteś umarły". Zdaje ci się, że żyjesz, a ...

Więc znowu o grzechu! Więc nic, tylko o grzechu! Zawsze to samo, zawsze ta sama melodia! Dziwną przyjemność - powiesz- znajduje ambona w wyrazie "grzech", najchętniej przecież i najczęściej doń wraca. Że dziwną przyjemność znajduje - mylisz się bardzo. Że najchętniej do tego wraca - mylisz się grubo. Ale, że najczęściej - to fakt, masz zupełną rację. Mówisz, że za często, że to zbyteczne. Obyś miał rację! Oby naprawdę należało mówić o wszystkim, tylko nie o grzechu, piekle, karze! Niestety. Ciebie biorę na świadka, czy naprawdę za często. Poprzedniej niedzieli o grzechu, dziś też- to dwa razy. A ile razy nie w y r a z grzech, nie nazwa, ale o n sam w tym tygodniu wniknął do twej duszy? "Ja nie widzę grzechów wiele", powiesz. Wiesz, czemu? Bo dziś w ogóle ludzie kiepski mają wzrok, widzą inaczej niż dawniej ludzie widywali. Nie widzą grzechu- gorzej, tam gdzie dawniej widziano grzech, widzą cnoty. Dziś wszyscy uczciwi - grzeszników obowiązanych do pokuty nie ma. Dziś są same cnoty na świecie ...nie łudź się. Nie w uniewinnieniu się leży nasz pokój i radość, ale w szczerej pokucie, w korzystaniu ze krwi Jezusowej, którą wytoczył zeń grzech. Grzech zabił Boga, ale Bóg śmiercią swoją zabił znów grzech, odebrał mu moc jaką dotąd posiadał. Popatrz na węża, jakiego na rozkaz Pana Mojżesz zawiesił na drzewie. Co on robił? - leczył. Od czego? - od śmiertelnego ukąszenia węża. To samo Bóg - Chrystus. Umarł, byś ty żył. Śmierć Chrystusowa jest życiem dla ciebie.

Krzyż Jezusa, to dzieło grzechu. Ale tenże sam krzyż jest najlepszym nań lekarstwem. Zima w twej duszy, zima. Martwota grzechu. Krzyż Jezusowy słońcem. Czy wiesz, dlaczego zaćmiło się słońce przy konaniu Jezusa? Bo na firmamencie zjaśniało nowe słońce, słońce łaski, życia, pokoju dla ciebie, dla twej duszy, twego serca - Słonce Krzyża.

Otwieramy okna, starannie opatrzone na zimę, bośmy żądni promieni wiosennego słońca. I ty otwórz okna twego wnętrza w sakramencie pokuty. Powstań, który śpisz, a ożywi cię Chrystus. Ale, bracie, nie wahaj się. Odwagi! Grzeszyłeś - prawda, nie zaprzeczysz tego. Między grzechem a Bogiem zgody nie będzie. Z grzechem zerwać trzeba. Jedno tylko dla ciebie wyjście: żal, pokuta, konfesjonał.

Trzeba ci ofiary, pokuty, oczyszczenia się z grzechu, porzucenia go - w szczerej spowiedzi. Trudne to- przyznaję - grzech jest często bardzo wygodny, owoc jest bardzo smaczny. Zrósł się z tobą jak skorupa ślimaka. Odwagi! Bez walki nie ma zwycięstwa, bez pracy nie ma nagrody i bez trudu nie ma odpocznienia. Tylko ofiarą okupuje się wielkość prawdziwą. Chrystus z Krzyża, powstał zwycięski, nieśmiertelny. I ty, jeśli chcesz żyć nieśmiertelnie, musisz tę nieśmiertelność zdobyć ofiarą, krzyżem pokuty.

Szukasz pokoju, pragniesz radości, tęsknisz za niebem. Czy wiesz, która droga doń prowadzi? Ta, na której początku stoi konfesjonał.

Coraz więcej mamy rozmównic, gabinetów przyjęć, poradni, pracowni lekarskich - jedna ważniejsza od drugiej. Ale czy wiesz, kochany bracie, która rozmównica najważniejsza? Która dla ciebie najkonieczniejsza?- Rozmównica kratek konfesjonału. Biedny, kto zna i korzysta z adresów wszystkich poradni za wyjątkiem tej ostatniej.

Idziesz do sędziego, do lekarza, chronisz swoje zdrowie i chronisz swój majątek. Idziesz do adwokata i chronisz swój honor. Tylko trudno ci iść do kapłana, tylko tam nie znasz adresu... I tracisz.

I dla ciebie krew Jezusowa leje się na Kalwarii. Co ci przyniesie? Czy to, co Magdalenie, dobremu łotrowi? - czyż to, co Żydom? Od ciebie zależy! Wybieraj! Ale przed wyborem zastanów się dobrze. Wybierać musisz koniecznie!

Krzyż Zbawiciela dzieli nas tylko na dwie grupy. Dzielił na Kalwarii, dzieli nas dzisiaj, dzieli w całej historii świata, i podzieli ostatecznie w dniu sądu- na dwie grupy. Drogi pośredniej nie ma. Chciałbyś może tego środka, chciałaby być połowicznym, obojętnym, niestałym. Ale obojętnym być nie można. Stać na środku nie wolno. Z Nim, albo przeciw Niemu! On to powiedział. Nie być z Nim, to znaczy być przeciw Niemu. Obojętność, niezdecydowanie długo trwać nie może. Kogo Krzyż Zbawiciela nie pociągnie, tego odepchnie. Kto w nim nie znajdzie zbawienia, tego on potępi. Ale gardzić Krwią Chrystusową, patrzeć na nią obojętnie, pozwolić, by płynęła bezowocnie - to rzecz straszna, to rzecz okropna.

"Pomyśl" - powtórzę z Augustynem - "jak wysokich procentów zażąda od nas Ten, kto nam pożyczył tak wielką sumę!" Krew Jego darmo płynąć nie może. Na krzyż Jego obojętnie patrzeć nie można.

"Oto ten położon jest na powstanie i upadek wielu w Izraelu" - zapowiadał Symeon Jego szczęśliwej Matce. I ta przepowiednia spełnia się po dziś dzień. Czy chcesz, czy nie chcesz Krew Jego spłynie i na twoją głowę. Ale jak spłynie? Ale czego dokona? ...

I Magdalena pragnęła krwi Jezusowej - tuliła się do Jego stóp, by jak najwięcej kropli tej krwi przecennej spłynęło na jej głowę. Czego chciała - otrzymała. I Żydzi też pragnęli tej krwi. Wołali głośno: "Krew jego na nas i na syny nasze!"- Czego chcieli, otrzymali.

Kogo krew Chrystusowa nie obmyje, kogo nie wybieli - tego palić będzie na wieki. A palić będzie tym straszliwiej, im obfitsze miała mu dać owoce.

Najgłębiej są w piekle źli chrześcijanie, których Bóg odkupił krwią Swoją, ale oni nim wzgardzili. Bracia, czy słyszycie? ...

Ale nie. Nie chcę wspomnieniem, groźbą piekła kończyć to rozważanie Męki Zbawiciela, tego dzieła najwyższego miłosierdzia. Nie po to Chrystus zawisł na krzyżu, by nas odepchnąć od siebie. Z krzyża chce pociągnąć do siebie, i pociąga. Chodzi tylko o to, byś ty pozwolił Mu się pociągnąć.

Lękasz się trudu poprawy? Jest to obrazą Jego miłosierdzia. Dla twej duszy wstąpił na krzyż wtedy, kiedyś ty jeszcze nie myślał o poprawie. Czy teraz, kiedy do niej się garniesz, odmówi ci pomocy łatwiejszej do udzielenia? Bracie, ufaj i działaj! Wpatruj się w rany Zbawiciela, ale i czyń, co one ci nakazują. Zerwij z grzechem, w sakramencie pokuty, obmyj trąd duszy we w krwi Baranka. Z żalem za grzechy, z silną poprawy, ale i z ufnością bezgraniczną przystąp do stóp Ukrzyżowanego. On cię nie odepchnie, On cię nie odrzuci, On ci pokaże, iż jarzmo Jego przykazań jest naprawdę słodkie. Sam doświadczysz, że łatwiej jest żyć w służbie Jego Krzyża, niż w służbie grzechu.

Od śmierci - do życia
Od zimy - do wiosny
Od grzechu - do łaski
Od szatana świata i ciała - do Boga,
Do Ojca, do Zbawcy. Amen

Rawa Maz. 29.03.1942


Powrót do spisu treści

Ukrzyżowanie. (Męka Jezusa - dziełem grzechu)

Po raz trzeci wobec cierpiącego Jezusa i Jego i naszej Matki wypada nam się zastanowić nad dziełem grzechu. Bo męka Jezusa jest dziełem grzechu. Bo ciernie raniące Jego głowę, i boleśniej jeszcze Jego Serce, wyrosły w cieniu grzechu, z ziemi za grzech przeklętej.

"Dla zbrodni ludu mego ubiłem go". Te słowa proroka mimo woli brzmią w uszach naszych, ilekroć stajemy wobec cierpiącego Jezusa. Cała Jego męka to dzieło grzechu, ale jednocześnie lekarstwo na grzech.

Grzech człowieka zabił Chrystusa, ale śmierć Chrystusa zabiła, zniszczyła grzech, dzieło grzechu. "Sinością Jego jesteśmy uzdrowieni".

Męka Jezusowa to śmiertelna walka z szatanem, z grzechem. Walczy Jezus, można powiedzieć do ostatka, do ostatniej kropli. I w końcu zwycięża - na Kalwarii. Tam.

Na drzewie w raju pokonał szatan człowieka - na drzewie Kalwarii pokonał Jezus szatana. Wprawdzie padł w tej walce, ale śmierć Jego była Jego triumfem. Na krzyżu potargał ostatnie pęta. Trzy są łańcuchy, którymi szatan przykuł człowieka do grzechu, ale które Jezus zrywa zwycięsko ręką swoją, darząc człowieka wolnością synów Bożych.

Dwa ich rodzaje poznaliśmy już - dziś poznamy trzeci i ostatni. Pierwszymi, najczęstszymi pętami, to więzy pychy - te Jezus rozrywa bólem i hańbą ciernistej korony. Drugim rodzajem pęt to lekkomyślność, dla której grzech jest głupstwem, drobnostką - te pęta rozrywa Jezus w czwartej i ósmej stacji Swej bolesnej drogi na Kalwarię. Do serc lekkomyślnych, ale czułych na niedolę bliźniego Jezus, w spotkaniu się z ukochaną Matką swoją, znosząc niezmierną boleść-, zdaje się mówić: synu i córko - grzech, za który Ojciec mój mnie i ukochanej Matce mojej tyle każe cierpieć, drobnostką być może. Serca lekkomyślne i zimne jednocześnie, groźbą przyszłego sądu usiłuje zatrzymać na drodze zatracenia: "Jeśli na zielonym drzewie to czynią, cóż na suchym będzie?"

Tak więc i pycha człowieka i lekkomyślność ma już lekarstwo od Boskiego Zbawcy. Z kolei zrywa i trzeci rodzaj kajdan - małoduszność. Są nieszczęsne ofiary grzechu, które nie zrywają swoich kajdan niewoli nie dla pychy- gotowi są bowiem upokorzyć się: nie dla lekkomyślności- rozumieją cały ogrom nieszczęścia grzechem wywołanego, ale z tchórzostwa - dla braku odwagi. Nie mają siły, by zdobyć się na krok stanowczy i zerwać z grzechem. Mniej ich jest niż dumnych, mniej niż lekkomyślnych, ale jednak nie braknie tych dusz - o dobrej wprawdzie, ale słabej woli. Szatan widzi wszystko i korzysta z okazji, czepia się nieszczęsnej ofiary grzechu tej właśnie strony. Sprytny jest i wie, jak sobie z takimi poczynać. Nie mówi im o pysze, bo wie, że nic mu to nie da. Nie mówi im, że grzech to głupstwo, bo wie, że nic mu to nie da. Nie. Do nich inaczej się odzywa: "Słuchaj - szepcze im do ucha- chcesz zerwać z grzechem? A czy wiesz co to znaczy? Kapłanowi nie wystarczy, że mu powiesz, że żal ci tego coś zrobił, on cię zapyta dalej, czy ty postanawiasz nigdy już w życiu do tego nie wracać. Słyszysz? Nigdy już nie grzeszyć! Nigdy! Czy chcesz, czy możesz to przyrzec? A czy ty wiesz, co to znaczy nie grzeszyć? Trzeba głowę pochylić ku ziemie, czoło pokryć posępną powagą, uśmiechem na ustach rozstać się na zawsze, a w sercu żywi ciągły lęk, ciągłą obawę, że przypadkiem można zgrzeszyć. I tak zawsze, i tak do śmierci! Tak będziesz wyglądał, jeśli zdecydujesz się żyć na tej ziemi miedzy ludźmi bez grzechu. Trzeba być dziwakiem, odludkiem, nieznośnym dla siebie i innych".

I na myśl o tym niejedno słabe serce zaczyna wierzyć odwiecznemu kłamcy. Zapomina, czego sam niegdyś doświadczył, zapomina, że właśnie najszczęśliwiej czuł się wtedy, kiedy wstawał od kratek konfesjonału, że wówczas naprawdę miał spokój w sercu, czuł się dzieckiem kochanym i kochającym. Zapomina, jak radością błyszczały wówczas jego oczy, jaka pogoda biła z jego twarzy. Zapomina, że nie było wówczas wybuchu pustego śmiechu. Dusza się śmiała więcej niż usta. Teraz usta się śmieją, dusza płacze. I czuje dusza, że jest chora, że grzech jak wrzód nieznośny nie daje jej spokoju w dzień i w nocy. I pragnie poprawy, wzdycha za pokojem, ale na myśl, że ten wrzód trzeba przeciąć, że z grzechem, który już zrósł się z nią trzeba się rozstać na zawsze, ta myśl przeraża ją i każe jej powtarzać: "Potem! Potem!" Kiedy? Sama nie wie. Bo przecież i potem boleć będzie. O tym jednak nie myśli, bo chodzi jej głównie o to, żeby nie teraz.

I płyną dni, tygodnie, miesiące, a może i lata całe. I dusza w chorobie grzechu jęczy, wije się z bólu, ale do spowiedzi braknie jej odwagi. I szatan się cieszy, bo oto krok tylko, a zdobycz wpadnie w jego szpony na zawsze. Jezus, przyjaciel wszystkich bólem przygniecionych, widzi tę mękę znękanych dusz i serc, i wzrusza Go do głębi niedola człowieka, i płacze nad nią, jak ongiś płakał nad grobem Łazarza, na widok łez ukochanej Magdaleny. I wyciągając ręce woła: "Pójdźcie do mnie wszyscy obciążeni, znękani znajdziecie odpoczniecie. Nie wierzcie nędznikowi, że jarzmo moje jest nieznośne, nie wierzcie! Jarzmo moje jest wdzięczne, a brzemię moje lekkie. Lekkie, bo ja sam unosić je będę na barkach waszych, bo najcięższe brzemię ja wziąłem na ramiona, a wziąłem je, by wam ulżyć ciężaru. Patrz, synu i córko! Oto ramiona moje wyciągnięte, a z jakąż boleścią! Popatrz, i przekonaj się, że trud zerwania z grzechem, na który czekam, niczym jest wobec trudów moich dla ciebie. Synu, jam się zdecydował na tyle dla siebie, a ty nie zdobędziesz się na ten mały dla mnie wysiłek? Wierzę, że ci jest trudno, ale wspomnij, że mnie było wiele trudniej. Niezmierny był trud, niezmierną była ta męka, jakiej Ojciec mój zażądał ode mnie i od Matki dla ciebie.

"Synu ukochany - mówił do mnie Ojciec mój na łonie wieczności- przebaczę człowiekowi wszystkie grzechy, jeśli ty za niego wylejesz wszystką krew. Wrócę człowiekowi godność mego dziecka, jeśli ty zgodzisz się na hańbę ukrzyżowania. Pozwolę mu wiecznie z sobą żyć, jeśli ty zgodzisz się umrzeć dla niego. Synu, takie są warunki pojednania człowieka". Ciężkie mi one były straszliwie, ale zgodziłem się na wszystko dla ciebie.

"Synu i córko, wspomnij jak w Ogrójcu konałem z przerażenia na widok tego, co mnie czekało. Błagałem Ojca o litość, o miłosierdzie nade mną, o oddalenie ode mnie kielicha. Ale Ojciec mój, wskazując mi na ciebie, powtarzał ciągle: "Synu mój, dla niego, dla człowieka to wszystko. Mogę kielich ten cofnąć, ale on zginie. Czy zgadzasz się na to?" Cóż miałem powiedzieć. Żal mi było ciebie. Nie mogłem zgodzić się na twoją zagładę: nie mogłem zgodzić się. I choć krwią spływało wówczas całe ciało, umierające usta jednak szeptały z drżeniem: "Ojcze, godzę się na wszystko, na krzyż, na hańbę, na śmierć - dla nich, dla dusz. Ojcze, bądź wola Twoja".

Ostatkiem sił dochodzi Jezus na szczyt Golgoty. Matka Najświętsza, Jan, pobożne niewiasty stanęły z boku, odepchnięte przez tłum, otaczający zwartym pierścieniem miejsce kaźni. Po chwili oczom Matki Bolesnej ukazał się Jezus obnażony z szat cały spływający krwią z nowo porozdzieranych ran, drżący i bezbronny, niewinny baranek wśród tej bezwstydnej zgrai. O, jakąż niewymowną katuszą było to dla serca Jezusa i Jego Matki! Wiedziała Ona, co się dzieje w sercu Jezusa. I Jego cierpienie było Jej zdwojonym bólem, a ból Matki pomnażał znowu ból Syna.

Przygotowawszy wszystko, kaci powalają na krzyż Jezusa. W powietrzu zapanowała śmiertelna cisza, jakby straszliwe jakieś oczekiwanie. Zamierała jakby natura wobec tego, co teraz miało nastąpić. Nagle przerywa ciszę odgłos uderzenia: początkowo jeden, potem drugi, trzeci. Magdalena pada na ziemię, Jan zasłania uszy, by nie słyszeć tych okropnych odgłosów. A Maryja? Słyszy równie... Nie krzyczy jednak. Nie mówi nic... Podnosi oczy ku niebu i stoi, jakby skamieniała z bólu, milcząca. Bo i cóż mogła by powiedzieć? Czyż są słowa na wyrażenie takiego bólu? Sam Bóg mógł zrozumieć stopień cierpienia tego serca matki, tyle już razy przeszytego, a wciąż żywego, i coraz czulszego. Każde uderzenie młota katowskiego, każdy jego odgłos, te same gwoździe, które wbijały się w ciało Jezusa, przeszywały i serce Matki. Wszystko, co Jezus ponosi w ciele, Maryja ponosi w duszy. Na Kalwarii są w tej chwili dwa ołtarze: krzyż Jezusa i serce Maryi. Ale ogrom ofiary tych dwóch istot najświętszych na ziemi, pozostanie dla nas na wieki tajemnicą, gdyż aby poznać, co cierpiał Jezus, trzeba by być Jego Matką, a aby poznać, co cierpiała Matka, trzeba by być Jezusem.

"Rękę swoją ściągnął nieprzyjaciel na wszystkie kochanie Jej" - mówił prorok o Maryi. Straszne było ściągniecie tej ręki. Od Ogrójca, gdzie ręka nieprzyjaciół Jezusowych podniosła się na niego, ręka faryzeuszów, doktorów i kapłanów synagogi, a właściwie ręka grzechów i występków całego świata, aż do tej chwili, znęcała się nad Nim w straszliwy sposób, i tak zmieniła Jego wygląd, że zaledwie podobny jest do tego, jakim był przedtem. Teraz jednak ręka ta dochodzi do szczytu swej złości. Powala bezbronnego Jezusa na okrutne drzewo, przykłada tępe gwoździe do dłoni, do stóp - i uderza młotem. Kurczy się ciało Jezusowe w nadludzkim bólu, rwą się nerwy i ścięgna, a ta ręka okrutna nie ma zmiłowania, uderza wciąż bezlitośnie.

Ukrzyżowanie Jezusa jest tak strasznym obrazem, że trudno nam słuchać jego dokładnego opisu. Wzdrygamy się, chociaż tyle razy o tym słyszeliśmy, chociaż dziewiętnaście wieków już od tej chwili upłynęło. Jeśli sam opis jest tak pełna grozy, czym była rzeczywistość? Pomyślmy, co odczuwał Jezus? Co musiała odczuwać Najboleśniejsza nasza Matka kochająca Jezusa niezmiernie więcej niż wszyscy, choćby najdoskonalsi ludzie; która nie wyobrażała sobie tej sceny z oddali wieków, ale była tuż, kilka kroków od niej, słyszała wszystko i przeżywała?

Nie, tu jednak nie koniec boleści. Skoro ofiara została przybita do krzyża, tłum rozstąpił się nieco i Matka Najświętsza ujrzała powoli wznoszący się krzyż, a na nim Jezusa. Doprowadziwszy drzewo krzyża do pozycji pionowej, zbliżyli go kaci do otworu wykopanego w ziemi. Jedno pchnięcie, rozległ się stuk, i krzyż ze strasznym wstrząsem wiszącej na nim Ofiary, zsunął się do otworu. Niektórzy święci widzieli w objawieniu, że przy tym wstrząsie tak się rozdarły rany Jezusowe, że kaci przywiązali Go sznurem do słupa, by nie spadł z niego. Ustawiwszy krzyż na swoim miejscu, zasypali kaci otwór ziemią i kamieniami ubijając ją wokoło.

Bracie i siostro - zostaw obraz żołnierzy zajętych podziałem łupów, zostaw Żydów, którzy niesyci jeszcze zemsty, szyderstwami dopełniają miary swego okrucieństwa, zostaw motłoch okrutny w swej bezmyślnej nienawiści, zostaw wszystko. Patrz tylko na Jezusa na krzyżu i Maryję pod krzyżem. Dlaczego aż tyle cierpienia? Dlaczego aż tyle katuszy? Nie umiesz na to dać odpowiedzi! Daje ci sam Jezus: "A ja, gdy będę podwyższon nad ziemię, wszystko do siebie pociągnę". Synu, pociągnąłem za sobą rzesze nauką swoją- i chodziły za mną w głodzie i chłodzie. Silniej pociągałem je cudami swymi - lud czuł, że go kocham, że nędzę jego do litości mnie wzruszały, i na widok cudów jeszcze licznej garnął się do mnie. Ale najsilniej pociągnąłem wszystkich, gdy na krzyżu wyciągnąłem ramiona do ludu mego".

Czy słyszysz ten bezmiar boleści, po to tylko, by ciebie niezawodnie już pociągnąć ku Sobie, by zerwać i ostatnie nawet pęta grzechu, a których sam zerwać nie masz siły? Lękiem przejmuje cię trud poprawy? Patrz co zrobił Jezus, by ten lęk twój pokonać, a słabość twoją wzmocnić! Trudno ci było uniżyć się. On to widział, i oto uniża się, ale aż do bólu i hańby cierniowej korony. Mówił ci szatan że grzech to głupstwo i uwierzyłeś. Jezus na drodze krzyżowej wyprowadza cię z błędu. Teraz lękasz się, że za trudne będzie zerwanie z grzechem - patrz, oto On godzi się na trud krzyża aż do ostatka, aż do zupełnej z siebie ofiary, aż do skonania na krzyżu.

Patrz na Jezusa i Matkę Jego na Kalwarii. Wspomnij, że walcząc z grzechem, walczysz o sprawę Boga, o zdobycie nieba. A czymże jest niebo? Odpoczynkiem po pracy, zapłatą za trudy, nagrodą za zwycięstwo. Tym było ono dla Jezusa, tym było dla Maryi, tym jest ono i dla każdego z nas. Mógł Jezus zdobyć niebo wygodą, radością. Nie chciał jednak: "Mając przed sobą radość - mówi św. Paweł - wybrał krzyż". A wybrał go przez litość dla ciebie. Trudem krzyża zdobył sobie niebo, i wstąpił do niego jako zwycięzca. Tą samą drogą poszła Jego Matka. Ta sama droga czeka i nas. Do nieba wejść musimy jako zwycięzcy.

"Kto zwycięży, dam mu siedzieć z sobą na stolicy mojej, jakem i ja zwyciężył i usiadłem z Ojcem moim na stolicy Jego. Kto zwycięży, uczynię go słupem w kościele Boga mojego, i więcej z niego nie wyjdzie. Kto zwycięży, będzie obleczony w szaty białe, i nie wymażę imienia jego z księgi żywota, i wyznam imię jego przed Ojcem i przed Aniołami Jego". Tak mówi Chrystus, zwycięzca z Kalwarii. Ale aby zwyciężyć, trzeba walczyć, walczyć mężnie, do końca - jak walczył On. Lękasz się trudu walki? Nie myśl, że przed tobą nie było lękliwych. Nie! Takich jak ty już było tysiące. Bracie i siostro, kiedy z grzechem walczyć ci przyjdzie, i widok słabości twojej z jednej strony lękiem cię napełni, a z drugiej podstępne ostrzeżenie szatana: "Nie próbuj, nie dasz rady!" I resztę odwagi ci odbierze- nie stawaj do walki sam. Rzuć się do stóp Ukrzyżowanego, chwyć się Jego krzyża: On da ci moc, w tym znaku zwyciężysz. Zerwiesz pęta grzechu. Piekielnego wroga rzucisz na ziemię, na twardym jego karku postawisz zwycięską stopę, i wtedy ujrzysz się naprawdę wolnym chrześcijaninem, wolnym dzieckiem Boga. Amen.

Rawa Mazowiecka 11.04.1943


Powrót do spisu treści

List do rodziców na Wielkanoc

J.X.P.

Ukochani Rodzice!

Smutny jest Wielki tydzień. Smutek ten jednak nade wszystko udziela się sercom szczerze miłującym Boga. I nic w tym dziwnego, inaczej być nie może. Szczęśliwy to jednak smutek, którego przedmiotem jest cierpiący Bóg, gdyż tu już na ziemi przynosi on z sobą głęboki pokój i bodaj szczęście, a kiedyś zamieni się w wieczne radości. Jakaż to różnica między tym smutkiem, którego źródłem Bóg, z tym, który pochodzi od świata. Tu nadzieja - tam beznadziejna rozpacz, tu ukojenie - tam ból nie do zniesienia, tu nade wszystko jest on tylko początkiem - tam straszliwym końcem bez końca. A mimo to smutek jest udziałem każdego na tym świecie, a wybór jest tylko między temi dwoma. I od wolnej woli człowieka zależy tylko, który będzie jego udziałem. Czyż można się wahać? Czyż można nie wybrać pierwszego? Ale niestety, jak biedny jest człowiek! jak przyćmiony jest jego umysł i osłabiona wola! Jakaż to ogromna większość ludzi ucieka od niego właśnie, by gonić za własnem szczęściem! I mimo wołania umierającego Jezusa biegną po różach do otchłani piekielnych. O my przynajmniej oświeceni światłem naszej świętej wiary umiejmy być mądrymi! Umiejmy tak dźwigać krzyż naszych codziennych przeciwności, trudów i obowiązków, aby kiedyś dobry Bóg mógł go zmienić na koronę chwały, mającą zdobić nas na wieki.

W klasztorze coraz lepiej rozumiem czem w ogóle w planach Bożych jest cierpienie., w które tak obfituje nasza ziemia. W szkole Ukrzyżowanego Jezusa i bolesnej Jego Matki coraz głębszego nabywam przekonania, że " bez boleści nie żyje się w miłości". A pragnąc gorąco, by droga ma Rodzina jak najbardziej ukochała Tego, który najwyższej godzien jest miłości, przesyłam jej z okazji Świąt te właśnie życzenia zrozumienia wartości krzyża. Ponieważ zaś moje wywody same z siebie mogą tylko utrudnić to zrozumienie, zostawiam tę naukę samemu Bogu. "Jeden jest nauczyciel wasz Chrystus" - powiedział Pan Jezus, do Niego też ja się zawracam, by On bezpośrednio uczył tych, ku którym tak żywią wlał w me serce miłość. U Niego, u Niego tylko szukajmy rozwiązania wszystkich trudnych do zrozumienia tajemnic życia, a nigdy usiłowania nasze nie będą próżnemi.

Do widzenia więc u stóp Jezusa, tam zawsze spotkać się możemy i powinniśmy.

Pozdrowienia dla wszystkich wraz z życzeniami "Wesołego Alleluja". Kochający, syn konfr. Bernard Pasjonista. (...)

21.03.1935


Powrót do spisu treści

Boże, kocham Cię

J.M.J. - T.

O Boże, Trójco Przenajświętsza, pragnę Cię kochać i pobudzać innych do miłowania Ciebie; chce pracować na chwałę Kościoła św., ratując dusze, walczące na ziemi i cierpiące w czyśćcu. Gorącem mojem pragnieniem jest całkowicie spełniać wolę Twoją i dojść do chwały, którą, o Panie zgotowałeś mi w królestwie Twojem. Pragnę być świętym, a czuję całą swoją nieudolność i błagam Cię, o Boże, stań się świętością moją. Skoroś, o Panie, tak bardzo mnie umiłował, żeś mi dał jedynego Syna Twego za Oblubieńca mej duszy to nieskończone skarby Jego zasług są zarazem i memi skarbami. Ofiaruję je Tobie z radością, błagając, abyś na mnie patrzał już tylko w zwierciadle Oblicza Jezusowego i w Sercu Jego pałającem miłością.

Ofiaruję Ci, o Boże, wszystkie zasługi Świętych w niebie i na ziemi, akty ich miłości i miłość Aniołów. Wreszcie ofiaruję Ci, Trójco Przenajświętsza miłość i zasługi Najświętszej Panny, ukochanej Matki naszej; przez Jej ręce składam ofiarę swoją. Syn Jej Boski, a Oblubieniec najmilszy duszy mojej, powiedział nam za dni żywota swego: "O cokolwiek prosić będziecie Ojca mego w imię moje, da wam". Mam więc pewność, że prośby moje będą wysłuchane, a wiem, o Boże, że im więcej chcesz dać, tem więcej karzesz pragnąć.

Serce moje, przepełnione niezmiernym pragnieniem, prosi z całą ufnością, byś wziął duszę moją na własność. Nie mogę Cię przyjmować w Komunji św. tak często, jak pragnę; ale, o Panie- wszak jesteś wszechmocnym- pozostań we mnie jako w tabernakulum i nie oddalaj się nigdy z mego serca. Chciałbym Ci wynagrodzić niewdzięczność występnych i błagam, odbierz mi możność obrażania Ciebie, o mój Boże. Jeśli upadnę przez słabość, niechże natychmiast boskie Twe wejrzenie oczyści mą duszę i wyniszczy wszelkie niedoskonałości, jak ogień, który wszystko w siebie przeistacza.

Dziękuję Ci, o Boże, za łaski, jakieś zesłał na mnie, a szczególnie żeś mnie prowadził drogą ciernistą. - W dniu ostatecznym z radością podziwiać Cię będę, trzymającego krzyż jako berło chwalebne, skoro cennym tym krzyżem dzieliłeś się ze mną gdym był na ziemi. Ufam zatem, że i w niebie na podobieństwo Twoje nosić będę na ciele mojem święte znaki Twej męki.

Po wygnaniu ziemskim czeka mnie radość przestawania z Tobą w ojczyźnie niebieskiej; nie chcę jednak pracować jedynie dla tej nagrody, lecz przede wszystkiem z miłości ku Tobie; aby Tobie, o Boże, sprawić radość, aby przynieść pociechę Boskiemu Twemu Sercu, aby Ci pozyskiwać dusze, które Cię wiecznie chwalić będą. U schyłku życia stanę przed Tobą, o Panie, z próżnymemi rękoma, gdyż nie proszę, abyś policzył uczynki moje. Wszystkie sprawy nasze mają skazy w oczach Twoich! Pragnę się przyodziać Twą własną sprawiedliwością i z łaski Twej miłości otrzymać wieczne posiadanie Ciebie, nie chcę innej chwały, innej korony tylko Ciebie, o mój Boże. Dla Ciebie, o Panie, czas jest niczem; jeden dzień jest jak lat tysiące. W jednej chwili możesz mnie przygotować na godne stawienie się przed Tobą.

Pragnąc, aby całe życie moje było jednym aktem doskonałej miłości, oddaję się na całopalną ofiarę Twej Miłości Miłosiernej; wyniszczaj mnie bezustannie; przelewaj w serce moje strumienie nieskończonej miłości przepełniające Serce Twoje, abym stał się, o Boże, męczennikiem Twej świętej miłości. Niechaj to męczeństwo przygotuje mnie do stawienia się przed Tobą bez zmazy grzechowej, a potem niechaj mnie o śmierć przyprawi, aby dusza moja mogła bezzwłocznie zatopić się w Twej Miłości pełnej Miłosierdzia.

Boże, kocham Cię i ufam bez granic. A jak dowiodę Ci tego? Wiem, o Panie, że dusze prawdziwe Cię kochające oddają się tobie całkowicie, i heroiczną ofiarą z siebie samych pragną uczcić Twe doskonałości. Za ich przykładem i ja iść pragnę. Ale jaką ofiarą z siebie mam jeszcze uczcić Twą Miłość Miłosierną? Wybierać ja, Panie, nie umiem; a raczej chciałbym wybrać taką, któraby zawierała w sobie wszystkie inne. Boże mój, Ty mnie rozumiesz! Oddaję się więc, Panie, Tobie całkowicie, aby się we mnie spełniła Najświętsza Wola Twoja. Pragnę zaspokoić wszystkie pragnienia Twego Najśw. Serca i te także, które dajesz poznać duszom jedynie najbardziej uprzywilejowanym, najgoręcej Cię kochającym. Boże mój, wszystko czegokolwiek zapragniesz ja biedne, a mimo to tak bardzo przez Ciebie umiłowane stworzenie, dzisiaj Ci to daję, oddając się Tobie na całopalną ofiarę miłości bez żadnych z siebie zastrzeżeń. Miłości moja, rób ze mną cokolwiek zapragniesz a moim ostatnim wyrazem będzie zawsze i wszędzie: B o ż e k o c h a m C i ę.

Za każdem uderzeniem serca mego pragnę po nieskończone razy ponawiać te ofiarę moją, abym, gdy się już rozproszą cienie śmierci wiecznie ją Tobie mógł powtarzać, o Boże, jedyna Miłości serca mego i części ma na wieki. Amen.

Konfrater Bernard od Matki Pięknej Miłości, Pasjonista niegodny. W święto św. Macieja Apostoła i oktawę Męki Pańskiej, w dniu II odnowienia mych ślubów 25 II 1936 r.

Modlitwa zapożyczona od św. Teresy od Dzieciatka Jezus. 21-letni seminarzysta Bernard przepisał ten tekst zapewne z "Dziejów duszy" (wyd. w r. 1930). W modlitwie znajduje się fragment nie pochodzący od św. Teresy, w którym Bernard oddaje się Bogu "na całopalną ofiarę miłości"; fragment ten zaznaczono kursywą.


Powrót do spisu treści

Niedziela misyjna

Bracia drodzy, w szeregu nauk pokazałem wam, jak szczęśliwy jest człowiek posiadający wiarę, jak niezmierny dowód swej miłości ku nam dał nam Bóg, dając nam nieomylnego nauczyciela prawdy- papieża. I jak smutny, jak godny największego politowania jest ten, kto światła wiary jest pozbawiony.

Dziś chcę wam przypomnieć, że takich istot nieszczęśliwych są miliony. Że miliony wyciągają do nas, uprzywilejowanych dzieci Boga, błagalne dłonie, żebrząc współczucia, żebrząc litości, pomocy.

I w ich to imieniu, ja wasz i ich brat zarazem, dziś do was się odzywam, do waszego serca dziś pukam. Bracie i siostro, pomocy, pomocy dla misji!

Ty się cieszysz skarbem wiary- i słusznie- Ale wspomnij, proszę, na te miliony. Co się z nimi stanie? Kto im ukaże Krzyż? Kto im powie, że jest Bóg, który ich kocha, który narodził się jak my, żył jak my, cierpiał jak każdy z nas cierpi? Nie- cierpiał więcej niż my wszyscy razem moglibyśmy wycierpieć, że w końcu umarł na krzyżu dla nas, dla naszego szczęścia, dla człowieka, którego ukochał bez granic, który kocha człowieka, który myśli o nim, troszczy się o niego, który kocha niezmiernie?

Kto im powie, że tam w górze jest i drugie serce pełne litości, współczucia, pragnące tylko dobro czynić wszystkim, ale najwięcej nieszczęśliwym? - Serce, bijące ku człowiekowi miłością więcej niż matczyną, Serce Niepokalanej Panienki?

Kto ich pouczy, że śmierć to nie tylko bezlitosne potarganie najczystszych, najświętszych węzłów miłości, ale to także początek innego życia- początek radości, pokoju bez końca?

Kto im powie to wszystko? Nikt! Mają tak pozostać na zawsze, bez żadnej zmiany na lepsze, bez żadnej nadziei, owszem- coraz większej beznadziejności, w coraz większej rozpaczy.

Bracie i siostro! Jeśli ty, która ma światło wiary, która wierzysz w ojcowskie rządy Opatrzności nad sobą, która masz pomoc modlitwy, sakramentów świętych i kapłana spieszącego ci z pomocą na każde twe żądanie-, jeśli to mimo wszystko tak często wijesz się z bólu pod gniotącym ciężarem losu, jeśli tak łatwo przychodzi ci na myśl, że życie tej ziemi jest nie do zniesienia, to- pomyśl proszę, co się dziać musi w milionach dusz, tych istot nieszczęśliwych, które z jednej strony cierpią to samo, a często wiele więcej od ciebie, a z drugiej strony nie mają odrobiny tej pomocy, z jakiej ty pełną dłonią korzystasz, nie mają oni promyka tej nadziei lepszego jutra, która ciebie niby jasna gwiazda betlejemska prowadzi przez życie?... Jeśli na to wszystko wzruszysz może ramionami, dodając: "Co mnie tam obchodzi?"- to, wybacz, że powiem ci jasno bez ogródek: Marne jest serce w piersi twojej, marna dusza twoja, marny straszliwie twój charakter. Widzieć kogoś w ostatecznym nieszczęściu, móc mu pomóc, móc pomóc nawet z łatwością, czuć się naglonym do tej pomocy i od wewnątrz przez własne serce i z zewnątrz przez usta kapłana, a zatem przez usta Boga samego - i na to wszystko, jako całą odpowiedź wyrazić kilka westchnień współczucia tylko, a potem zapomnieć o wszystkim i powiedzieć: mam swoje kłopoty- to naprawdę nieludzkie, to naprawdę podłe, to nikczemne straszliwie. To wobec ludzi. Ale gorzej wobec Boga! Bóg kazał nam się kochać jak bracia i siostry, i kochać nie słowem tylko, ale czynem, czynem przede wszystkim.

Kto nie świadczy pomocy bliźniemu czynem, kiedy może i powinien, ten go nie kocha. Kto nie kocha bliźniego, ten nie kocha Boga. Kto nie kocha Boga, ten z Nim razem żyć nie może na wieki.

Nie wierzysz? Powiesz, że to może tak tylko naciągane przez księdza do owego celu? Posłuchaj zatem: Czy pamiętasz, co mówił Chrystus o Sadzie Ostatecznym? Czy pamiętasz jaki zapowiedział wyrok, który sam kiedyś wydać ma na ludzkość?

Może nie? - to ci przypomnę. Do odrzuconych zwróci straszliwe ostatnie słowo: "Precz ode mnie przeklęci w ogień wieczny!" Za co? Za jakie zbrodnie? Co im wówczas przypomni? Co im wyrzucać będzie? Czy może ich morderstwa za życia ziemskiego popełnione? Czy grabieże? Czy cudzołóstwa? Czy może ich wzajemną nienawiść? Czy wreszcie gwałcenie dni Jego czci poświęconych? - Nie! Nie to Chrystus im przypomni w ostatni ten dzień. Więc co? Wiec za co ten straszliwy, nieodwołalny wyrok odrzucenia? Za co? Za kamienne serce, za serce nieczułe na potrzeby bliźniego. To im przypomni, to im wyrzucać będzie, i za to ich potępi: "Precz ode mnie, albowiem w osobie bliźnich waszych Ja, Ja sam, byłem głodny a nie daliście mi jeść, pragnąłem a nie daliście mi pić, byłem nagi, a nie okryliście mnie, byłem w więzieniu a nie odwiedziliście mnie. Precz zatem, precz ode mnie w ogień wieczny!"

Słyszałeś bracie, słyszałaś siostro? Taki wyrok zapowiedział sam Chrystus. Dziś zatem przypomnij sobie, że tam w odległych krainach misyjnych każdy poganin jest głodny prawdy Bożej, spragniony poznania Boga, nagim bo bez Jego łaski, w więzieniu, bo w okropnych ciemnościach swej niewiary. Opuścić go, to opuścić Chrystusa - Pomóc mu, to pomóc samemu Chrystusowi.

A zatem, jak mogę pomagać? Najpierw nieść pomoc materialną. Potrzeby misyjne są ogromne. Brak im po prostu wszystkiego: od kielicha do Mszy świętej do igły, do nitki, do zwykłego guzika. Tak, nawet takich drobnostek misja potrzebuje. Co więcej, drobnostki te mają dla każdej misji znaczenie ogromne, zaufanie bowiem pogan zdobywać trzeba najczęściej takimi właśnie drobnostkami. Ale i tych drobnostek misjom brakuje, i jakże często? Skąd je zdobyć? Trzeba kupić. Skąd na to znajdą się pieniądze? Od was: od ciebie, bracie i siostro tutaj dziś w tym kościele obecna. Spodziewa się od ciebie, oczekuje, ciebie o nie prosi, błaga gdzieś daleko zmęczony, znękany misjonarz. Dla dusz, dla zbawienia dusz!

Nie mów, że trudno ci coś dać. Że samemu nie wystarcza. Nie mów. Tego mówić nie wolno! Nie wierzę, i jeszcze raz powiem- nie wierzę. Chciej, a będziesz mógł dać. Ale chciej naprawdę. Nie mów: nie mogę! Bo tym słowem- trudno- nie uwierzę. Bo co innego mówi mi twoja osoba, na którą w tej chwili patrzę. Warunki życia są dziś bardzo trudne, prawie niemożliwe- prawda! Wszyscy mi przyznacie. Jest wojna, ceny są ogromnie wysokie, a pensja jest skromna - prawda! A jednak masz co jeść, masz się czym okryć. Nie widzę, byś upadał z wycieńczenia, z głodu. Nie widzę cie w łachmanach - owszem, widzę wszystkich przyzwoicie, elegancko nawet ubranych. I skąd się bierze to wszystko?- to tajemnica. Tak, tajemnica własnego interesu. Gdy chodzi o osobiste dobro, to nawet przy znikomych środkach żyje się dobrze. Ale kiedy chodzi o pomoc dla innych, dla kogoś dalszego - wtedy najłatwiej powiedzieć: Nie stać mnie na to, choć w domu nie brak pieniędzy i na rzeczy naprawdę zbędne.

Bracia, nie bądźmy samolubni, zaskorupiałymi we własnym interesie. Miejmy serce otwarte na potrzeby innych. Niechaj tu między wami nie będzie ani jednego, nikogo - powtarzam, ani jednego! - kto by nie dał coś od siebie na misje. Tu chodzi o dusze, o dusze nieśmiertelne, które przez wieki dziękować wam będą. Możesz dać dużo?- daj, proszę cię otwarcie, daj jak najwięcej! Za dużo nigdy nie będzie. Nie możesz dać wiele, daj mało. Ile cię stać, choćby złotówkę, choć 50 groszy, choć 20 groszy. Wobec ludzi śmieszna taka ofiara- wobec Boga twa szczera wola śmieszna nie będzie nigdy. Ale daj każdy, który mię tu dziś słuchasz. Daj koniecznie!

To pierwsza pomoc dla misji - pomoc pieniężna, pomoc ogromnej doniosłości. Ale jest druga - jeszcze ważniejsza, i łatwiejsza jednocześnie: ta druga pomoc to modlitwa. "Proście Pana Żniwa, aby posłał robotników na żniwo swoje"- rozbrzmiewa dziś w całym Kościele.

"Proście! Proście!"- woła do nas Zbawiciel.

Bracie, siostro! Rozumiesz potrzeby misji, chcesz wiele dla nich zrobić?- módl się wiele, a zrobisz wiele. Nie możesz dać tyle, ile chciałbyś - inni dadzą za ciebie. Ty módl się, by dali. Pali cię pragnienie nawracania dusz? Może zachwyca cię powołanie misjonarza, misjonarki, która krew własną daje za braci swoich? - a nie możesz iść w ich ślady, módl się. Inni pójdą za twoją modlitwą. Inni i życie i krew swą nawet oddadzą, ale ty módl się o męstwo, o siłę dla nich.

Bracia! Proszę was z serca: módlcie się za misje! Módlmy się wszyscy wiele. Módlmy się gorąco. Niechaj dzień dzisiejszy będzie naprawdę kampanią modlitwy za misje. I nie tylko dzisiejszy. Więcej ich niech będzie, ale dzisiejszy szczególnie. Z modlitwą łączmy ofiarę. Pamiętajmy dobrze, że nawrócenie świata, to dzieło przede wszystkim modlitwy, ofiary, miłości. Św. Bernard mówi, że Bóg chce zbawić świat nie przez chłód logiki rozumowań, przekonań, ale przez ciepło miłości. I tak postępował Chrystus.

Wielkim był Jezus, kiedy ucząc rzesze mówił tak, jak żaden człowiek nie mówił. Większym był Chrystus, kiedy czynił cuda, jakich nikt przed nim nie czynił. Ale największym był Chrystus, kiedy konał na krzyżu dla zbawienia człowieka. Miłością ofiarną zbawił świat On, Bóg i Król. - Miłością ofiarną mamy zbawić dusze braci naszych i my, Jego poddani.

Idźcie moi kochani, do spowiedzi za misje, przyjmijcie Komunie święte za misje- i to nie raz, często, ofiarujcie różaniec święty za potrzeby misji - nieraz, często, jak najczęściej. O, jakże radowałoby się Serce Boże, gdyby cały ten tydzień dzielący nas od uroczystości Chrystusa Króla został przez nas poświecony misjom! To byłoby najpiękniejsze, a Sercu Bożemu najmilsze przygotowanie do tej wielkiej uroczystości.

Za tydzień czcić będziemy Zbawcę naszego, jako Króla naszego i Pana. Za tydzień pierś nasza wzbierać będzie dumą, na myśl, że jesteśmy poddanymi takiego właśnie Króla. Czyż nie prawda? Ale czy wiecie, o co temu Królowi naszemu chodziło najwięcej, o czym myślał i mówił najchętniej, czego pragnął najgoręcej, co było nicią przewodnią, pokarmem codziennym Jego życia? Zapytajcie o to złotej księgi Ewangelii. Tam każda strona mówi o tym jasno.

Pewnego dnia- opowiada św. Jan- Pan Jezus zbliża się z uczniami do jednego miasta. Czuje się głodny i zmęczony bardzo. Siada zatem na trawie przy studni, apostołowie zaś udają się do miasta, by kupić żywności. W międzyczasie przychodzi po wodę niewiasta. Jezus zaczyna z nią rozmowę. Dziwny obrót bierze ta rozmowa. Jezus porusza pewną sprawę, bardzo niemiłą, drażliwą dla niej. Czyni to jednak w sposób tak delikatny, tak właściwy swemu Sercu, ze wkrótce zyskuje całe jej zaufanie. Zdobywa tę biedną istotę całkowicie dla siebie. Początkowo zarozumiała kobieta odzywa się doń z wyraźnym lekceważeniem, przez "ty". Powoli zaczyna tytułować "panie". Rozmawiając dalej, widzi w Nim "proroka". Aż wreszcie - pełna radości, uniesienia, entuzjazmu - uznaje Go i czci jako "Mesjasza", zapowiedzianego i oczekiwanego przez wszystkich. Takim jest Jezus zawsze dla tych, którzy ze szczerym sercem do Niego się zbliżają. Nadchodzą jednak Apostołowie, i dziwią się - mówi Ewangelia - "że rozmawiał z niewiastą". Tak, tego Żydzi publicznie nie zwykli robić. Lekceważyli kobietę - mniej niż poganie, to prawda, ale jednak lekceważyli. A już nie do pomyślenia było, by kobiecie tłumaczono Prawo Zakonu. A tak właśnie robi w tej chwili Jezus. Zbyt wielkim już był ten ich Mistrz, by mogli Mu zwrócić na to uwagę. Dziwią się, ale nie mówią nic. Samarytanka oddala się. Uczniowie zapraszają Mistrza do posiłku: "Mistrzu, jedz". Ale - dziwna rzecz - Jezus patrzy tylko na oddalającą się Samarytankę i nie odpowiada nic, jakby nie słyszał. Apostołowie proszą ponownie: Mistrzu, jesteś zmęczony, głodny - oto chleby!" Jezus przerywa wreszcie milczenie. Ale daje im odpowiedź jakąś dziwną, tajemniczą, niezrozumiałą: "Ja - mówi - mam pokarm, o którym wy nie wiecie". Zdumienie Apostołów wzrasta: "Czyżby Mu już ktoś przyniósł jeść? Niemożliwe!" A Jezus, patrząc ciągle na malejącą już w dali niewiastę, i obejmując swoim Boskim wzrokiem tę rzeszę Samarytan, którzy nawróceni przez nią przyjdą tu wkrótce wyznać Mu swą wiarę, mówi w uniesieniu: "Ja mam pokarm, o którym wy nie wiecie. Moim pokarmem jest, abym czynił wolę Tego, który mnie posłał, abym dokonał dzieła Jego, jaki mi zlecił". A powstając i ukazując Boską prawicą na bielejący już w dali cały zastęp Samarytan, zdążających ku Niemu, tak kończy z zapałem: Czyż nie mówicie, że za cztery miesiące będą żniwa? A oto ja wam mówię: patrzcie, podnieście oczy wasze i oglądajcie krainy już gotowe do żniwa!" (J 4,35).

"Żniwo wielkie, ale robotników mało. Proście tedy pana żniwa, aby posłał robotników na żniwo moje". (Mt9,37)

Oto rzeczywista postać Zbawiciela naszego. Wypełnić wolę Ojca, zdobywając dlań dusze nieśmiertelne - oto wszystko dla Niego! Oto Jego pokarm, oto sprawa jedynie Go obchodząca! O niej myślał ciągle, o niej mówił ustawicznie, dla niej jedynie żył, za nią - tylko za nią - umarł. Na krzyżu wydał rozdzierający jęk: "Pragnę!" Paliło Go straszliwe pragnienie cielesne, to prawda, ale stokroć większe pragnienie paliło Jego Najświętsze Serce - pragnienie ocalenia dusz, które, jeśli zginą, to na wieki. Ostatnią kroplę krwi wylał. - Niestety, dla wielu, dla milionów, na próżno, jeśli ty, bracie i siostro, nie pospieszysz im z pomocą.

Bracia drodzy i siostry kochane! Pocieszmy Serce konającego za nas Boga. Ratujmy dusze nieśmiertelne. Ratujmy Chrystusa w ginących braciach naszych! Ratujmy wszyscy, i ratujmy dziś szczególnie. Amen.

Rawa Mazowiecka 18.10.1942


Powrót do spisu treści

Święty Paweł od Krzyża

"A my opowiadamy Jezusa Chrystusa, i tego Ukrzyżowanego"

Bracia drodzy! Zgromadziliśmy się tu dzisiaj, by po raz pierwszy od pięciu lat złożyć hołd czci i miłości wielkiemu rycerzowi, wielkiemu bohaterowi Krzyża Jezusowego- św. Pawłowi od Krzyża. Wywyższył go Bóg w niebie i na ziemi, bo godnie odpowiedział Paweł wezwaniu Boga. Spełnił wolę Jego wiernie, choć wola ta nie była dla św. Pawła łatwa. Nie! Bóg żądał od niego wiele.

Jak niegdyś do wielkiego Apostoła narodów, tak i do św. Pawła od Krzyża rzekł Bóg: "Ukażę ci, ile dla imienia mego cierpieć ci przyjdzie". I Paweł cierpiał wiele. Krzyż boleści, krzyż utrapień wszelkiego rodzaju towarzyszył mu przez całe życie. Ale św. Paweł nie uciekał od krzyża. Nie skarżył się na krzyż. Przeciwnie - on ten krzyż ukochał, a ukochał go całą duszą, całym sercem. Dlaczego? Bo wpatrywał się ustawicznie w krzyż Jezusowy. I ten krzyż był wszystkim dla niego. Był księgą, którą czytał. Był pokarmem, którym się posilał. Był odpocznieniem, którego szukało serce jego..., był oddechem duszy jego i całym życiem jego. Dla krzyża Jezusowego, dla szerzenia jego królestwa Paweł żył i trudził się, cierpiał i umierał: I przez ten krzyż Jezusowy zapisał się złotymi literami w dziejach Kościoła.

Kim był św. Paweł od Krzyża?

Urodził się w mieście Ovada, we Włoszech, w r. 1694, z rodziny szlachetnej i bogatej - nie tyle w dobra doczesne, ile raczej duchowe. Od wczesnego dzieciństwa dawał dowody niezwykłego swego przyszłego powołania, swojej miłości do Ukrzyżowanego. Kiedy przy czesaniu dziecko płakało, matka wkładała w rączęta krzyżyk, mówiąc: "Patrz, dziecię moje, ile cierpiał dla ciebie dobry Jezus". I dziecko milknie, przestaje płakać. A gdy matka kończy opowiadanie, Pawełek prosi: Mamo, mów dalej o cierpieniach Jezusa. Wzrastając w lata, wzrasta i w miłości do cierpiącego Zbawiciela. Dla Jezusa pragnie i on cierpieć, by cierpieniem i ofiarą dowieść Jezusowi swojej gorącej ku Niemu miłości. I oto zaczynają się posty Pawła, długie czuwania w późną noc, biczowania i coraz większy pociąg do samotności. Tak było od wczesnej młodości. Mijają jednak lata i nadchodzi dlań czas wyboru stanu. Rodzina, a szczególnie krewny jego, proboszcz myśli o dobrej dla Pawła partii małżeńskiej. Zostawia mu w spadku ładny majątek, byle tylko małżeństwo doszło do skutku. Paweł jednak ma zupełnie inne zamiary. Przedstawiony tej, którą mu wybrano za towarzyszkę życia, nie podnosi nawet na nią oczu. Z majątku zapisanego sobie, zatrzymuje tylko brewiarz, a zwracając się do krucyfiksu, woła z zapałem: "O Jezu Ukrzyżowany, oświadczam, że z całego tego majątku zatrzymać chcę tylko brewiarz kapłański, bo Ty sam wystarczasz mi za wszystko".

I rzeczywiście, Krzyż Jezusowy wystarczył mu za wszystko. Opuszcza rodzinę, zostawia majątek, wyrzeka się nadziei małżeństwa, składa odzienie świeckie, nawet nazwisko rodzinne, Paweł Danei, zamienia na inne: "Paweł od Krzyża", by służbie Jezusa Ukrzyżowanego poświęcić się niepodzielnie. Oderwany od wszystkiego, a przyodziany w gruby habit, usuwa się na samotność, by jak kiedyś Magdalena, trwać u stóp krzyża, kochać, cierpieć i wyniszczać się z miłości dla tego Boga, który z miłości ku niemu tak bezgranicznie chciał się wyniszczyć. Unikał hałasu świata, szukał ciszy, szukał samotności. Ale długo tam nie mógł pozostać. Sława niezwykłego życia rozeszła się wokoło. Biskupi wzywają go do pracy nad ludem. Paweł, posłuszny ich wezwaniu, spieszy. Spieszy z radością. Nie wystarcza mu bowiem, że sam płonie miłością Krzyża, on pragnie, by i innych serca płonęły. I oto, jak niegdyś wielki Paweł apostoł, głosi on Chrystusa, i tego Ukrzyżowanego. Chlubi się - nie w czym innym, jak tylko by się do Niego upodobnić. Ale i tego za mało. Nie wystarcza mu, że sam głosi. Pragnie, by królestwo Krzyża Jezusowego szerzyło się coraz potężniej, i coraz szybciej. Gromadzi więc wokół siebie towarzyszów, przyodziewa ich w czarny habit, jako znak żałoby po śmierci Syna Bożego, do piersi przypina znamię krzyża, jako jedyne ich godło. Wreszcie uroczystą przysięgą zobowiązuje ich do użycia wszystkich sił, by szerzyć po świecie królestwo Krzyża Jezusowego, tego Znaku zwycięstwa Jezusa.

Tak powstaje Zgromadzenie Krzyża i Męki Jezusowej - zgromadzenie Pasjonistów - którego on, Paweł od Krzyża, staje się chlubnym założycielem. Bóg błogosławił trudom swego sługi, bo na to błogosławieństwo zasłużył. Spełnił polecenie swego Patrona, Pawła Apostoła! "Walcz, jako dobry żołnierz Chrystusa!". Paweł walczył. Walczył niestrudzenie, walczył mężnie, walczył sam, i do walki zaciągnął innych, stając na ich czele. Wsparty na krzyżu jako o miecz, bronił praw Boga na świecie. Walczył i zwyciężał. Jako misjonarz, patrzył na setki i tysiące dusz, które wracały do Boga, wracały z radością do stóp Ukrzyżowanego. Jako założyciel widział, jak jego zgromadzenie wzrasta i rozwija się, mimo silnych zewnętrznych zakusów piekła, usiłującego zniszczyć dzieło Boże.

I my dziś, tu ku jego czci zebrani, jesteśmy świadkami jednego z tych zwycięstw Krzyża Jezusowego. "Bramy piekielne nie zwyciężą go" - powiedział Chrystus do Piotra o swoim Kościele. Wrogowie zaś Jego wołali: "A jednak zwyciężymy!" Kto miał rację? Oto widzimy dzisiaj ... Pan Jezus powiedział: "Nie samym chlebem człowiek żyje, ale wszelkim słowom, z ust Boga pochodzącym". A nasi praojcowie tę prawdę wyrażali w pięknym przysłowiu: "Potrzeba chleba, ale bardziej nieba". A wrogowie Krzyża Jezusowego mówili zupełnie przeciwnie: Nie potrzeba nieba, potrzeba tylko chleba! Potrzeba nam chleba, potrzeba spichrza, a Kościół, o niebie mówiący, nie potrzebny. I zamiast kościoła był spichrz. (Podczas okupacji kościół OO. Pasjonistów w Przasnyszu zamienili Niemcy na spichrz, przyp. O.D.B). I zamilkły dzwony kościelne, pogasły świece na ołtarzu, zagasła wieczna lampka, ustały dźwięki muzyki a zamiast rzewnych pieśni naszych zaległa tu cisza grobowa. Tak było cztery lata bez mała. Cztery lata dom Boży świecił pustkami. Cztery lata świątynia Pańska patrzeć musiała na wzgardę, poniewierkę, zbezczeszczenie. Serce się ściskało, oczy łzami zachodziły, wyglądając godziny zmiany. Cztery lata trwała poniewierka. Ale oto wybiła godzina zwycięstwa. I widzimy jak krzyż Chrystusowy znowu świeci. Po hańbie Wielkiego Piątku, przyszła chwała Wielkiej Niedzieli. Radością biją serca nasze na myśl, że znowu gromadzić się będziemy tu u stóp pięknego wizerunku Krzyża Jezusowego, tu u stóp ukochanej Matki naszej. Że świątynia ta znowu rozbrzmiewać będzie rzewnymi pieśniami polskiej ziemi naszej. Cieszymy się, że trudem naszym mogliśmy się do tego przyczynić.

Teraz pozostaje nam jeden jeszcze obowiązek: dołożyć wszystkich sił, by ta świątynia Pańska, ten klasztor wrócił do dawnej świetności. Chciano usunąć Chrystusa z kruchty. Chciano rozbić mury świątyni. Bóg nie pozwolił na to. Posłużył się do tego waszym przywiązaniem do wiary ojców. "Na barkach nosić będziemy zboże, ale niszczyć świątyni Pańskiej nie pozwolimy!" I słowa dotrzymaliście. Chwała tobie, ludu, Bogu i wierze oddany! I oto dziś Pasjoniści, synowie św. Pawła od Krzyża, wrócili do tej świątyni..., a lampka znowu świeci...

Bracia i siostry! Bóg od sześciu prawie lat okazuje nam zagniewane swe oblicze. Dla nieprawości naszych i naszych braci, dosięga nas krążącą ręka Boża. Gdzie się obejrzysz, tylko łzy. Tylko wzdychanie, tylko jęki, że serce się ściska i łez już brakuje.

Na ziemi nigdy za dobrze nie było, ale dzisiaj niedola ludzka takie przybrała rozmiary, że włosy na głowie stają, a człowiek podnosząc błędne ze zgryzoty oczy do nieba, pyta: "Dlaczego tyle bólu, tyle udręki, tyle okropności? Miasta zburzone, wsie spalone, pola odłogiem leżące! Wszystkiego nam braknie: odzienia braknie, chleba braknie, łyżki strawy braknie; dachu nad głową braknie. A jeśli masz dach nad głową, a jeśli masz mieszkanie, to w mieszkaniu pustka, to w mieszkaniu największy brak - brak najdroższych sercu istot. Matko, gdzie twój syn? Gdzie twoja córka? Gdzie dziecko, któreś stał pieczołowitością chowała? Nie masz go! Straciłaś je. Może w więzieniu zginął, może od kuli padł, może bomba go rozniosła, może na stryczku zginął za świętą sprawę?

Żono, gdzie mąż twój? Synu, córko, gdzie ojciec i matka twoja? Gdzie nasi bliscy, krewni, przyjaciele, znajomi? Nie masz ich - próżno ich oczy nasze szukają. Odeszli w zaświaty, odeszli przedwcześnie -za świętą sprawę! Oto cierpienie stało się naszym chlebem. Łzy napojem, a jęki naszą modlitwą codzienną!

Dlaczego? Dla grzechów naszych.

Bóg prawa swego lekceważyć nie pozwoli. "Któż Mu się oparł i miał pokój?"- pyta prorok. Nie daje człowiek Bogu co Bożego, zabiera więc Bóg człowiekowi co ludzkiego. Niedowiarkowie śmieją się z tego: "Plotą księża banialuki o grzechu, o gniewie Boga, o karze za grzechy ...". Ale my o wierze ojców wiemy, że "bez Boga ani do proga".

Jak droga do poprawy ciężkiej niedoli?

Naprawić krzywdę Bogu wyrządzoną. Powstać z grzechów, a dawne pokutą obmywać. "Jeśli pokutować nie będziecie, wszyscy społem zginiecie!". Patrzmy na praojców naszych. I oni grzeszyli jako i my grzeszymy, ale oni i pokutowali, ucząc nas, jak i my pokutować mamy. Pamiętali o słowach Proroka, zwróconych do Nabuchodonozora: "Grzechy twoje jałmużnami okupuj!" I dawali hojne jałmużny. I budowali kościoły i zdobili je jak tylko mogli. I to wspaniałe świątynie, które po nich zostały, są najwymowniejszym pomnikiem ich wiary, ich pokuty.

Bracia i siostry! Teraz, kiedy niedola niby żelaznymi obręczami ścisnęła wszystkich nas, do Boga się zwróćmy! U Boga szukajmy ratunku! Bo "bez Boga, ani do proga". Okażmy miłosierdzie nad niedolą ludzką. Bracia, bądźmy godnymi synami ojców naszych, i dbajmy o wspaniałość domu Bożego. Syn Boży powiedział, że kubek wody zimnej podany bliźniemu, nie zostanie bez nagrody. O ileż większą nagrodę uzyska ten, kto Bogu samemu składa dary w ofierze.

Kiedy Magdalena wylała na nogi Jezusowe cenny olejek, wartości 300 denarów, tj. 400 zł wartości przedwojennej, apostołowie oburzali się: "400 złotych straconych! Ileż ubogich można by poratować!" Ale Pan Jezus nie pochwalił Apostołów. Nie! Pochwalił szczodrobliwość Magdaleny: "Czemu się naprzykrzacie tej niewieście? Dobrze zrobiła: zaprawdę powiadam wam, gdziekolwiek opowiadać będą Ewangelię, i o tym, co ona dla mnie zrobiła opowiadać będą ku jej pamięci". Salomon, widząc jak lud ochotnym sercem składa ofiary, modlił się z radością do Boga: "Panie Boże, w szczerości serca mego ochotniem ofiarował Ci wszystko, a Twój lud, który tu się znalazł, widziałem z wielkim weselem ofiarujący Tobie dary. Boże Izraela, zachowaj tę wolę serca ich"

Oto zachęta dla nas. Jałmużną starajmy się ubłagać zagniewane oblicze Ojca Niebieskiego - jałmużną daną bliźniemu potrzebującemu, jałmużną daną kościołowi, świątyni Bożej. Chcemy budować świątynię Bożą, was prosimy o pomoc. Pomagajcie ofiarą, datkiem, pracą (kaplica, ambona, św. Anna, szyby, chór, katafalk, świece, zakrystia, bielizna kościelna).

Pomagajcie modlitwą - gorąco prosimy o modlitwę, tej najwięcej nam potrzeba, byśmy budując odzyskaną świątynię zewnętrzną, budowali świątynię serc i dusz waszych.

Przasnysz, 29.04.1945


Powrót do spisu treści

W Krzyżu pociecha

Kazanie w uroczystość św. Andrzeja Apostoła.

Bracia drodzy! Dziwnym, jakimś innym człowiekiem niż my, był św. Andrzej. Ubiega się o to, od czego my uciekamy. Co nas napełnia grozą, jego napełnia szczęściem. I za czym my gonimy, za czym tęsknimy, od tego on ucieka.

Tak, słowo Krzyż, cierpienie, boleść - dreszczem nas przejmuje, napełnia grozą jak może nic na świecie. Wszystko gotowiśmy oddać, byle uniknąć cierpienia. A św. Andrzej kochał cierpienie, pożądał go, tęsknił za nim- i jak bardzo! Kiedy ujrzał krzyż dla siebie zgotowany, z jego piersi wyrwał się okrzyk dla siebie nieopisanej radości: "O krzyżu przedziwny, krzyżu od tak dawna upragniony, tak serdecznie umiłowany, tak nieustannie szukany - i wreszcie tak pożądającej cię duszy zgotowany! Zabierz mnie ludziom, a oddaj mnie Mistrzowi mojemu".

Tak wołał św. Andrzej na widok narzędzia swej męki. Za krzyżem, od którego my uciekamy, on tęsknił.

Dziwne to dla nas, nieprawdaż? A jak godne zazdrości! Jak byłoby ci dobrze na ziemi, gdyby cierpienie nie smutkiem, ale radością, nie lękiem ale otuchą serce twe napełniało. Niestety, - myślisz sobie- próżne to pragnienie. Święci mogli tak mówić, bo to byli święci- ludzie wyjątkowi, ale nie ja, nie my. A jednak nie. Myśląc tak, mylisz się grubo, bracie i siostro. Między świętymi byli ludzie wyjątkowi, od urodzenia uprzywilejowani, ale większość z nich była zupełnie do nas podobna. Byli oni słabi jak my, niekiedy nawet słabsi od nas. Nie wierzycie może? Posłuchajcie św. Andrzeja: "O jak trwożliwie uciekałem - mógłbym ci powiedzieć - jak trwożliwie uciekałem z ogrodu oliwnego. Opuściłem Mistrza mego, bo lękałem się cierpień dla Niego. Lękałem się jako i inni, jako Szymon Piotr, brat mój, jako i ty lękasz się dzisiaj. Twarde mi się zdały słowa Mistrza mego: "Kto chce iść za mną, niech zaprze samego siebie, weźmie krzyż swój i idzie za mną". Byłem słaby. Krzyż mnie przerażał. Uciekałem od niego, uciekałem długo. Tak było na początku. Ale stało się coś, co zmieniło mnie całego, co duszę moją napełniło mocą, a serce odwagą. Cierpienia lękać się przestałem. Co takiego? - Oto przed oczyma moimi stanął Krzyż, zakrwawiony Krzyż Mistrza mojego. Zacząłem się w niego wpatrywać, zacząłem w nim czytać, i coraz więcej zacząłem go rozumieć. Tutaj to nauczyłem się największej mądrości tej ziemi: cierpieć ze spokojem, z radością. Nauczyłem się kochać cierpienie i pragnąć go.

Bracia! Wzywając was do pogodzenia się z Bogiem, do pokuty, mówiłem o cierpieniu - o przykrym stanie, w jaki grzechy nasze nas wtrącają. Teraz ponownie o cierpieniu mówić będę, ale teraz po to, żeby pocieszyć was i pokazać wam, gdzie ukojenia szukać macie, gdzie zawsze je znajdziecie. A tego ukojenia tak wszystkim nam potrzeba, bo wszyscy strapieni jesteśmy.

Bracia drodzy, strapieni jesteśmy wszyscy, bo ziemia po której stąpamy to kraina cierpień, dolina wygnania, padoł płaczu. Łzy z oczu naszych płyną ciągle . Płakaliśmy, przychodząc na ten świat, płacząc idziemy przez życie, i ze łzą w oku umierać będziemy. Cierpienie wszędzie zajrzy, wszędzie dotrze. I do pałacu króla i pod strzechę wieśniaka. Nie oszczędza nikogo, żadnego stanu, żadnej płci, żadnego wieku. Cierpienie równa wszystkich. Cierpieć musimy wszyscy. Musimy? A zatem nie wolno unikać cierpienia, nie wolno szukać ulgi? Uciekać od cierpienia - próżny to trud. Gonić nas ono będzie zawsze, i zawsze dogoni. Ale szukać ulgi w cierpieniu można, i niekiedy nawet szukać należy. Sam Chrystus w Ogrójcu też szukał pociechy. Ale gdzie jej szukać? Gdzie jej ludzie szukają? Rozejrzyjmy się wokół siebie? Jeden w kieliszku, bo "na frasunek dobry trunek". Inni w grzechu. Cierpiąc z jednej strony, szukają radości z drugiej. Ale szukają na drogach występku, rozpusty. Jeszcze inni załamując z rozpaczy ręce, wołają: "Gdzie jest Bóg, że tak cierpieć muszę? Za co mnie tak karze? Jeśli Bóg jest dobry, dlaczego innym, dlaczego złym tak się dobrze wiedzie, a ja takie piekło znosić muszę? "Tak żalą się ludzie, tak szukają ulgi w cierpieniu. A co znajdują? Cierpienie dwa razy większe.

Gdzie zatem szukać ulgi prawdziwej?

Wezwano pewnego dnia kapłana do ciężkiego chorego. Leczyli go najznakomitsi lekarze, przechodził kilka razy operację. Wszystko na próżno. Nadziei zdrowia nie było żadnej. A jednak chory zachowywał spokój tak dziwny, że uderzyło to kapłana. Pragnął się dowiedzieć, skąd czerpie tę siłę, leżąc od dwóch już lat przykuty do łoża boleści. "Proszę księdza - rzekł do kapłana - ten krzyż, który wisi na ścianie dodaje mi otuchy w cierpieniu. Kiedy byłem jeszcze zdrowy, wisiał w domu nad moim łóżkiem, ale kazałem go przenieść do szpitala i powiesić tu na ścianie, bo łatwiej mi jest cierpieć, kiedy patrzę na cierpiącego Chrystusa".

Oto, gdzie ulgi szukać mamy! Oto, co daje krzyż Jezusowy! Bracia i siostry, czy w domach waszych jest krzyż? Bo być powinien, koniecznie znaleźć się powinien w każdym domu katolickim. Krzyż jest pierwszym, najważniejszym meblem w rodzinie katolickiej. Braknąć go nie może nigdy. I nie braknie. Chwała ci za to, ludu nasz polski, że kochasz krzyż Zbawiciela, że w żadnej rodzinie waszej go nie brak, boć wiem o tym z doświadczenia, bo często wstępuję w progi wasze.

Ale, bracia moi, mieć krzyż w domu, to jeszcze nie wszystko. Nie wystarczy postawić pasyjkę na stole, czy powiesić na ścianie. Ten krzyż musi znaleźć się i w duszy waszej. Bo "krzyż na Golgocie tego nie zbawi, kto w swoim sercu krzyża nie wystawi".

Cóż to znaczy? Krzyż jest pokarmem, krzyż jest księgą. Nie wystarczy pokarm mieć na stole, trzeba go pożywać. Nie wystarczy mieć księgę - nawet otwartą - trzeba ją jeszcze czytać.

I żołnierze na Kalwarii, i zły łotr po lewicy, stali blisko krzyża, patrzyli na Chrystusa umierającego w boleści. Patrzyli - a jednak nie widzieli. Byli u źródła - ale nie pili. Byli u stołu - ale nie jedli. Patrzyli na księgę - ale nie czytali. I dlatego krzyż zbawienia im nie dał. Gorzej jeszcze - dał im większe potępienie.

Patrząc na krzyż, trzeba patrzeć z uwagą, ze zrozumieniem, z wiarą. W krzyżu trzeba czytać, trzeba kopać- a wtedy odkryjesz skarb. Jak to robić? Bardzo prosto. Rano i wieczór, kiedy mówisz pacierz, popatrz uważnie przez jedną, dwie minuty na Ukrzyżowanego. Nie mówię pięć minut, bo to niektórym wyda się za wiele, ale tak jedną, dwie, trzy minuty - na to zawsze cię stać będzie. Popatrz, i pytaj samego siebie: "Któż to tak cierpi? I dlaczego cierpi?" - I słuchaj, co ci powie i rozum i wiara twoja. Cóż ci ona odpowie? Cierpi Bóg, mój Stwórca, mój Ojciec najlepszy. A cierpi dla mnie, swego dziecka. Cierpi, żebym ja nie cierpiał wiecznie, żeby swoim cierpieniem osłodzić moje boleści tu na ziemi, a wieczną radość- wysłużyć mi po śmierci. Cierpi więcej ode mnie, by mnie nauczyć, jak cierpieć ja powinienem. On cierpi choć niewinny. Żeby mi wysłużyć wieczną radość, wycierpiał wiele. Mnie tylko cząstkę cierpienia zostawił. Sam wziął krzyż ciężki, a mnie pomagać sobie kazał, jak Cyrenejczykowi. Czyż więc ja, grzeszny, cierpiąc będę narzekał? Nie, o Boże, nie! Patrząc na Twoje cierpienia, i ja też cierpieć pragnę - jeśli nie z radością jak inni, jak święci, jak Andrzej, Twój apostoł, to przynajmniej z poddaniem się woli Twojej, z cierpliwością, pokutując za grzechy moje.

A tych grzechów, które tak wielki ciężar zwaliły na Ciebie, i mój krzyż tak zwiększają, unikać chcę za wszelką cenę, unikać będę koniecznie, od dziś, od tej chwili. Jezu, dla mnie cierpiący, pomóż mi! Jestem słaby- wspomóż mnie, naucz cierpieć tak, jak Ty chcesz bym cierpiał. Umocnij mnie swoim przykładem.

Oto tak patrzeć, i tak czytać w krzyżu nam trzeba.

Bracia moi, strapieni jesteście. Ciężko żyć. W domu niedostatek. W domu niezgoda. Ojcze i matko, niewdzięczne dzieci życie ci zatruwają. Może chleba ci braknie, może dzieci małe mleka nie mają. Rozumiem cię, i współczuję ci z serca, zły sąsiad skrzywdził cię. Złośliwy język zabrał ci dobre imię. Śmierć zabrała ci kogoś z najukochańszych. Wojna ci zabrała wszystko - rozumiem cię.

Bracie i siostro, z trwogą oczekujesz jutra, bo to jutro bardzo niepewne, nie wiesz, co ci przyniesie - rozumiem cię. Zima nadchodzi. Nie ma co na ogień włożyć, nie ma czym przyodziać i siebie i dzieci. Trwoga, żal duszę ściska na widok tego nieszczęścia jakie wokół nas się szerzy, na które patrzymy, którego doświadczamy … Ciężko ci żyć. Krzyż twój tak ciężko tłoczy twoje barki.

Bracia ukochani! Rozumiem was dobrze, współczuję szczerze, i pomóc jako kapłan pragnę gorąco. Cóż wam powiem? Na krzyż wam wskazuję. Tu wasza osłoda, tu dla was otucha - tu pomoc.


"Kiedy cierpienie, kiedy zwątpienie
Serce ci na wskroś przepali
Gdy grom się zbliża, pospiesz do Krzyża
On ciebie wesprze, ocali."

Dobrze znacie wszyscy słowa - róbcie, co mówią.

Na nic szemranie, na nic narzekanie, na nic złorzeczenie sobie, ludziom i Bogu, na nic rozpacz! Nic, ani odrobiny ona ci nie ulży. Gorzej - tylko przycięży. Rozpaczając w cierpieniu, robisz jak człowiek, który dotknięty bólem bije pięścią w żelazny kolec. Szkodzi tylko sobie więcej, a kolec zostaje taki sam. Tyle daje rozpacz.

Ale krzyż! - ten ci pomoże zawsze. Najpierw sercu da siłę, da cierpliwość, a to najważniejsze. A potem, nawet i materialną pomoc nie raz ci przyniesie.

Pewien młodzieniec przegrał cały majątek. Popada w nędzę i zaczyna bluźnić Bogu. Nie tu jednak koniec nieszczęścia, bo oto łamie sobie nogę. Życie jego wisi na włosku. I co robi? Szuka ulgi, jak niejeden może z was szukał, narzekając, bluźniąc, że Bóg zawziął się na niego, że powinien więc potępić się - tak przynajmniej czułby się spokojniejszy. Straszne słowa! Służący, słysząc to, powiada: "Panie, pański przyjaciel czeka i chce się pożegnać z panem". "Niech wejdzie!". - Służący wyciąga krucyfiks i mówi: " Oto najlepszy przyjaciel, który umarł na krzyżu po to, żeby pan nie zginął". Widok krzyż wzruszył go. Uspokoił się i przestał bluźnić, a za to coraz częściej począł spoglądać na krzyż i całował rany Zbawiciela. Po pewnym czasie wrócił do zupełnego zdrowia i ciała i duszy. Bracia! Spokój wrócił mu, zdrowie podwójne, i duszy i ciała. Ale ten spokój dały mu, nie narzekanie, nie bluźnierstwa. Ten spokój dał mu krzyż. Z krzyżem więc Zbawiciela nie rozstawajmy się nigdy, nigdy!

Z krzyżem w sercu idźmy przez życie - to nasza podpora. Krzyż włożą w stygnące dłonie - to nasza nadzieja. Krzyż wetkną w naszą mogiłę- to znak naszej wiary. I krzyż wreszcie ujrzymy w strasznym dniu sądu - to będzie znak naszego zwycięstwa, ostatniego. Ujrzawszy go, płakać będziemy. "Płakać będą wszystkie pokolenia ziemi" - mówi nam Zbawiciel. Ale łzy te nie będą już łzami tej ziemi - łzami bólu, cierpienia, udręki. - To będą łzy radości, zwycięstwa, szczęścia - przez Krzyż Jezusowy zdobytego. Amen.

Czerniewice k. Rawy Maz., dn. 6.12.1942


Powrót do spisu treści

List do Babci

Ukochana Babciu!

Wiem, że babcia od dawna pragnęła żebym coś napisał. Ale dotychczas byłem tak roztrzepany, że zdawało mi się, że nie mogłem na to znaleźć odpowiedniego czasu. Teraz jednak takie usprawiedliwienie siebie samego wydaje mi się wprost śmieszne i naprawdę czuję wyrzuty za tę nieszlachetność. Z drugiej jednak strony wiem, że serce Babci o takim postępowaniu wnuka nie pamięta i wszystko w swej tkliwej pobłażliwości tłumaczy na dobre. Mimo wszystko jednak nie mogę Cię Ukochana Babciu pozbawić tej przyjemności, tej wielkiej radości, jaką wiem, ten list Ci przyniesie.

Droga Babciu! Cofając się kilkanaście lat wstecz, żywo przypominam sobie te jedne z najpiękniejszych chwil mego dzieciństwa, jakie spędziłem na twoich prawie kolanach. Doskonale pamiętam tę troskliwość, jaką nieustannie otaczałaś swego maleńkiego pupila, że słów mi braknie na jej wyrażenie. Nie wiedząc, jak mam zadośćuczynić obowiązkowi wdzięczności, której nie chcę przecież ograniczać do uczuć, proszę Jezusa, który jest taki dobry dla mnie, żeby On Ci, Ukochana Babciu zapłacił i to tak, jak się tego po Nim można spodziewać. I jestem pewny, że nie zawiedzie mej ufności.

A terasz Droga Babciu dziękuje wraz ze mną dobremu Bogu, że tego właśnie, którego Ty tak bardzo kochałaś i kochasz, że tego którego tak wielką otoczyłaś opieką, On zabrał dla siebie. O Babciu Ukochana, jakże szczęśliwą czuć się powinnaś, że On tak drogo już tu na ziemi płaci Tobie za Twe trudy. Wielki to, owszem jeden z największych zaszczytów i tem zacniejszy, że najzupełniej darmo dany! Ale prawo powszechne "im większa godność, tem większe obowiązki" tu nie stanowi wyjątku. I Judasza i Piotra Jezus powołał, aby byli blisko Jego. A jednak ... jeden okropnie zdradził, drugi haniebnie zaparł się ... Tysiąc dziewięćset lat, jakie dzieli nas od tych wypadków, bynajmniej nie zmieniło pod tym względem natury człowieka. I dziś, jeśli z jednej strony ludzie są zdolni do świętości jak Piotr nawrócony, tak samo są zdolni do zbrodni Judasza. Droga Babciu, o tem nigdy nie zapomnij. Nie dosyć, aby Twój wnuk zaczął, potrzeba aby skończył, aby do końca był wierny, najwierniejszy obowiązkom. Zawsze przypominaj Bogu o tej jego potrzebie i módl się za mnie gorąco. Ja o Babci zawsze pamiętam.

W klasztorze czuję się bardzo szczęśliwy, zadowolony, - pokoju mego ducha dotychczas nic nie mąci. Jezus na niewierności moje patrzy przez palce, zapomina że powinienem być sprawiedliwy, pamięta tylko o tem, że jest Miłością nieskończoną i tak każda, najmniejsza moja wierność Jego łasce, rośnie w Jego oczach do rozmiarów, czy ja wiem jakich i wedle tego płaci. Dużo tu można by o Nim mówić, ale słów i czasu i miejsca brakuje. Zresztą nie potrzeba tego wszystkiego, aby charakteryzować Go, zastąpi to serce kochające, ale bardzo kochające ...

Pozdrowienia dla Wujka i Wujenki i cioci Ostrowskiej,

konfrater Bernard od Matki Pięknej Miłości, nowicjusz - Pasjonista

Sadowie - Golgota 20.12.1933


Powrót do spisu treści

Cel życia


Kazanie niewygłoszone. Tekst przemówienia przygotowanego dla grona rodzinnego podczas uroczystości prymicyjnej w Mławie, w maju 1939 r. Z nieznanych przyczyn przemówienie nie zostało wygłoszone, ale o. Bernard zachował ten tekst i po kilku latach w Rawie Mazowieckiej podyktował go ze swych notatek swemu wychowankowi kl. Dominikowi Buszcie.

Droga Rodzino!

Tak więc i piękny dzień mej prymicji ma się ku końcowi. Jak wszystkie dni ziemskie, mija i on. Po nim przyjdzie szary, powszedni piątek, sobota. I tak życie popłynie zwykłym torem, jak płynęło do wczoraj.

Ponieważ to, tak uroczyste nasze spotkanie, jest pierwsze, będąc prawdopodobnie i ostatnie, chcę skorzystać z tej pamiętnej chwili, by wypowiedzieć tu w gronie rodziny, w tej atmosferze serdecznego wzajemnego zrozumienia, jedną myśl. Tę samą, o której pisałem do Jaśka, że jest mi ona jedną z najbardziej sympatycznych, zwłaszcza w ostatniej dobie mego życia, myśl, która naprawdę stanowi przedmiot do którego często powracam. Mam na myśli to zjawisko: jak wszystko na ziemi ostatecznie mija, jak jedne wydarzenia zasłaniają sobą inne, poprzednie, po to jedynie, by po krótkim czasie być znowu zasłoniętymi przez nowo przychodzące, które też muszą minąć. I tak ciągle, bez żadnej odmiany, bez żadnego przystanku płyną losy jednostek, narodów, ludzkości całej.

Nie łudzę się. Dziesięć lat temu przeszło, opuszczałem progi rodzinne jako 13-letni niepromowany z racji trzech dwój trzecioklasista. Jaśkowi daleko było wówczas do pisania, a osobistości takie jak p. Marcin i p. Jerzy w ogóle nie istniały. Dziś, po tylu kolejach przebogatych w treść, jestem kapłanem. Jasiek może dziś zapomniał już jak to było z pierwszymi znakami pisania, a Marcin i Jurek dziś nie do pierwszego chodzą już oddziału. A wiemy dobrze wszyscy, że to i "dziś" niedługo potrwa - życie zrobi zeń wkrótce wspomnienie.

"Zastanawianie się nad tym ciągłym płynięciem wydarzeń jest dla mnie kopalnią głębokich myśli" - pisałem do Jaśka. O to mi też dziś chodzi.

Jakiż ma sens to ciągle mijanie, z którego składa się cale nasze życie? Albo inaczej: jaki ma sens, jaki cel ma w ogóle życie na ziemi z swoją ciągłą zmianą? Jak się należy doń ustosunkować, żeby ten nasz stosunek do życia odpowiadał słuszności, prawdzie, byśmy mogli iść przez nie z czołem pogodnym, świadomi słuszności naszego postępowania? Pytanie to - twierdzi filozofia - należy do najbardziej istotnych dla człowieka, ono to bowiem, z niewielu innymi, stanowi treść najbardziej wewnętrzną, związaną z całym istnieniem człowieka. Pytanie to wyraża się krótko: "Dlaczego istnieję?", albo: "Skąd przychodzę i dokąd idę?". Jest to pytanie o cel człowieka. A zrozumienie celu jest konieczne dla każdej istoty rozumnej. Filozofia mówi: "każdy działający, działa dla celu".

I jeszcze: "Cel jest pierwszy w intencji, w pragnieniu, a ostatni w osiągnięciu". Znaczy to, że biorąc się do czegoś, mamy już cel powzięty, ale zdobywa się ostatecznie ten cel, kiedyśmy położyli ostatni akt, który do niego wiedzie. Cel więc istotom rozumnym ma być wskaźnikiem, drogowskazem do postępowania drogą właściwą, która naprawdę doprowadzi je do celu, jaki sobie obrały, albo do jakiego z natury rzeczy powinny, by nie stanąć w sprzeczności z samym sobą. Zrozumienie to jednak, zrozumienie właściwego celu życia, nie przychodzi naszemu rozumowi zbyt łatwo. Ileż trudów kosztowało to starożytnych myślicieli, filozofów greckich, i mimo to znikoma ich tylko liczba doszła do zrozumienia prawdy, i to jeszcze na różny sposób wykoszlawionej. To samo stało się z ich następcami, aż po dni dzisiejsze.

Ale dobry Bóg przyszedł z pomocą ograniczonemu, skołotanemu dociekaniem, rozumowi ludzkiemu: dał objawienie, pokazał prawdę czystą, jasną bez zaciemnienia.

Cel życia jeden, jedyny, wyłączny jest ten: zdobycie Boga w wiecznym posiadaniu Go.

Minął się z celem, i tym samym naraził się na skończony tragizm, kto by zdobył wszystkie inne, nie zdobywając Boga; osiągnął swój cel, spełnił swą rolę zupełnie, zapewnił sobie zadowolenie całkowite, kto zyskał Boga, choćby za cenę utraty wszystkiego innego.

Osiągniecie celu kosztuje nas, i koszt ten wzrasta w miarę jak cel jest wyższy, idealniejszy i bardziej godny, by ubiegać się o niego. I dlatego, dlatego jedynie, kosztuje nas zdobycie Boga. Dobry Bóg chce nam dać tę satysfakcję, jak płynie ze świadomości, ze zdobycie Go dokonało się naszym wysiłkiem, naszymi ofiarami - po męsku, jednym słowem. A ta świadomość dla szlachetnej natury naszej ma wartość przeogromną.

Niestety! To, co w planie Bożym miało być nowym bodźcem do całego intensywnego dążenia do dobrego Boga, to samo dla wielu stało się czymś, co ich odstrasza, odwodzi - lękają się trudu ci mali, biedni ludzie, nie zdając sobie sprawy, że więcej kosztuje nie szukać Boga, jak szukać Go. I tak biorą początek systemy, poglądy, przekonania, owijane w pozory prawdy i zalewające, niestety, świat cały, że właściwie nie wiele traci się nie żyjąc z Bogiem, nie kierując swego życia ostatecznie ku Niemu, ale żyjąc sobie ot tak, bo się żyje.

Na szczęście prawda jest jedna. Prawda może być zaciemniona, zasłoniona, wyrzucona nawet za drzwi, ale nigdy zniszczona - prawda jest wieczna, jak wieczny jest Bóg.

Rodzino Droga! Niechaj smutne doświadczenie innych będzie żywą przestrogą dla nas. Nie słuchajmy, w pozory tylko prawdy ubranych, ale w głębi fałszywych podszeptów, skądkolwiek by one pochodziły. Bądźmy głęboko przekonani, że życie o tyle tylko ma wartość, o ile jest wypełnione Bogiem. Największe wartości, najbardziej podziwiane powodzenie, o ile nie idą w parze z posiadaniem Boga, są pustką tym straszniejszą, im okropniejsze będzie rozczarowanie, kiedy złudzenie ustąpi ostatecznie wobec blasku prawdy, a dzieje się to zawsze w ostatniej chwili życia, kiedy człowiek - chce czy nie chce - poznać musi prawdziwy, jedyny cel życia, które dobiega mety.

Tak rozczarowani byli wszyscy co do jednego ci, którzy wypełnili swe życie wszystkim prócz Boga. Przykładów nie dałoby się zliczyć. Wspomnę tylko spośród tysięcy jeden, bardzo prosty i znany: Skarbnik królewski Francji...

Tak, złudzenia znajdą kres, bo prawda musi ostatecznie okazać się jasno. Szczęśliwy, kto ze złudzeniami rozstaje się wcześnie, jak najwcześniej, kiedy jeszcze nie wszystko minęło, kiedy jeszcze nie wszystko stracone.

Rodzino droga! Świadomy, że to już ostatni raz zasiadam tu w gronie tak licznie zebranych moich najbliższych, chciałem zostawić po sobie pamiątkę żywą, trwałą, jak najbardziej wartościową. Są nią właśnie moje słowa, które w mym przekonaniu więcej mają wartości od wszelkich innych przejawów przywiązania do tych, z którymi wiążą mnie ścisłe więzy krwi.

Pragnąłbym bardzo, by to, co powiedziałem bez żadnej sztucznej formy - która, mówiąc nawiasem, nigdy mię nie zachwycała - ale tak po prostu, z głębi mej duszy, z całkiem osobistego, gruntownie przeżytego przekonania, pragnąłbym, by to głęboko utkwiło w sercu i umyśle każdego spośród nas tu obecnych. Mam jasną świadomość, że słowa moje są poważne, a każda prawda jest głębią - i dlatego proszę odnieść i odnosić się do nich zawsze, jak na to zasługują.

Rozstając się wzajemnie, każdy z nas pójdzie swoją wytkniętą przez Opatrzność drogą. Życie nas podzieli, jak robi ze wszystkimi, i bardzo wątpliwe, czy tu na ziemi połączy nas jeszcze, tak jak połączyło nas dziś. Nie czas na nic nie dające żale. Na drogę życia niech każdy z nas weźmie ze sobą jasne, głębokie, ale też - i to nade wszystko - żywe i czynne zrozumienie celu, właściwego sensu życia, byśmy przez nie szli zawsze droga prostą, tak tu już na ziemi pośród cierni i bólów nieodłącznych od życia, a znajdziemy w nim dużo piękna, poznamy jego cenę i przejdziemy przezeń z czołem pogodnym, nawet radosnym, jak od mego nowicjatu idę już ja sam za Bożą pomocą, o czym jasno mówią choćby moje listy. To nastąpi tu na ziemi w czasie trwania naszej rozłąki, a kiedy to minie, kiedy życie nasze dobiegnie kresu, a cel nasz będzie już nie do osiągnięcia lecz już osiągniętym, zdobytym- wówczas nastąpi spotkanie nowe wszystkich nas tu obecnych, spotkanie jednak w atmosferze o wiele serdeczniejszej, idealniejszej, bo spotkanie u wiecznej przystani, u tronu dobrego Boga, u celu osiągniętego.

O to spotkanie, wszystkich bez wyjątku najbliższych, codziennie po dwakroć prosi dobrego Boga kochający bardzo całą Rodzinę wnuk, syn, krewny.


Powrót do spisu treści

List z okazji kanonizacji św. Andrzeja Boboli


Kanonizacja św. Andrzeja Boboli

J.X.P. Roma 19.04.1938.

Ukochana Rodzino!

Specjalnie opóźniam się listem, by móc pisać o tym, o czem pisać pragnąłem. Życzenia "Wesołego alleluja" przesyłam nie listem ale pragnieniem i modlitwą.

Pisałem ostatnio, zdaje mi się, że rok ten dziesiąty od mego wstąpienia do klasztoru jest wielkim dla mnie. Dziś pragnę powtórzyć to z większym naciskiem, a w sercu z rosnącą wciąż wdzięcznością dla dobrego Boga: prawdopodobnie to rok najpiękniejszy z mego życia...

W Wielką sobotę otrzymałem Subdjakonat i to w okolicznościach bardzo miłych. W wigilię bowiem przyszli do nas obaj Ks. Ks. Biskupi nasi. Polacy Nowowiejski i Wetmański: usłyszeliśmy serdeczne słowa i winszowania. Wieczorem byłem mocno wzruszony: Kardynał Laurenti, ten sam, który dwa dni potem prosił, stosownie do ceremoniału, podczas kanonizacji - Ojca Św. o ogłoszenie świętym naszego rodaka, odprawiał z nami jak gdyby ostatni z nas drogę krzyżową. On starzec siwiuteńki klękał na zimną posadzkę, zgubiony w naszym gronie. Dałem znak jednemu z Ojców, że należałoby przynieść poduszkę: "Non vuole - On nie chce...". Nazajutrz przybywszy do Kolegjum, gdzie mieliśmy zostać Subdjakonami, zastaliśmy trzy Szarytki Polki, czekały na nas, jednak musiały wyjść wcześniej, nie mogąc być na całej ceremonii. Krótka ta obecność była mimo to wszystko bardzo wymowna...

W niedzielę - Kanonizacja! Jakże czuję się uprzywilejowanym, że mogłem być na niej. Zdaje mi się, że nie zapomnę tej chwili do śmierci. Co za wrażenie, co za uniesienie! Trzeba było być ... słowa zbyt słabe ... to co powiem, przeczy temu co było w sercu i dlatego trudno mi pisać. Najpierw na placu św. Piotra gdzie czekaliśmy ok. godzinę rozległo się: "Kiedy ranne...". Śpiewałem całą piersią, nie posiadając się z radości, że o te święte mury odbija się żywa, tętniąca pieśń ojczysta. Potem w bazylice: tłok ogromny, możliwość wyjścia z naruszonymi żebrami nie była wcale daleko. Jedna Włoszka mówiła: "50 lat jak nie opuściłam żadnej kanonizacji, ale tak jak dziś to jeszcze nie było". Po dłuższym czasie rozlegają się śpiewy po łacinie. Nie podobna mi opisać wrażenia jakie opanowało, może mnie jednego, kiedy pod sklepieniami rozległ się psalm: "Chwal Jerozolimo Pana, chwal Boga Twego Syjonie". Słowa "Jeruzalem, Sion" przeniosły mnie do świątyni Salomona, zdało mi się, że oglądam jej wspaniałości, a potem świadomość, że jestem synem Kościoła, który chwali Boga słowem z przed tysięcy lat, że jak niegdyś, tak i dziś dobry Bóg otrzymuje taką chwałę nieporównaną, napełnia mię dumą, radością, szczęściem, którego nigdy nie zdołam wyrazić. A teraz jak mam opisać uczucia serca, kiedy o kopułę Piotrową, tu w sercu chrześcijaństwa odbiło się przepotężne, drogie nasze: "Boże coś Polskę". Miałem wrażenie, że cała bazylika chciwe pochłania każde słowo. Jakże to było zachwycające! Trzeba było być, być i słuchać!! Najtrudniejszą jednak sprawą jest opisanie, czem było dla wszystkich nas i, śmiem dodać, dla mnie specjalnie - pojawienie się Starca z Watykanu /jak go lubię nazywać/- Ojca św. Pamięć tego wrażenia zaniosę do grobu! Kiedy pojawił się On ponad naszymi głowami poprzedzany szeregiem bez końca białych infuł, zdało się, że cała bazylika chciała z uniesienia wylecieć w powietrze /porównanie może nie na miejscu, ale po-prostu nie wiem jak mówić/.Każdy na swój sposób pokazywał, czem dla serca syna Kościoła On - Zastępca Jezusowy: Włosi chusteczkami i okrzykami "Evvivail Papa", Polacy wyciągniętymi rękami i "Niech żyje!", niech żyje Ojciec św.! niech żyje polski papież". Ja po prostu nie wiedziałem co robić, głownie jednak milczałem i w zachwycie wpatrywałem się w Jego cichą, błogosławiącą, nadziemską postać. Ze wzruszenia byłem bliski łez ... A On kiedy przybliżył się do nas Polaków dwa razy zatrzymał się i ręką odpowiadał na dowody przywiązania. Co za wzruszenie ... trzeba było być! Również przed samym wyjściem z bazyliki odwrócił się do nas ponownie, by dać wyraz jak bardzo kocha "Swoją" Polskę.

Obrazek jaki załączam jest najpiękniejszą pamiątką jaką mogę przesłać Rodzinie tej chwili niezapominanej. Ma on dla mnie więcej wartości niż cokolwiek innego, proszę go przyjąć w takim usposobieniu w jakim go posyłam.

Około drugiej połowy maja otrzymam prawdopodobnie djakonat, a drugiej połowie lipca kapłaństwo. Proszę się dużo za mnie modlić, bym przed ołtarzem stanął jak najmniej niegodnym, i by się we mnie spełniła doskonale Najśw. Wola dobrego Boga. Od kilku miesięcy głowa względem mnie - tajemnicą. Jedno tylko jest poza wątpliwością, że cokolwiek się stanie z Jej zrządzenia, będzie dla mnie najlepsze. Dobry Bóg czeka jednak modlitw.

Pozdrowienia dla wszystkich! Kochający bardzo Bernard / już ojciec/ (Klerykom- pasjonistom po przyjęciu subdiakonatu przysługiwał już tytuł "ojciec", zamiast dotychczasowego "konfrater".)

Mamusiu! Wczoraj /czwartek 21./ byliśmy w Ostji, leżącej w pobliżu owej starożytnej Ostji, w której św. Augustyn wracając ze swą Matką św. Moniką zatrzymał się i po kilku dniach pochował swoją ukochaną matkę. Przed wspaniałym obrazem znajdującym się w Ich ołtarzu długo i serdecznie modliłem się, polecając głównie troski serca drogiej Mamusi i prosząc Jej Patronkę o taką moc ducha i niewzruszoności wiary, jaką ona promieniowała - z tak wspaniałym zwycięstwem na końcu. Miejmy zawsze przed oczyma ten nieporównany przykład i umiejmy korzystać!


Powrót do spisu treści

Treść © o. Krzysztof Zygmunt CP

Opracowanie ©